Kiedy słuchasz jego piosenek, nie jesteś przegranym frajerem. Jesteś bohaterem w epickim poemacie… o przegranych frajerach – mówił satyryk i aktor Jon Stewart o tym, co dla niego znaczyły pieśni Bruce’a Springsteena. Amerykańska legenda rocka świętuje 50-lecie kariery.
Początek kariery Springsteena datować można na 1973 r. i premierę „Greetings from Asbury Park, N.J.”, debiutanckiej płyty wokalisty i gitarzysty, którego sława rosła sukcesywnie dzięki porywającym występom z grupą E-Street Band w klubach New Jersey. 19 kwietnia fani „Bossa” otrzymają jubileuszowy prezent: płytę „Best of Bruce Springsteen”, kompilację 18. najsłynniejszych singli, wśród których znalazły się m.in. „Rosalita (Come Out Tonight)”, „Dancing in the Dark”, „Born To Run”, „Streets of Philadelphia” i „The Rising”.
Gdy ukazała się pierwsza z jego płyt, krytyk Lester Bangs napisał, że tym, co wyróżnia młodego muzyka spośród zastępów naśladowców Boba Dylana, są jego pisarskie zdolności i odwaga, brak rockowej pozy, szczerość i radość, emanująca z muzyki. „To wielki, młody talent, który ma wiele do powiedzenia” – pisał – uważajcie na niego. Nie jest nowym Johnem Prine’em” – żartował w recenzji „Greetings from Asbury Park” w magazynie „Rolling Stone”. „Bruce wychodzi z siebie, by przekazać nam, że pochodzi z najbardziej szalonej, dziwacznej okolicy New Jersey”. Śpiewał o barwnych postaciach, lokalnych sławach i ich przygodach.
Coraz bardziej skupiał się na „małej Ameryce” – jego bohaterowie żyją w małych miasteczkach niespektakularnymi żywotami, z trudem wiążąc koniec z końcem. Walczą z bezrobociem, brakiem życiowych perspektyw, dyktaturą okoliczności. Marzą o wybawieniu. Śpiewa o życiowych przegranych na których, za ich trud, nie czeka nagroda, bogactwo, spełnienie, a jedynie rozczarowanie.