Od ponad dekady mamy do czynienia z pandemią populizmu i wzrostem poparcia dla partii skrajnych – akcentowali w Karpaczu eksperci z polskich i zagranicznych uczelni. Jako przyczyny tego zjawiska wskazywali m.in. na kryzys ekonomiczny, migracyjny, pandemię, różnice między dużymi miastami i małymi ośrodkami.
Eksperci z polskich i zagranicznych ośrodków akademicki uczestniczyli we wtorek podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu w panelu dyskusyjnym „Moda na antysystemowość – wzrost poparcia dla skrajnych partii politycznych w Europie”.
Prof. Anna Citkowska-Kimla z Uniwersytetu Jagiellońskiego oceniła, że wzrost populizmu w zachodniej polityce rozpoczął się od roku 2008 r., w konsekwencji kryzysu ekonomicznego. „Wysokie bezrobocie generuje problemy społeczne, potężne różnice między miastami a wsią. Kolejna przyczyna to kryzys migracyjny roku 2015. Inną przyczyną jest nieufność do tradycyjnych partii i prowadzonej przez nie zbyt łagodnej polityki. Kolejna rzecz to rozwój mediów społecznościowych, w których bardzo łatwo szerzyć skrajne idee” – zauważyła profesor. Według niej przyczyną wzrostu poparcia dla partii populistycznych była też pandemia Covid-19.
Prof. Citkowska-Kimla wskazał też na metody przeciwstawiania się partiom populistycznym w Europie. To – jak mówiła – tworzenie koalicji przeciwko skrajnościom, praktykowany na przykład w Belgii tzw. „kordon sanitarny” oraz działania partii głównego nurtu w obszarze gospodarki. „Na przykład w Niemczech inwestuje się w obszary z dużym bezrobociem, aby AfD nie rosła tam w siłę” – podkreśliła. Wskazała również, że partie tradycyjne próbują „wybijać oręż z ręki” populistów rozwiązując problemy przez nich akcentowane. „Ważna jest również w tym kontekście edukacja obywatelska” – oceniła profesor.
Również socjolog prof. Przemysław Sadura z Uniwersytetu Wrocławskie podkreślił, że „pandemia populizmu” trwa w zachodnich demokracjach od dłuższego czasu. „W dużej mierze odpowiada za to Europa, a w największej mierze Europa Środkowo-Wschodnia i przede wszystkim partie populizmu prawicowego” – mówił prof. Sadura.
Profesor zaakcentował przy tym, że „populizm zaraża, a populiści pączkują”. „Oni uczą się tego populizmu od siebie nawzajem, nie byłoby populisty Kaczyńskiego bez populisty Leppera. Nie byłoby Kaczyńskiego w takim wydaniu jakiego znaliśmy, gdyby nie populista Orban” – podkreślił socjolog. Wskazał, że mamy też do czynienia z „centrowym populizmem”.
Prof. Sadura ocenił, że w dłużej perspektywie populizm w Europie będzie tracił na sile. „Widzimy już, że na przykład we Włoszech populiści stosują coraz łagodniejsze metody – to zatem nie będzie dżuma czy cholera, ale grypa, a na koniec katar” – ocenił naukowiec.
Politolożka prof. Domanika Kasprowicz z Uniwersytetu Jagiellońskiego zwróciła uwagę, że populizm jest „swoista demofilią”. „To patologiczne umiłowanie ludu. W takim sensie, że jest destrukcyjny dla systemu, z którego wyrasta i którego jest immamentną częścią. Z drugiej strony jego siłą jest głos suwerena” – zauważyła prof. Kasprowicz. Dodała, że dziś „największy ferment wydarza się w usieciowionych, łatwo dostępny, a trudno kontrolowanych przestrzeniach, w których rośnie nowy wyborca, nowy aktywista, nowy dziennikarza i nowy biznesmen”.
W ocenie prof. Kasprowicz w krótkiej perspektywie w Europie poparcie dla skrajnej, populistycznej prawicy czy lewicy będzie się nawarstwiać.(PAP)
pdo/ par/