W poniedziałek w Oakland w Kalifornii zmarł mężczyzna, który twierdził, że ma 117 lat.
Czyniłoby go to najstarszym człowiekiem na świecie. Andrew Hatch nie posiadał jednak aktu urodzenia. Kiedy się urodził, jak mówi jego rodzina – 7 października 1898 roku w Luizjanie, tego typu dokumenty były rzadkością w ubogich czarnoskórych rodzinach.
Hatch mówił, że nigdy mu nie zależało na oficjalnych tytułach. – Nie lubię zamieszania. Nadal jestem młodzieniaszkiem – stwierdził w 2009 roku, kiedy miał 111 lat.
Gdy był dzieckiem, jego rodzina przeprowadziła się z Luizjany do Houston. Jako młodzieniec podróżował po świecie z marynarką handlową. W latach 20. trafił do więzienia w Teksasie za – jak to określał – natarczywe przyglądanie się kobiecie o białym kolorze skóry. Zdołał uciec z aresztu i przez kilka lat żył w Meksyku, gdzie nauczył się języka hiszpańskiego. W Oakland mieszkał od 1933 roku. Według rodziny niezależność zachował nawet po ukończeniu 110 roku życia.
– Nikt nie zostaje na tym świecie na zawsze. Ale nawet 117 lat to było za mało. Nie chciałam się z nim żegnać – powiedziała córka Hatcha, Delane Sims.
Księga rekordów Guinnessa za najstarszą osobę na świecie uznaje w tej chwili 116-letnią Susannah Mushatt Jones z Brooklynu.
(hm)