Dramatyczne sceny miały miejsce tuż przy granicy Teksasu z Meksykiem. Przygranicznym miastem zatrzęsła wieść o 14 niewinnych ofiarach rzezi, którą urządzili sobie członkowie jednego z meksykańskich karteli. Lokalny burmistrz podkreśla, że przemoc jest tam na porządku dziennym, jednak nie względem przypadkowych, niewinnych osób.
Do dramatycznej zbrodni doszło w sobotę, w miejscowości Reynosa – po drugiej stronie granicy z McAllen w Teksasie. Przestępcy z niewiadomych przyczyn urządzili sobie rajd po kilku dzielnicach miasta, gdzie kolejno zabijali przypadkowe osoby – łącznie zginęło 14 ludzi. Wśród ofiar byli kierowcy taksówek, robotnicy oraz studentka pielęgniarstwa.
Lokalna policja natychmiast zorganizowała odwet. Nad miastem latały śmigłowce, a na ulicach szukano podejrzanych, którzy byli związani z mordem. Policja zabiła w tym dniu 4 uzbrojonych podejrzanych w ramach akcji odwetowej. W całym mieście rozmieszczono też oddziały wojska, gwardii narodowej oraz policji stanowej.
Lokalny przedsiębiorca – Misael Chavarria Garza – powiedział, że wiele firm zostało zamkniętych wcześniej, po sobotnich atakach, a ludzie byli bardzo przestraszeni, gdy nad ich głowami przelatywały helikoptery. W niedzielę powiedział: „ludzie byli cicho, jakby nic się nie stało, ale z uczuciem gniewu, ponieważ tym razem zbrodnia przydarzyła się niewinnym ludziom”.
Policja twierdzi, że to forma walki o terytoria – być może pokaz siły jednego z odłamów lokalnego „Kartelu z Zatoki”. Relacje świadków i krewnych zaprzeczają, jakoby któraś z ofiar była powiązana z działalnością przestępczą. W Reynosa doszło więc do bezpodstawnego, okrutnego ludobójstwa.
Red. JŁ