Zbliżające się wybory do lokalnych parlamentów w Saksonii i Turyngii mogą wstrząsnąć systemem politycznym całych Niemiec. Skrajna prawica dominuje w sondażach, rośnie poparcie dla skrajnej lewicy, a partiom koalicji rządowej grozi dotkliwa porażka. Czy opozycyjna CDU zdoła powstrzymać populistyczną falę?
Mieszkańcy Turyngii i Saksonii 1 września wybiorą swoje lokalne parlamenty – landtagi. Oba kraje związkowe (landy) znajdują się we wschodniej części Niemiec, na terenie byłej NRD. Saksonia graniczy z Polską i jest z nią powiązana licznymi więzami współpracy transgranicznej.
Z przedwyborczych sondaży wynika, że skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD) dystansuje wszystkich konkurentów i może odnieść podwójne zwycięstwo. Eurosceptyczne i prorosyjskie ugrupowanie może liczyć w Saksonii i Turyngii na wynik w granicach 30 proc.
Sytuację komplikuje obserwowany od kilku miesięcy wzrost poparcia dla radykalnie lewicowego Sojuszu Sahry Wagenknecht (BSW). Istniejące od stycznia ugrupowanie, założone przez ekskomunistkę Sahrę Wagenknecht, cieszy się poparciem 15-20 proc. elektoratu. Oznacza to, że na oba populistyczne ugrupowania chce głosować blisko połowa wyborców we wschodniej części Niemiec.
Wzrostowi poparcia dla populistów towarzyszy groźba marginalizacji partii tworzących na szczeblu ogólnoniemieckim koalicyjny rząd kanclerza Olafa Scholza. W Saksonii i Turyngii socjaldemokratyczna SPD i Zieloni balansują na granicy progu wyborczego, a liberalna FDP odnotowuje poparcie poniżej wynoszącego 5 proc. progu.
Jedyną siłą polityczną zdolną do przeciwstawienia się populistom z prawa i lewa jest CDU. W Saksonii chrześcijańscy demokraci tylko nieznacznie ustępują AfD, a w Turyngii różnica wynosi blisko 10 punktów procentowych.
Niemieckie media ostrzegają przed negatywnymi konsekwencjami zwycięstwa skrajnych ugrupowań dla sytuacji wewnętrznej w kraju i prestiżu Niemiec na arenie międzynarodowej.
„W kraju pali się, a w jego wschodniej części zagrożone jest dziedzictwo niemieckiej jedności: demokracja i wolność myślących inaczej, nietęskniących za autorytarnymi systemami” – pisze Constanze von Bullion w komentarzu opublikowanym w „Sueddeutsche Zeitung”. Niemieccy przedsiębiorcy w przypadku zwycięstwa AfD obawiają się spadku zagranicznych inwestycji i omijania wschodnich landów przez fachowców spoza Europy.
Komentatorzy i naukowcy od dawna zastanawiają się nad przyczynami popularności skrajnych ugrupowań we wschodnich Niemczech. Czy powodem jest wpływ dwóch dyktatur, najpierw faszystowskiej, a potem komunistycznej? Ale przecież od upadku enerdowskiej dyktatury Ericha Honeckera minęło już 35 lat.
„W obu częściach Niemiec powstały całkowicie różne elektoraty i różne systemy partyjne. Dramat polega na tym, że dopiero teraz zaczęliśmy to dostrzegać” – mówi socjolog z Berlińskiego Uniwersytetu Humboldtów Steffen Mau.
Jego zdaniem wschodnie Niemcy mają więcej wspólnego z Europą Środkowo-Wschodnią niż zachodnimi Niemcami. Wyborcy nie są związani z konkretnymi partiami, lecz przerzucają swoje poparcie z partii lewicowo-populistycznych na liberalne, a potem na autorytarne – tłumaczy Mau.
Bardziej surowo ocenia swoich rodaków historyk Ilko-Sascha Kowalczuk. „Wielu Niemców wschodnich nie ceni wolności” – uważa autor książki „Szok wolności”. Jego zdaniem AfD i BSW odrzucają liberalną demokrację i dążą do zbudowania reżimu na wzór rosyjski.
Kowalczuk twierdzi, że większość mieszkańców NRD w 1989 r. nie walczyła o wolność i demokrację, lecz o dobrobyt, opierając się na wyidealizowanym obrazie „złotego Zachodu”. „Samooszukiwanie się doprowadziło do rozczarowania, które przemieniło się we wściekłość i odrzucenie” – uważa historyk. Teraz większość wschodnich Niemców uważa się za ofiary przemian – pisze Kowalczuk.
„Wspólnym mianownikiem populistów z lewa i prawa jest fundamentalny sprzeciw wobec polityki władz centralnych w Berlinie” – pisze „Tageszeitung”, dodając, że protest skierowany jest przeciwko polityce władz w czasie pandemii, wsparciu Ukrainy i nielegalnej migracji.
Kluczowym hasłem wyborczym AfD jest właśnie radykalna zmiana polityki migracyjnej. Partia domaga się całkowitego zamknięcia granic zewnętrznych UE i przywrócenia kontroli na granicach państw. Wśród postulatów jest też zniesienie sankcji wobec Rosji, wstrzymanie dostaw broni do Ukrainy i podjęcie rozmów pokojowych z Moskwą. W programie jest mowa o reaktywacji gazociągu Nord Stream i przekształceniu UE w „związek niepodległych narodów”.
BSW całkowicie podziela stanowisko AfD w kwestii wojny w Ukrainie. Wagenknecht i jej partyjni koledzy straszą eskalacją konfliktu i trzecią wojną światową. BSW też żąda ograniczenia migracji i krytykuje Zielony Ład. Jej zdaniem partia Lewica, z której Wagenknecht odeszła, zajmuje się nadmiernie mniejszościami i mieszkańcami dużych miast zamiast „normalnymi ludźmi”. „My tutaj na dole przeciwko tym na górze” – opisuje buntowniczą postawę zwolenników BSW rozgłośnia Deutschlandfunk. Wagenknecht należała do rządzącej w NRD Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec (SED), a po zjednoczeniu działała w komunistycznej platformie – poziomej strukturze Partii Demokratycznego Socjalizmu (PDS).
Szef AfD w Turyngii Bjoern Hoecke chce zostać premierem landu. „Chcemy rządzić” – powtarza 52-letni były nauczyciel historii i sportu. Hoecke lubi prowokacje. Na jego wiecach wyborczych można usłyszeć zakazaną w RFN w związku ze skojarzeniami z Trzecią Rzeszą pierwszą zwrotkę hymnu „Deutschland, Deutschland ueber alles”. „To pomyłka” – przepraszał polityk i włączał nagranie od drugiej zwrotki. Jego ulubionym chwytem jest też nawiązywanie do haseł pochodzących z hitlerowskich Niemiec. Sąd pierwszej instancji w Halle skazał go niedawno za publiczne użycie hasła „Wszystko dla Niemiec” będącym hasłem nazistowskich bojówek SA.
Niedawny zamach terrorystyczny w Solingen, gdzie imigrant z Syrii zabił nożem trzy przypadkowe osoby, a kilka ciężko zranił, zwiększył i tak już duże szanse wyborcze AfD. W mediach społecznościowych natychmiast pojawił się post „Hoecke albo Solingen”. Deportacja cudzoziemców, którym odmówiono azylu, należy do sztandarowych postulatów skrajnej prawicy. „Popełniony z islamistycznych pobudek zamach zwiększył uzasadnione obawy wielu wyborców przed niekontrolowaną migracją” – komentuje „FAZ”.
Mimo prawdopodobnego zwycięstwa AfD raczej nie będzie w stanie utworzyć rządu w żadnym z omawianych landów. Pozostałe partie wykluczyły możliwość wejścia w koalicję z prawicowymi populistami. Powyborcze negocjacje koalicyjne mogą jednak okazać się nie lada łamigłówką.
W Turyngii rządząca obecnie koalicja SPD-Lewica-Zieloni z lewicowym premierem Bodo Ramelowem nie ma szans na kontynuację rządów. Aby nie dopuścić AfD do władzy, CDU będzie musiała zapewne wejść w niemającą precedensu koalicję ze skrajnie lewicowym BSW oraz z SPD, jeżeli ta ostatnia partia przekroczy próg wyborczy.
W Saksonii przed podobnym dylematem może stanąć premier Michael Kretschmer z CDU. Jego obecna koalicja prawdopodobnie nie zdobędzie większości. Tutaj też ratunkiem przed AfD może okazać się BSW. „Hoecke czy Wagenknecht to wybór między dżumą a cholerą” – komentuje „Tageszeitung”.
Znaczenie sukcesów AfD i BSW wybiega daleko poza horyzont wschodnioniemieckiej prowincji. Pierwszym przegranym jest Ukraina. Ze strachu przed populistami zarówno SPD, jak i CDU w kampanii wyborczej nie tylko unika tematu pomocy wojskowej dla napadniętego kraju, ale wręcz, jak Kretschmer, domagają się od rządu centralnego wstrzymania dostaw broni i rozmów z Moskwą.
Wyniki niedzielnych wyborów mogą mieć wpływ na decyzje personalne największych niemieckich partii. Scholz niedawno zapowiedział, że w przyszłorocznych wyborach do Bundestagu będzie ponownie kandydował na kanclerza. Jeżeli socjaldemokraci nie przekroczą w Turyngii lub Saksonii progu wyborczego, to w SPD może rozpocząć się dyskusja o szansach wyborczych.
Wyniki wyborów z uwagą obserwować będzie także kierownictwo CDU. Przewodniczący partii Friedrich Merz mocno zaangażował się w kampanię wyborczą w Turyngii i Saksonii. Jeżeli CDU uzyska dobry wynik, nominacja Merza na kandydata chadeków na stanowisko kanclerza stanie się niemal pewna. W przypadku słabszego rezultatu premier Bawarii Markus Soeder z drugiej chadeckiej partii, CSU, nie omieszka zapewne przypomnieć o swoich kanclerskich aspiracjach. Za trzy tygodnie – 22 września – do urn wyborczych pójdą mieszkańcy Brandenburgii, kolejnego wschodnioniemieckiego landu. Tu także dominującą siłą w sondażach jest AfD, chociaż sytuacja rządzącej razem z CDU i Zielonymi SPD jest znacznie lepsza. Po zakończeniu tej serii wyborów stanie się jasne, czy wschodnie Niemcy poradziły sobie z falą populizmu.
Jacek Lepiarz (PAP)
lep/ akl/