We wtorek mija 35 lat, od chwili kiedy chińskie wojska otworzyły ogień do zgromadzonych na placu Tiananmen w Pekinie studentów domagających się swobód i reform politycznych. Władze chińskie, a od czterech lat także hongkońskie, zakazują publicznego upamiętnienia tego wydarzenia.
„Około północy pojawiły się pojazdy bojowe i lekkie czołgi. Na Tiananmen wciąż okupowanym przez studentów, rozpoczęła się bitwa” – relacjonował korespondent włoskiego dziennika „La Stampa” dramatyczne wydarzenia, które rozgrywały się w nocy z 3 na 4 czerwca 1989 roku na centralnym placu Pekinu – placu Bramy Niebiańskiego Spokoju. To tam od połowy kwietnia trwały prodemokratyczne protesty tysięcy chińskich studentów i intelektualistów.
„Początkowo żołnierze jedynie strzelali w powietrze. Przez godzinę słychać było przerażający trzask karabinów maszynowych. (…) Punktualnie o godzinie drugiej, po ostatnich ostrzeżeniach, nastąpił najgwałtowniejszy kontratak. Część protestujących podeszła pod wielki portret Mao, który góruje nad Bramą Niebiańskiego Spokoju, krzycząc: +Chiny, Chiny+. Z gniewem i paniką wymalowanymi na twarzach, żołnierze otworzyli ogień na wysokości ich głów.”
„Huk wystrzałów obiegł całe centrum Pekinu. Nie ustawał. (…) Żołnierze strzelali do wszystkich” – relacjonowała ówczesna korespondentka BBC News w Pekinie.
Trwający siedem godzin atak zakończył się o świcie.
Datą rozpoczęcia protestów był 15 kwietnia 1989 roku. Po śmierci Hu Yaobanga, byłego przywódcy Komunistycznej Partii Chin (KPCh) i zwolennika demokratycznych reform, około 100 tys. studentów zebrało się, aby uczcić jego pamięć i wyrazić swoje niezadowolenie z rządów w Pekinie.
Młodzi ludzie domagali się większej wolności i demokracji, reform, sprawiedliwszych płac i lepszych warunków życia.
Już wtedy, wyczuwając dalszy rozwój sytuacji, tuba propagandowa rządu, dziennik „Renmin Ribao” (Dziennik Ludowy) grzmiał: „Studenci, jesteście spiskowcami”
27 kwietnia młodzi ludzie z ponad 40 uniwersytetów przemaszerowali na plac Tiananmen, gdzie dołączyli do nich robotnicy, intelektualiści i grono urzędników państwowych.
Symboliczne stało się krótkie nagranie z tych dni, w którym reporter BBC zapytał jadącego pośpiesznie na rowerze studenta z czerwoną opaską na głowie, dokąd zmierza, ten odrzekł: „Idę na pochód na plac Tiananmen”. Dopytany dlaczego, bez chwili zastanowienia odrzekł: „Myślę, że to mój obowiązek!”.
Do połowy maja, według niektórych rachunków, plac wypełnił nawet milion obywateli, a tysiące ludzi rozpoczęło strajk głodowy.
Już wtedy do rozpędzenia protestujących zaczęto wysyłać wojsko. Początkowo, w obliczu tłumu, powstrzymało się od gwałtownych działań.
Wraz z przybyciem 15 maja sekretarza generalnego Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Michaiła Gorbaczowa, w celu zakończenia rozłamu chińsko-radzieckiego, do Pekinu zawitali też zagraniczni korespondenci. Studenci szybko podchwycili okazję i zaczęli wydawać oświadczenia dla prasy zagranicznej.
Ówczesny sekretarz generalny KPCh Zhao Zhiyang wyszedł do protestujących. To w niczym nie pomogło. Dzień później premier Li Peng ogłosił stan wojenny, co i tak nie powstrzymało protestujących, którzy na 27 zapowiedzieli „długi marsz” i zaczęli głośno domagać się jego dymisji.
Wraz z eskalacją nastrojów Zhao Zhiyang zrezygnował. Deng Xiaoping, ówczesny szef Komisji Wojskowej, oraz premier Li Peng krótko potem podjęli decyzje — armia ma stłumić protesty na placu Tiananmen.
Rezultatem tej decyzji była masakra, której oficjalne żniwo nie zostało jeszcze ustalone. Do tej pory chiński rząd nigdy nie upublicznił żadnych dokumentów dotyczących wydarzeń na placu Tiananmen.
Choć od tragicznych wydarzeń upłynęły już prawie trzy dekady, Pekin wciąż nie wziął na siebie odpowiedzialności, a zdaniem wielu komentatorów pod rządami obecnego przywódcy Xi Jinpinga jeszcze bardziej oddalił się od demokratycznych ideałów, o które wówczas walczono.
To brutalne działanie władz wobec własnych obywateli wciąż jest w Chinach kontynentalnych tematem tabu, objętym całkowitą cenzurą. Nawet najmniejsze nawiązanie do samej daty, czyli zestawienie cyfr 64 i 89, może wiązać się z co najmniej zaproszeniem „na herbatkę”, czyli wizytą na posterunku, albo blokadę w mediach społecznościowych.
Od kiedy Pekin zaczął skutecznie umacniać władzę nad Hongkongiem, narzucając ustawę o bezpieczeństwie narodowym w 2020 r., także w tej byłej kolonii brytyjskiej od 2022 r. władze nie zezwoliły na żadne obchody, aresztując osoby, które odważyły się wyjść na miasto z kwiatami. Do tego czasu każdego roku tysiące osób gromadziły się w Parku Victorii na wielogodzinne czuwanie przy świecach. (PAP)
Prof. B. Góralczyk: na Tiananmen przed portretem Mao Zedonga stanęła Statua Wolności
Protesty na Tiananmen były jednoznacznym żądaniem westernizacji i demokracji w rozumieniu krajów zachodnich. Dlatego przed portretem Mao Zedonga stanęła Statua Wolności – mówi PAP prof. Bogdan Góralczyk, politolog i sinolog, komentując 35. rocznicę stłumienia protestów na placu Tiananmen w Pekinie.
35 lat temu, w nocy z 3 na 4 czerwca 1989 roku na pekińskim placu Tiananmen krwawo stłumione zostały trwające od połowy kwietnia prodemokratyczne protesty studentów i inteligencji. Trwający siedem godzin atak z użyciem czołgów i wozów pancernych zakończył się o świcie. Liczba ofiar dotąd pozostaje nieznana. Temat ten pozostaje tabu w komunistycznych Chinach. W końcu czerwca 1989 roku ówczesny mer Pekinu przyznał, że zginęło 200 demonstrantów, w tym 36 studentów. Nieoficjalne szacunki mówią o dwóch tysiącach zabitych; aresztowano do trzech tysięcy ludzi. Krwawa pacyfikacja z czerwca 1989 r. na dekady stłumiła dążenia wolnościowe dążenia części społeczeństwa chińskiego.
Polska Agencja Prasowa: Skąd obserwował pan profesor wydarzenia z czerwca 1989 r.?
Prof. Bogdan Góralczyk: Byłem na placu Tiananmen jako wysłannik tygodnika „Polityka”. Plonem mojej wizyty były nie tylko reportaże, ale również książka „Pekińska wiosna 1989”.
PAP: Czy w dniach poprzedzających masakrę protestujących przeczuwał pan profesor, że pokojowy wiec może zakończyć się tragedią?
B.G.: Wydarzenia na placu Niebiańskiego Spokoju trwały sześć tygodni. Pierwszy miesiąc protestów można określić jako festiwal radości. Wszystko zmieniło się 20 maja – tuż po wyjeździe z Pekinu Michaiła Gorbaczowa. Władze chińskie czekały z rozstrzygnięciem losów protestujących na zakończenie tej wizyty. Warto podkreślić, że była to pierwsza wizyta przywódcy ZSRS w ChRL od lat pięćdziesiątych, którą można uznać za przełomową, bo od tamtego czasu stosunki Moskwy i Pekinu są coraz bliższe. Po wyjeździe Gorbaczowa wprowadzony został w Pekinie stan wyjątkowy. Od tamtej pory rosło napięcie i w ostatnich dniach i godzinach protestów było widać, że sytuacja zmierza w stronę przesilenia.
Pamiętajmy jednak, że wydarzenia wiosny 1989 roku nie miały charakteru ogólnochińskiego. Objęły tylko wielkie miasta. Wieś była bardzo zadowolona z pierwszej dekady reform Deng Xiaopinga i jej mieszkańcy nie włączyli się do protestów. Ten wielki proces zmian w ChRL rozpoczął się w grudniu 1978 roku, dwa lata po śmierci Mao Zedonga i krótkim interregnum rządów zapomnianego dziś nawet w Chinach Hua Guofenga, który usiłował kontynuować politykę swojego poprzednika.
PAP: Reformy gospodarcze w ChRL rozpoczęły się w momencie, gdy PRL popadał w coraz większą zapaść ekonomiczną. Można więc zrozumieć, dlaczego wybuchła rewolucja Solidarności w 1980 r. Dlaczego jednak w Chinach, gdzie sytuacja społeczeństwa ulegała powolnej poprawie, już w 1986 r. doszło do pierwszych protestów?
B.G.: Nie jest to obraz prawdziwy. Reformy ruszyły zgodnie z pragmatycznym powiedzeniem Deng Xiaopinga: „nieważne, jakiego koloru jest kot – ważne, by łowił myszy” i założeniem, że liczą się wyłącznie twarde dane, a nie ideologie. W chwili wprowadzenia reform Deng Xiaopinga w miastach zamieszkiwało zaledwie 18 procent miliardowej populacji Chin. Stąd też pierwsze pięć lat reform dotyczyło głównie wsi. Ich pozytywne efekty przerosły nawet oczekiwania kierownictwa KPCh. Już w 1984 r., za sprawą rozwiązania komun wiejskich i de facto prywatyzacji rolnictwa, bez pełnego oddania praw własności ziemi, Chiny stały się eksporterem zboża. Chińska wieś była bardzo zadowolona.
W październiku roku 1984 Deng Xiaoping i jego otoczenie zdecydowali się na wprowadzenie połowicznych reform w miastach, ale bez podważenia założeń kanonu zasad marksizmu-leninizmu. Rezygnacja z doktryny komunistycznej mogłaby przynieść bezrobocie i zamykanie nierentowanych przedsiębiorstw. Co gorsza, wprowadzono potrójny system cen: „twardych walut” (głównie dolara hongkońskiego), tzw. certyfikatów (odpowiednik bonów Pekao w PRL) oraz chińskiego juana. Szybko wzbogacali się ci, którzy posiadali certyfikaty oraz bony. Połowiczność tej reformy doprowadziła do pojawienia się w 1987 r. inflacji, której Chiny nie doświadczyły w okresie rządów Mao Zedonga oraz nieznane rozwarstwienie. Wśród studentów i inteligencji pojawiało się niezadowolenie z sytuacji, w której fryzjer i masarz zarabiali więcej niż profesor. To wszystko doprowadziło do sytuacji, w której do wybuchu niezadowolenia społecznego wystarczała iskra. Okazał się nią zgon 15 kwietnia popularnego zwolennika reform Hu Yaobanga. W protestach studenckich na przełomie lat 1986-1987 opowiadał się po stronie studentów, za co został pozbawiony wysokich stanowisk partyjnych. Aby uczcić jego pamięć studenci poszli na plac Niebiańskiego Spokoju i byli na nim aż do 4 czerwca.
PAP: W trakcie protestów mer Pekinu Chen Xitong powiedział, że wydarzenia „imitują +Solidarność+ w Polsce”. Jaki wpływ na wydarzenia w Chinach miał ruch Solidarności, pierestrojka Gorbaczowa i inne przejawy liberalizacji w krajach bloku wschodniego?
B.G.: Chiny są Państwem Środka skierowanym do środka, więc tak jak w wypadku innych ruchów społecznych w tym kraju, także ten miał charakter wewnętrzny. Oczywiście, wiedziano o Gorbaczowie, w środowiskach inteligenckich, wiedziano o Solidarności, ale obawy co do jej wpływu na sytuację wewnątrz ChRL dotyczyły lat 1980-1981, a nie ostatnich miesięcy dekady lat osiemdziesiątych. Na placu Tiananmen nie odnotowano żadnych nawiązań do ruchów społecznych w Polsce.
PAP: Pojawił się tam inny symbol społeczeństw Zachodu – styropianowa Statua Wolności. Czym była w oczach protestujących tam młodych Chińczyków?
B.G.: Protesty na Tiananmen były jednoznacznym żądaniem westernizacji i demokracji w rozumieniu krajów zachodnich. Na początku reform, w roku 1978, Chińczycy po raz pierwszy wysłali ponad dwudziestu studentów i doktorantów na studia na najlepszych uczelniach zachodnich. W kolejnej dekadzie na uczelnie zachodnie docierały kolejne grupy Chińczyków, którzy stykali się z ideami zachodnimi i powodowały ferment intelektualny. W 1989 r. w Chinach było już wiele osób, które ukończyły studia na zachodzie i znali jego kulturę. Dlatego przed portretem Mao Zedonga stanęła Statua Wolności.
PAP: Jaki był stosunek elit partyjnych do Gorbaczowa, Jaruzelskiego i innych przywódców bloku wschodniego, którzy przejawiali jakiekolwiek pragnienia reform?
B.G.: Partia podzieliła się. Po jednej stronie stanęli twardogłowi, najczęściej osiemdziesięcioletni weterani rewolucji z epoki Mao. Wśród nich zdecydowanie młodszy był tylko premier Li Peng. Po drugiej stronie byli reformatorzy na czele z premierem w latach 1980-1987 Zhao Ziyangiem. Gdy dowiedział się, że wśród twardogłowych zapadła decyzja o „rozwiązaniu siłowym” na dzień przed ogłoszeniem stanu wyjątkowego udał się do protestujących studentów. Do historii przeszło jego zdjęcie, gdy płacząc przez megafon oznajmiał protestującym, że przegrał i prosił ich, aby opuścili plac. Studenci odpowiedzieli drugą głodówką, która trwała do krwawej nocy z 3 na 4 czerwca. Resztę życia, aż do śmierci w styczniu 2005 r. Zhao Ziyang spędził w areszcie domowym. W tajemnicy nawet przed bliskimi nagrał swoje wspomnienia, w których opowiedział się za wprowadzeniem demokracji parlamentarnej.
PAP: Czy sądzi pan profesor, że był cień szansy na inne, niż krwawe zakończenie protestów na placu Tiananmen, lub na pogrążenie się Chin w wojnie domowej?
B.G.: Nie było szansy na inne rozwiązanie. Partia kontrolowała sytuację i miała charyzmatycznego lidera Deng Xiaopinga który zdecydował o takim, a nie innym kierunku rozwoju ChRL. Pamiętajmy, że miał 85 lat i był świadkiem kilku wojen domowych i zewnętrznych inwazji. Potwornie bał się, że te dramaty powrócą do Chin. 26 kwietnia 1989 r. w artykule wstępnym na łamach dziennika KPCh „Renmin Ribao” nazwał wydarzenia na placu Tiananmen „ruchem kontrrewolucyjnym”. Te słowa były zapowiedzią krwawego rozstrzygnięcia, które zostało opóźnione z powodu ścierania się frakcji i w oczekiwaniu na zakończenie wizyty Michaiła Gorbaczowa.
PAP: Po krwawym stłumieniu protestów Deng Xiaoping stwierdził: „głównym zadaniem musi pozostać rozwój gospodarczy kraju”. Czy można powiedzieć, że ta wypowiedź w dużej mierze zdeterminowała kolejne dekady historii Chin, gdy nie wprowadzano żadnych istotnych reform politycznych?
B.G.: Po stłumieniu pekińskiej wiosny mamy do czynienia z trwającym trzy lata powrotem do metod określanych potocznie jako zamordystyczne. Konsekwentnie wyłapywano dysydentów, ale dzięki wsparciu społeczeństwa wielu udało się uciec za granicę, gdzie żyją do dziś. Przełomem dla Chin były nie tyle wydarzenia na Tiananmen, co upadek ZSRS w grudniu 1991 r. Deng Xiaoping, gdy w latach pięćdziesiątych był odpowiedzialny za ideologię partyjną, wtłaczał członkom partii hasło: „Związek Sowiecki to nasze jutro”. Dopiero, gdy zobaczył upadek komunizmu, to zdecydował o otwarciu rynku chińskiego na świat. Po 1992 r. nastąpiło ogromne przyspieszenie rozwoju Chin. Kolejnym potężnym bodźcem było przyjęcie Chin do Światowej Organizacji Handlu w grudniu 2001 r.
Dziś, pod rządami Xi Jinpinga, Chiny budują autorytaryzm cyfrowy. Kładą ogromny nacisk na rozwój technologiczny, dążąc do zbudowania społeczeństwa innowacyjnego. Jednak w przeciwieństwie do Deng Xiaopinga, który był ofiarą rewolucji kulturalnej, dbał o uchronienie Chin przed jedynowładztwem oraz stałe odmładzał kierownictwo państwa, obecny przywódca Chin podejmuje dokładnie odwrotne działania. Od XX zjazdu Komunistycznej Partii Chin w 2022 r. mamy do czynienia w Chinach z jedynowładztwem, rządami jednego cesarza, z nadania KPCh. Złośliwie określany jest on „przewodniczącym od wszystkiego”, co oznacza wzmocnienie centralizacji i ideologizacji życia codziennego. Następuje powrót do marksizmu, w którym tkwi niechęć do rynku, bo jest żywiołowy, nie poddający się kontroli władz, oraz do leninizmu, umożliwiającego twardą dyktaturę, a także maoizmu bo to rodzima forma obu wspomnianych nurtów ideologicznych.
PAP: Jeśli jest to cyfrowa dyktatura to szanse na bunt społeczny wydają się być bardzo niewielkie.
B.G.: Szanse na bunt społeczny są minimalne, dopóki wciąż mamy do czynienia z wysokim wzrostem gospodarczym i wiarą Chińczyków w wielkie plany i obietnice roztaczane przez Xi Jinpinga pod hasłem „Wielkiego renesansu narodu chińskiego”. KPCh przekonuje obywateli, że Chiny będą jednym z głównych, lub głównym rozgrywającym świata. Chcąc osiągnąć ten cel muszą rozwiązać problem Tajwanu, bo trudno mówić o renesansie narodu chińskiego skoro po dwóch stronach Cieśniny Tajwańskiej są organizmy z Chinami w nazwie – Chińska Republika Ludowa i Republika Chińska, będąca konstytucyjnym przedłużeniem państwowości istniejącej na kontynencie do 1949 r.
Xi Jinping napotyka również na wiele barier strukturalnych, takich jak koniec dywidendy demograficznej. Nie ma już kolejnych 800 milionów chłopów, których można byłoby zaprząc do niewolniczej pracy jak w latach dziewięćdziesiątych. Nie ma już tanich Chin. Wśród młodego pokolenia jest wysokie bezrobocie, a mieszkania w Pekinie i Szanghaju są droższe niż w Nowym Jorku, przy niebotycznie niższych dochodach, niż w USA. Kraj wciąż nie rozwiązał problemów ekologicznych. To wszystko może doprowadzić do ujawnienia ukrytego niezadowolenia, z którego zdają sobie sprawę władze KPCh. Nieprzypadkowo Xi Jinping zdecydował się na bezprecedensową w dziejach ChRL kampanię „zwalczania pcheł i tygrysów”, co doprowadziło do ukarania za korupcję dwóch milionów członków partii, w tym generałów i wysokich funkcjonariuszy, włącznie z byłym szefem bezpieki. Mnóstwo jest więc osób, które czekają, aż Xi Jinpingowi powinie się noga.
PAP: Latem 1989 r. wrócił Pan do Polski. Jakie wrażenie, po dramacie na Tiananmen, zrobiła na panu pokojowa transformacja PRL?
B.G.: Niemal od razu pojechałem na stypendium Fullbrighta w San Diego i stamtąd spoglądałem na dramatyczną jesień 1989 r. Moja osobista perspektywa jest więc bardzo specyficzna. Bez wątpienia jednak niezwykłym paradoksem było to, że w Chinach w czerwcu 1989 r. mamy masakrę, a u nas pierwsze quasi-demokratyczne wybory. Przez kolejne dwie dekady mieliśmy na Chiny spojrzenie ideologiczne „młodych demokratów”, którzy dążyli do nauczenia Chin demokracji i liberalizmu. Nie przyniosło to dobrych rezultatów. Dziś także te stosunki nie wyglądają najlepiej, bo jesteśmy po przeciwnych stronach barykady. Chiny udają neutralność, ale przyjmują u siebie Władimira Putina. Gdyby prezydent Rosji wylądował w Warszawie, to zostałby zakuty w kajdanki, zgodnie z orzeczeniami międzynarodowych trybunałów. (PAP)
Rozmawiał: Michał Szukała
Autor: Michał Szukała
szuk/ dki/