26.4 C
Chicago
wtorek, 1 lipca, 2025

Aborcja wbrew prawu w szpitalu w Oleśnicy. Prokuratura prowadzi śledztwo

Prokuratura Rejonowa w Oleśnicy prowadzi śledztwo ws. nielegalnego przerwania ciąży w Powiatowym Zespole Szpitali w Oleśnicy – poinformowała PAP prok. Karolina Stocka-Mycek. Postępowanie dotyczy zabiegu u pacjentki, którego wcześniej odmówił szpital w Pabianicach, za co został ukarany przez NFZ.

Prokuratura Rejonowa w Oleśnicy wszczęła śledztwo 25 maja br., dotyczy zabiegu przerwania ciąży w 2023 r. Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu prok. Karolina Stocka-Mycek poinformowała PAP, że postępowanie toczy się w sprawie czynów opisanych w art. 152 par. 1 i 2 Kodeksu karnego. Są to: przerwanie ciąży za zgodą kobiety z naruszeniem przepisów ustawy o planowaniu rodziny (kara do trzech lat pozbawienia wolności) oraz pomoc w przerwaniu ciąży z naruszeniem przepisów (taki sam wymiar kary).
„W toku śledztwa uzyskano pełną dokumentację medyczną i aktualnie planowane jest przesłuchanie w charakterze świadków personelu medycznego szpitala w Oleśnicy” – przekazała prof. Stocka-Mycek. Poinformowała też, że pokrzywdzoną jest kobieta, której wcześniej szpital w Pabianicach odmówił wykonania zabiegu.
Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa złożyła Fundacja Życie i Rodzina. „Wskazujemy, że aborcja została wykonana w celu ratowania zdrowia psychicznego. Jednak jej efektem było raczej pogorszenie stanu matki, a nie jego polepszenie” – poinformowała we wrześniu 2024 r. „Wnosimy o sprawdzenie dokumentacji medycznej w Pabianicach i Oleśnicy i znalezienie odpowiedzialnych za decyzję i przeprowadzenie aborcji. W świetle wiedzy medycznej jest jasne, że aborcja nie pomaga matkom. Ustalenia w tej konkretnej sprawie potwierdzają, że kobieta nie doznała poprawy stanu psychicznego. Organy ścigania powinny zająć się sprawą i konkretnym osobom postawić zarzuty” – podkreśliła fundacja. Powoływała się wówczas na wywiad, którego kobieta udzieliła Onetowi.
Historia pacjentki, której dotyczy obecne postępowanie, została ujawniona przez Fundację na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny „Federa”, pomagającą w realizacji prawa do legalnej aborcji. Kobieta była wtedy w 17. tygodniu ciąży.
„U 41-letniej Pacjentki stwierdzono wady płodu: wątroba i jelita w worku przepuklinowym – badanie USG i Zespół Edwardsa – badanie biopsji kosmówki. Pacjentka zgłosiła się do Pabianickiego Centrum Medycznego z przygotowanym przez naszą adwokatkę pisemnym wnioskiem o przeprowadzenie aborcji. Powoływała się na to, że informacja o wadach płodu doprowadziła ją do załamania psychicznego. Miała przy sobie zaświadczenie specjalisty psychiatrii o zagrożeniu dla jej zdrowia psychicznego” – informowała Federa w czerwcu ub. roku.
Przekazała też, że szpital miał odmówić wykonania aborcji do momentu dostarczenia przez pacjentkę wyników dodatkowych badań prenatalnych. „Adwokatka Kamila Ferenc zaskarżyła to do Rzecznika Praw Pacjenta, wskazując, że wady są już stwierdzone, nie cofną się ani nie da się ich wyleczyć, a powodem aborcji nie są same wady, ale stan psychiczny pacjentki. To częsty wytrych lekarzy, żeby zlecać badania w nieskończoność i tym sposobem nie robić aborcji” – wskazała Federa, dodając, że zabieg został przeprowadzony w Oleśnicy.
Narodowy Fundusz Zdrowia nałożył na Pabianickie Centrum Medyczne za niewykonanie aborcji karę – wynoszącą najpierw 550 tys. zł, a ostatecznie 250 tys. zł. Podstawą kary były wyniki kontroli przeprowadzonej przez Rzecznika Praw Pacjenta z konkluzją, że w placówce doszło do naruszenia uprawnień przysługujących jednej z pacjentek (RPP powołał się przy tym na stanowisko konsultanta krajowego w dziedzinie psychiatrii prof. Piotra Gałeckiego).
Pabianicki szpital nie zgadzał się z tą decyzją i argumentował, że nie doszło do odmowy udzielenia świadczenia, natomiast konieczne było przedłożenie przez pacjentkę ostatecznych wyników diagnostycznych.
Według znowelizowanego przez ministrę zdrowia Izabelę Leszczynę rozporządzenia z maja ub.r. placówki medyczne mają obowiązek tak zorganizować pracę, by przynajmniej jeden z lekarzy mógł wykonać zabieg przerwania ciąży. Resort wprowadził też karę do 2 proc. kwoty kontraktu na dane świadczenia, gdy stwierdzone zostanie naruszenie zobowiązania.
Dodatkowo szefowa MZ wydała pod koniec sierpnia 2024 r. wytyczne dla szpitali, jak zapewnić bezpieczeństwo kobietom, które ze względów zdrowotnych nie chcą donosić ciąży. Podczas ich prezentacji podkreśliła, że do procedury przerwania ciąży powinno wystarczyć jedno orzeczenie lekarza, które stwierdza istnienie przesłanki zagrożenia zdrowia kobiety. Może to być np. zaświadczenie od lekarza psychiatry. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar także potwierdził wtedy, że ze względu na ochronę zdrowia psychicznego możliwa będzie decyzja o przeprowadzeniu zabiegu przerwania ciąży. „To jest okoliczność, która w świetle prawa jest absolutnie dopuszczalna. W takich sytuacjach nie powinna ona powodować zaangażowania prokuratury” – podkreślił.
Prowadzone przez oleśnicką prokuraturę rejonową śledztwo jest kolejnym, które dotyczy Powiatowego Zespołu Szpitali w Oleśnicy.
Na początku kwietnia śledczy zdecydowali, by przyjrzeć się sprawie przerwania ciąży u pacjentki z wadą płodu w 9. miesiącu ciąży, która została opisana przez „Gazetę Wyborczą”. Jak tłumaczyła dziennikarzom prok. Stocka-Mycek, decyzję o wszczęciu postępowania podjęto w oparciu o doniesienia medialne. Prokuratura bada sprawę pod kątem art. 152 Kodeksu karnego par. 3, który mówi o przerwaniu ciąży w przypadku osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem ciężarnej. Przewiduje karę dla przerywającego ciążę od sześciu miesięcy do ośmiu lat więzienia (kobieta nie podlega karze).
PAP zwróciła się do dyrekcji oleśnickiego szpitala oraz do oleśnickiej prokuratury o odniesienie się do informacji o prowadzonym postępowaniu, jednak do chwili nadania depeszy nie uzyskała odpowiedzi.
Sprawę skomentowała natomiast Kaja Godek, szefowa Fundacji Życie i Rodzina, która w newsletterze do swoich czytelników napisała: „W mijających miesiącach byłam wezwana na przesłuchanie w tej sprawie, obecnie wiadomo już, że wszczęto śledztwo. Jest to chwila prawdy dla organów ścigania, bo sprawa jest oczywista: to nie była aborcja dla ratowania zdrowia matki, ale po prostu na żądanie. I – jak zawsze – przyniosła tragiczne skutki” – napisała.
Według obecnie obowiązującej ustawy przerwanie ciąży jest w Polsce dozwolone, gdy zagrożone jest zdrowie lub życie matki, albo kiedy powstała ona w wyniku czynu zabronionego. W 2020 r. Trybunał Konstytucyjny uchylił przesłankę mówiącą o ciężkiej wadzie płodu.

 

Anita Karwowska (PAP)

 

akar/ aba/ jann/

Zjazd PZPN / Koźmiński: Po wyborze Kuleszy czeka nas cztery lata marazmu

0

Marek Koźmiński nie ma wątpliwości, że Cezary Kulesza uzyska wymaganą liczbę głosów na poniedziałkowym Walnym Zgromadzeniu Sprawozdawczo-Wyborczym i zostanie wybrany na szefa PZPN na drugą kadencję. „Czeka nas jednak cztery lata marazmu” – powiedział PAP były wiceprezes związku.

Koźmiński przyznał, że co prawda powinien oczekiwać, że na zjeździe wydarzy się coś dobrego, ale wie, że taki scenariusz jest nierealny.
„Kulesza zostanie prezesem i czeka nas cztery lata marazmu. Jedyne pytanie to, czy do zarządu trafią dwie, trzy porządne osoby. Jeśli chodzi o wybory do zarządu, to w kuluarach będzie się wiele działo. Może z niego wylecieć Wojciech Cygan, może też Paweł Wojtala, bo prezes nie lubi konkurencji, za to lubi się mścić” – podkreślił srebrny medalista igrzysk olimpijskich w Barcelonie.
Przed czterema laty Koźmiński nieskutecznie rywalizował w wyborach z Kuleszą. Teraz obecny prezes nie ma kontrkandydata.
„To, że jest jeden kandydat byłoby może do przyjęcia, gdyby związkiem zarządzał dobry prezes, który byłby autorytetem dla całego środowiska. A Kulesza jest mocny w rozgrywkach kuluarowych, natomiast fatalny w realnym zarządzaniu. Wszyscy widzimy, co się dzieje w naszej piłce – od pierwszej reprezentacji, przez młodzieżową, po juniorskie. Zmiany są konieczne. Tak się jednak nie stanie” – nie ma złudzeń Koźmiński, który nie szczędził też krytyki związkowej opozycji.
Główny zarzut – że nie potrafiła wyłonić wspólnego kontrkandydata.
„Według mnie Wojtala i Cygan nie stanęli do rywalizacji, bo na końcu nosa mieli własny interes. Bali się, że przegrają i odpuścili. Zabrakło im odwagi, bo przecież porażka zawsze jest wkalkulowana. Oni jednak wybrali trwanie. Nie wiem, czy im się to jednak opłaci, bo Kulesza im nie odpuści” – zaznaczył.
Jak przypomniał, podczas poprzednich wyborów Kulesza nie przedstawił żadnego programu, jego wystąpienie trwało 132 sekundy, a sens sprowadził się do słów: „wszyscy mnie znacie”.
„Nie wykluczam, że teraz ktoś Kuleszy napisze jakieś wystąpienie, a on je odczyta, może będą jakieś slajdy. Nie spodziewam się jednak żadnego przemówienia, zwłaszcza takiego +od serca+. Przecież przez cztery lata on nie udzielił żadnej dłuższej wypowiedzi, w której odniósłby się do problemów naszej piłki” – zauważył Koźmiński.
Były reprezentant Polski krytycznie ocenił też obecny proces wyboru nowego selekcjonera reprezentacji.
„To jest farsa. Prezes wypuszcza co jakiś czas +medialne bąki+, bo chce, aby dyskusja skupiała się na wyborze trenera, a nie na wyborach i zjeździe. Opowiada, że spotykał się na rozmowach z Maciejem Skorżą, a przecież wystarczył jeden telefon, aby dowiedzieć się, że ta kandydatura w obecnej sytuacji jest nierealna. Poza tym ośmiesza innych potencjalnych kandydatów, bo jak inaczej odbierać fakt, że wymienia publicznie ich nazwiska, a w ogóle się z nimi nie kontaktował. Szkoda mi moich kolegów. Według mnie selekcjoner jest już wybrany. Te wszystkie medialne gierki służą temu, aby przeczekać do poniedziałku. A potem: +jak mnie już wybiorą, to i tak zrobię co chcę+” – podsumował Koźmiński, który przyznał, że ma swojego faworyta na selekcjonera, ale nie poda jego nazwiska, bo nie chce, aby przykleiła się do niego łatka niewybieralnego.

 

Grzegorz Wojtowicz (PAP)

 

gw/ pp/

Szokujące zabójstwo dziecka. Sprawa Kamilka z Częstochowy po 2 latach od zbrodni wreszcie trafia na sądową wokandę

0

Przed Sądem Okręgowym w Częstochowie ma w poniedziałek ruszyć proces w sprawie śmierci ośmioletniego Kamila. Na ławie oskarżonych zasiądzie m.in. ojczym chłopca, któremu prokuratura zarzuca zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem oraz matka Kamila, która odpowie m.in. za pomoc w popełnieniu tej zbrodni.

Kamil z Częstochowy zmarł 8 maja 2023 r. w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka po 35 dniach walki o życie. Wcześniej przez wiele miesięcy był maltretowany. Jego sprawa zbulwersowała opinię publiczną i stała się przyczynkiem do zmian w prawie.
Śledztwo prowadziła Prokuratura Regionalna w Gdańsku. Akt oskarżenia objął w sumie cztery osoby. Główny oskarżony Dawid B. odpowie za zabójstwo ośmioletniego pasierba popełnione w warunkach recydywy, ze szczególnym okrucieństwem i w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie. Mężczyzna został też oskarżony o fizyczne i psychiczne znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem nad zależnymi od niego i nieporadnymi ze względu na swój wiek pasierbami: Kamilem i siedmioletnim wówczas Fabianem oraz molestowanie seksualne małoletniej pokrzywdzonej.
Matka Kamila Magdalena B. została oskarżona o udzielenie pomocy mężowi w popełnieniu zabójstwa jej syna poprzez pozostawienie pokrzywdzonego w stanie bezpośredniego niebezpieczeństwa utraty życia, co doprowadziło do jego śmierci. Kobieta odpowie też za udzielenie pomocy Dawidowi B. w fizycznym i psychicznym znęcaniu się ze szczególnym okrucieństwem nad zależnymi od niego i nieporadnymi ze względu na wiek Kamilem i Fabianem. Według ustaleń prokuratury nie reagowała na przemoc, sama też fizycznie i psychicznie znęcała się nad Kamilem i Fabianem. Kobieta została też oskarżona o co najmniej dwukrotne narażenie Kamila na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Na ławie oskarżonych zasiądą też członkowie rodziny Kamila: Aneta i Wojciech J., którzy odpowiedzą za nieudzielenie pomocy ośmiolatkowi.
W śledztwie przesłuchano około 60 świadków i zasięgnięto kilkunastu opinii biegłych różnych specjalności, m.in. psychiatrycznych, seksuologicznych i sądowo-lekarskich. Biegli uznali oskarżonych za poczytalnych. Dawid B. i Magdalena B. są aresztowani od 5 kwietnia 2023 r. Wobec Wojciecha J. i Anety J. zastosowano dozór policji. Małżeństwu B. grozi dożywotnie więzienie, a Wojciechowi J. i Anecie J. do trzech lat pozbawienia wolności.
Sprawa maltretowania Kamila wyszła na jaw po zgłoszeniu złożonym przez biologicznego ojca dziecka. Z ustaleń śledztwa wynika, że Dawid B. przez kilka lat maltretował chłopca. Przed śmiercią dziecka miał polewać go wrzątkiem i kłaść na rozgrzanym piecu węglowym. W ten sposób spowodował ciężkie obrażenia ciała – oparzenia głowy, klatki piersiowej i kończyn. (PAP)

 

kon/ jann/

Bodnar dla Money.pl: Powiedzenie, że wybory mają być nieważne, jest daleko idące

0

Na pewno nie mamy rozpatrzonych wszystkich protestów wyborczych i nie zostało to zrobione porządnie, w pełni. Natomiast myślę, że powiedzenie, że wybory mają być nieważne, jest daleko idące – mówi w rozmowie z Money.pl minister sprawiedliwości i prokurator generalny Adam Bodnar.

„Na pewno nie mamy rozpatrzonych wszystkich protestów wyborczych i nie zostało to zrobione porządnie, w pełni. Natomiast myślę, że powiedzenie, że wybory mają być nieważne, jest daleko idące. Tym bardziej, że istnieje konstytucyjne domniemanie ważności wyborów. Mamy do czynienia z sytuacją, w której po pierwsze orzeka nie ten organ, który powinien, a po drugie nie są rozpatrzone wszystkie protesty wyborcze. Dlatego zastanawiam się, jak to ująć w ostatecznym wystąpieniu 1 lipca” – wskazał Bodnar.
Minister wskazał, że na koniec odpowiedzialność za to, co zrobić z tym rozstrzygnięciem, będzie musiał wziąć na siebie marszałek Sejmu Szymon Hołownia.
Jak dodał, z opinii, którą wyśle Hołowni będzie wynikało, że marszałek będzie musiał podjąć decyzję, „zdając sobie sprawę z wszystkich wad konstytucyjnych i proceduralnych, które w tym procesie rozpatrywania protestów wyborczych nastąpiły”.
W ocenie prokuratora generalnego marszałek Sejmu może uznać, że nie doszło do rozstrzygnięcia sądowego w tej sprawie. (PAP)

gkc/ js/

Niemcy i pozostałe kraje zachodnie zaostrzyły politykę imigracyjną. Polska będzie miała coraz większy problem?

0

Unia Europejska nie poszła tak daleko jak prezydent USA Donald Trump, jeśli chodzi o zaostrzenie podejścia do migracji, ale zmiana jest duża – napisał w niedzielę amerykański „New York Times”.

Liderzy z prawej i lewej strony sceny politycznej w Europie zaostrzają politykę względem nieudokumentowanych imigrantów – podkreślił nowojorski dziennik. „Zmiana ta nie wywołała takiego zamętu, jak rozprawianie się z imigrantami w USA przez prezydenta Trumpa, ale już teraz jest postrzegana jako silnie zakorzeniona i głęboka” – czytamy w artykule, opatrzonym zdjęciem z antyimigracyjnego protestu, który odbył się w maju w Warszawie.
„NYT” zaznaczył, że w krajach UE centryści dołączają zatwardziałych konserwatystów, domagając się cofnięcia środków ochrony nieudokumentowanych imigrantów, aby ułatwić ich deportację.
Gazeta napisała, że antyimigranckie zasady ogłoszone w Danii stały się modelem, który chcą powielać inni europejscy przywódcy. Władze UE pracują nad nowymi przepisami, które ułatwiłyby odsyłanie osób ubiegających się o status uchodźcy do krajów trzecich.
Według gazety „zmiana ta narastała stopniowo wraz z negatywnymi nastrojami wyborców, które przyczyniły się do wzrostu popularności partii nacjonalistycznych, skrajnie prawicowych i populistycznych po przyjęciu przez Europę dekadę temu ponad miliona Syryjczyków, Irakijczyków, Afgańczyków i innych osób ubiegających się o azyl”.

 

Później migracja znów wzrosła po szczytowym momencie pandemii koronawirusa. Od tego czasu liczba przybywających migrantów spada. Według wstępnych danych agencji Frontex w pierwszych pięciu miesiącach 2025 r. spadek ten wyniósł 20 proc. Jednocześnie wydalenia powoli rosną. Wciąż jednak liczba osób napływających pewnymi szlakami jest znacząca; rośnie na przykład liczba osób przybywających z Libii do Grecji.
Gazeta opisała m.in. podjęte przez rząd Włoch próby umieszczenia osób oczekujących na decyzję w sprawie azylu w ośrodku w Albanii. Przypomniała też, że kanclerz Niemiec Friedrich Merz powiedział niedawno, że Dania jest „przykładem do naśladowania”, jeśli chodzi o politykę migracyjną. „NYT” zaznaczył, że Niemcy wprowadziły kontrole na swoich granicach lądowych, wywołując krytykę m.in. części sąsiadów tego kraju.

 

Odnosząc się do Polski, „New York Times” napisał, że polski rząd zawiesił prawo składania wniosków o azyl, gdy na granicy z Białorusią masowo zgromadzili się migranci. „Polska utrzymuje, że rosyjskie i białoruskie władze celowo wspierają migrację, próbując zdestabilizować Europę” – czytamy.
„Niektórzy obawiają się, że zmiana tonu dotyczącego migracji może zaszkodzić przybyszom pozostającym w Europie” – zaznaczyła gazeta. „NYT” napisał, że do wygranej „nacjonalistycznego kandydata” w niedawnych wyborach prezydenckich w Polsce przyczyniło się m.in. to, że kierował się hasłem „Polska na pierwszym miejscu, Polacy na pierwszym miejscu”.
Jak podkreślił Martin Hofmann z Międzynarodowego Ośrodka Rozwoju Polityki Migracyjnej, za antyimigranckimi nastrojami często kryje się szerzej zakrojona frustracja w związku z odczuciem braku możliwości czy wysokimi kosztami życia, więc spadek liczby przybywających imigrantów najpewniej nie osłabi znaczenia tego problemu.

Z Waszyngtonu Natalia Dziurdzińska (PAP)

 

MSWiA: nadwiślańska straż graniczna zatrzymała w 2025 r. blisko 1250 cudzoziemców

Od początku 2025 r. Nadwiślański Oddział Straży Granicznej zatrzymał blisko 1250 cudzoziemców. Przeprowadzonych zostało ponad 3250 kontroli legalności pobytu – poinformowało w piątkowej informacji prasowej Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji.
Resort podał, że 26 czerwca br. funkcjonariusze Nadwiślańskiego Oddziału Straży Granicznej zatrzymali łącznie 10 osób, które naruszyły przepisy obowiązujące na terytorium RP. Chodzi przede wszystkim o przekroczenie dopuszczalnego okresu pobytu lub brak ważnych dokumentów uprawniających do przebywania na terytorium Polski.
MSWiA przekazało, że wśród zatrzymanych są obywatele Rwandy, Rosji, Ukrainy, Pakistanu, Białorusi, Mołdawii oraz Kazachstanu.
„Wobec większości cudzoziemców wszczęto postępowania administracyjne zakończone wydaniem decyzji o zobowiązaniu do powrotu. Natomiast dwóch obywateli Ukrainy, skazanych wcześniej prawomocnymi wyrokami sądu, zostało doprowadzonych do granicy i przekazanych stronie ukraińskiej” – przekazało MSWiA.
Nadwiślański Oddział Straży Granicznej prowadzi działania na obszarze województwa mazowieckiego, łódzkiego oraz kujawsko-pomorskiego. (PAP)

Konfederacja: Siemoniak powinien zostać odwołany za sytuację migracyjną na granicy z Niemcami

Posłowie Konfederacji uważają, że Tomasz Siemoniak powinien zostać odwołany ze stanowiska szefa MSWiA; powód to – jak uzasadniają – sytuacja migracyjna na granicy z Niemcami. W reakcji szef MSWiA zarzucił jednemu z liderów ugrupowania Krzysztofowi Bosakowi insynuacje i obrażanie funkcjonariuszy SG.
Na czwartkowej konferencji prasowej posłowie Konfederacji zapowiedzieli zbiórkę podpisów pod wnioskiem o wotum nieufności dla szefa MSWiA. Zgodnie z konstytucją wniosek o wyrażenie wotum nieufności dla ministra może być zgłoszony przez co najmniej 69 posłów – poselski klub Konfederacji liczy 16 osób.
„Liczymy na to, że przedstawiciele wszystkich propolskich partii politycznych – jeżeli są takie poza Konfederacją w polskim Sejmie – podpiszą ten wniosek i że wspólnie doprowadzimy do odwołania ministra” – powiedział na czwartkowej konferencji prasowej jeden z liderów Konfederacji, wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak.
Uzasadniając, powiedział, że w październiku 2024 r. udali się wraz z posłami: Krzysztofem Mulawą, Michałem Połuboczkiem i Krzysztofem Tudujem do Centrum Koordynacji Straży Granicznej i Służb Granicznych, by wyjaśnić sytuację migracyjną na granicy polsko-niemieckiej.
„Uzyskaliśmy informacje od Straży Granicznej, że polska strona nie weryfikuje w żaden sposób tożsamości i historii imigrantów przekazywanych nam przez Niemcy, a pojęcie tzw. kontroli granicznej przez stronę niemiecką rozszerzane jest do niemającego prawnej definicji pasa granicznego, o którym właściwie polskie służby nie wiedzą, jakiej jest szerokości” – powiedział Bosak.
Według niego, polscy funkcjonariusze traktowani są przez Niemcy, jak „bezpłatna taksówka dla nielegalnych imigrantów, którzy mają być rozwożeni po kraju”. Ponadto – zdaniem Bosaka – MSWiA wprowadza w błąd opinię publiczną twierdząc, że liczba odsyłanych migrantów, którzy nielegalnie przekroczyli granice, spadła względem okresu rządów PiS. Ocenił, że resort pomija informację, że „liczba imigrantów przekazywanych przez służby niemieckie na polskie terytorium idzie w tysiące i jest to robione w innym trybie”.
Szef klubu Konfederacji Grzegorz Płaczek mówił, że niemieckie służby przywożą na granicę migrantów, których tożsamość ma być weryfikowana choć często nie mają oni dokumentów i podają „z głowy swoje imię i nazwisko i datę urodzenia”. Następnie – jak dodał – migranci mają być wypuszczani do Polski i „zobowiązani do tego, żeby np. raz w miesiącu stawić się na kilkuminutowe spotkanie w jakimś wyznaczonym punkcie, często oddalonym o kilkaset kilometrów od tego pierwszego punktu, do którego trafiają po wywiezieniu do Polski”.
Płaczek oświadczył, że posłowie Konfederacji domagają się od szefa MSWiA informacji „w jaki sposób te osoby mają być kontrolowane i dlaczego są wwożone na terytorium Polski”.
Siemoniak napisał później w serwisie X, że Krzysztof Bosak swoimi słowami obraża funkcjonariuszy naszej Straży Granicznej, którzy „bardzo rzetelnie i ofiarnie strzegą wszystkich granic Rzeczypospolitej”: granicy polsko-białoruskiej „wobec hybrydowej agresji reżimu Łukaszenki” jak i granicy polsko-niemieckiej, aby „wszystkie działania były zgodne z przepisami i pod kontrolą naszej Straży Granicznej”.
„Wszystkie przypadki są szczegółowo weryfikowane wbrew insynuacjom pana Bosaka wobec Straży Granicznej i fejkom rozpowszechnianych przez polityków PiS i innych, gdzie polscy funkcjonariusze po cywilnemu w pojazdach SG są brani za +podrzucanych+ migrantów” – napisał szef MSWiA. Jak podkreślił, „nie ma oczywiście zgody na jakiekolwiek jednostronne czy bezprawne działania strony niemieckiej”.
Według Siemoniaka, prawdziwym problemem na zachodniej granicy są trwające od październiak 2023 r. kontrole po stronie niemieckiej, które – jak napisał – „uderzają w polskich obywateli, zwłaszcza tych mieszkających na terenach przygranicznych”. „Ostro protestujemy przeciwko tym kontrolom i przygotowujemy się do wprowadzenia podobnych działań po polskiej stronie, zgodnie z tym co zapowiedział w Sejmie premier Donald Tusk” – podkreślił.
Dwa tygodnie temu występując w Sejmie w związku z wnioskiem o wotum zaufania dla rządu, premier Donald Tusk powiedział, że jeśli presja na granicy z naszymi sąsiadami się nie zmniejszy, nie zawaha się zdecydować o wprowadzeniu czasowej kontroli na granicy, także z Niemcami. „Jest bardzo prawdopodobne, że jeszcze tego lata takie częściowe kontrole na granicy z Niemcami wprowadzimy” – powiedział wówczas szef rządu.
Siemoniak napisał, że wszystkie decyzje podejmowane są „w interesie Polski i polskich obywateli na podstawie faktów, a nie internetowych fejków”. „MSWiA ani jego służby nie ukrywają żadnych informacji ani trudności przed parlamentarzystami ani opinią publiczną. Mierzymy się z ogromnymi wyzwaniami w bezpieczeństwie zewnętrznym i wewnętrznym. Od osoby sprawującej wysoką funkcję państwową oczekuję wsparcia naszych funkcjonariuszy oraz minimum przyzwoitości. Wstyd, wicemarszałku Bosak!” – napisał szef MSWiA.
Wcześniej, we wtorek, Siemoniak pytany przez dziennikarzy, czy służby niemieckie odsyłają migrantów na stronę polską, wyjaśnił, że są tu dwie sytuacje – jedna dotyczy umów o readmisji na podstawie traktatów dublińskich i tu niemieckie służby przekazują polskim takie osoby, jeśli wykażą, że były one w Polsce, jako pierwszym kraju strefy Schengen. Druga kategoria to osoby niewpuszczone do Niemiec, ponieważ nie mają ważnych dokumentów pozwalających na pobyt w Niemczech. Szef MSWiA dodał, że są to „w większości obywatele Ukrainy i Białorusi, którzy mają pozwolenie na pobyt w Polsce, a nie mają pozwolenia na pobyt w Niemczech”. Zaznaczył, że priorytetem jest staranne sprawdzanie dokumentów i podstaw każdego przypadku przekazywanego przez niemieckie służby.(PAP)

Portugalia/ Prezydent wezwał rząd do umiejętnej deportacji nielegalnych imigrantów

Prezydent Portugalii Marcelo Rebelo de Sousa wezwał w niedzielę rząd premiera Luisa Montenegro do umiejętnego wydalenia z tego kraju nielegalnych imigrantów. Apel ma związek z sobotnią zapowiedzią deportacji około 40 tys. obcokrajowców.
Rebelo de Sousa, wzywając do „umiejętnego” wydalenia nielegalnych imigrantów, zaapelował do rządu o działanie z poszanowaniem żyjących w Portugalii mniejszości narodowych oraz aby proces ten nie zaszkodził wizerunkowi tego kraju na świecie.
Deklaracja prezydenta ma związek z zapowiedzianym w sobotę przez podsekretarza stanu ds. prezydencji Rui Armindo Freitasa planem wydalenia z Portugalii około 40 tys. nielegalnych imigrantów.
W rozmowie z Radiem Renascenca Freitas sprecyzował, że osoby te zostały już poinformowane pisemnie o konieczności opuszczenia terytorium Portugalii. Dodał, że ich deportacja ma nastąpić w „najbliższych tygodniach”.
W maju rząd Portugalii ogłosił, że wysłał do ponad 4,6 tys. nielegalnych imigrantów listy wzywające ich do dobrowolnego opuszczenia tego kraju w ciągu 20 dni. Po terminie tym, jak zapowiedział gabinet premiera Montenegro, zostaną oni deportowani.
Od stycznia do maja br., jak wynika z danych portugalskiego MSW, służby podległe temu resortowi odrzuciły ponad 33 tys. wniosków imigrantów proszących o pobyt stały.
Według informacji MSW negatywne decyzje resortu dotyczą głównie osób z państw Azji Środkowej. Przeważają wśród nich obywatele Indii, Pakistanu, Bangladeszu oraz Nepalu.

Z Lizbony Marcin Zatyka (PAP)

Kandydat na burmistrza NYC: Miliarderzy nie powinni istnieć

0

W wywiadzie dla telewizji NBC kandydat Partii Demokratycznej na burmistrza Nowego Jorku Zohran Mamdani stwierdził, że „w obliczu tak wielkich nierówności” miliarderzy nie powinni w ogóle istnieć. W tej samej rozmowie został zapytany o zaproponowane przez niego wcześniej opodatkowanie „bogatszych i bielszych” dzielnic miasta oraz odpierał zarzuty Donalda Truma, który stwierdził, że Mamdani jest „czystym komunistą”.

Zohran Mamdani zwyciężył w prawyborach Demokratów na burmistrza Nowego Jorku pokonując faworyta wyścigu – byłego gubernatora stanu Nowy Jork Andrew Cuomo. Jeżeli w listopadzie nowojorczycy wybiorą go na włodarza miasta, 33-latek będzie pierwszym muzułmaninem i Amerykaninem pochodzenia indyjskiego, który obejmie to stanowisko.

Program Mamdaniego w dużej mierze opiera się na zgodnej z doktryną socjalizmu redystrybucji bogactwa od najzamożniejszych do mniej zamożnych oraz podniesienie jakości usług publicznych. Mamdani chce nałożyć dodatkowy podatek na – jak stwierdził – „bogatsze i bielsze” dzielnice miasta, czym ma nadzieje sfinansować szereg inicjatyw, które obejmują m.in. bezpłatną komunikację miejską oraz uruchomienie supermarketów prowadzonych przez samorząd. Demokrata obiecał także podwyższenie płacy minimalnej do 30 dolarów za godzinę pracy.

W kontekście propozycji opodatkowania najzamożniejszych mieszkańców miasta Mamdani został zapytany w programie NBC „Meet the Press”, czy Nowy Jork potrzebuje w ogóle miliarderów, których w Wielkim Jabłku mieszka najwięcej na świecie. Zdaniem polityka tak bogaci ludzie nie powinni istnieć.

„Nie sądzę, że powinniśmy mieć miliarderów, ponieważ, szczerze mówiąc, mają zbyt pieniędzy w czasach takiej nierówności” – ocenił.

Prowadząca program zapytała go także o jego wcześniejszą, kontrowersyjną wypowiedź, w której stwierdził, że chce przenieść ciężar opodatkowania „na droższe domy w bogatszych i bielszych dzielnicach”. Kristen Welker dopytała, czy Mamdani – podnosząc kwestię rasy – nie boi się zrazić tymi słowami swoich kluczowych wyborców.

Kandydat na burmistrza stwierdził, że jego propozycja nie jest motywowana rasowo. „Myślę, że po prostu nazywam rzeczy po imieniu” – wyjaśnił.

Wygrana Mamdaniego wzbudziła wiele emocji w szczególności w obozie Republikanów. Część polityków GOP uważa nawet, że Demokracie powinno odebrać się obywatelstwo i deportować go do Ugandy, gdzie się urodził. Tuż po wygranej Mamdaniego w prawyborach do jego zwycięstwa odniósł się nawet prezydent Donald Trump, który ocenił, że „Demokraci przekroczyli pewną granicę”, a samego Mamdaniego nazwał „komunistycznym szaleńcem”.

W niedzielnym wywiadzie dla Fox News Trump podtrzymał swoje słowa, nazywając polityka z Nowego Jorku „czystym komunistą”. Prezydent zagroził także, że jeżeli Mamdani wygra listopadowe wybory, jego administracja odetnie miastu finansowanie.

Red. JŁ

Polscy siatkarze przegrali z Brazylią na zakończenie turnieju Ligi Narodów w Chicago

0

Polscy siatkarze przegrali z Brazylią 1:3 (21:25, 21:25, 25:21, 26:28) na zakończenie turnieju Ligi Narodów w Chicago. To druga porażka biało-czerwonych w ośmiu spotkaniach tegorocznego cyklu. Drugi tydzień rywalizacji zakończyli na drugim miejscu w tabeli, tracąc dwa punkty do prowadzących „Canarinhos”.

 

Biało-czerwoni w hali w Hoffman Estates na przedmieściach Chicago do starcia z Brazylijczykami przystępowali po jednej porażce i dwóch zwycięstwach. W środę ulegli Włochom 2:3, co było ich pierwszą przegraną w tegorocznej edycji LN, w nocy z piątku na sobotę polskiego czasu pokonali z trudem Kanadę 3:2, a w nocy z soboty na niedzielę gładko wygrali z gospodarzami 3:0.

 

„Canarinhos” w USA byli niepokonani – zwyciężyli nad Kanadą i Chinami po 3:0, a Włochów pokonali 3:2. Niedzielny mecz miał podwójną stawkę, bowiem jego triumfator zakończył drugi tydzień rywalizacji w LN jako jedyny zespół z zaledwie jedną porażką na koncie i na fotelu lidera tabeli.

 

Początek spotkania nie układał się po myśli wicemistrzów olimpijskich, po stronie ich rywali znakomicie prezentował się Darlan Souza, którego akcje pozwoliły Brazylijczykom objąć prowadzenie 9:5. As Szymona Jakubiszaka dał Polakom impuls do odrabiania strat, gdy kontrę wykorzystał Artur Szalpuk tracili do przeciwników tylko dwa punkty (10:12). Inicjatywa pozostała jednak po stronie „Canarinhos” i chociaż po bloku Sebastiana Adamczyka na Judsonie Nunesie prowadzili tylko 18:17, to ostatecznie triumfowali 25:21 po ataku Darlana.

 

Drugą partię również lepiej rozpoczęli Brazylijczycy, którzy zbudowali przewagę dzięki akcjom Henrique Honorato i błędom biało-czerwonych (7:4). W drugiej części seta niezmiennie skuteczny był Darlan, zespół trenera Nikoli Grbica natomiast wciąż się mylił i dystans wzrósł (12:16). Po dwóch zagraniach Lukasa Bergmanna w końcówce „Canarinhos” prowadzili już 21:15. Polacy zdołali jeszcze zmniejszyć straty za sprawą akcji Jakuba Nowaka, ale przegrali 21:25 ponownie po ataku Darlana.

 

Trzecia odsłona była zdecydowanie bardziej wyrównana. Tym razem lepiej otworzyli biało-czerwoni, po dwóch blokach Nowaka z rzędu prowadzili 6:4, jednak gdy asa zanotował Judson było już po 6. Akcje Darlana pozwoliły Brazylijczykom zbudować przewagę 12:8, ale była ona chwilowa, bowiem ich błędy ponownie doprowadziły do wyrównania 14:14. W końcówce inicjatywa była raz po jednej, raz po drugiej stronie. Ostatecznie lepiej w kluczowym momencie zaprezentowali się Polacy, którzy wygrali 25:21 po serii efektownych zagrań przy zagrywce Jakubiszaka.

 

Czwarta partia to ponownie było „przeciąganie liny”, biało-czerwoni to odskakiwali na kilka punktów, to tracili przewagę (14:14). Błąd Kamila Semeniuka w przyjęciu dał dwupunktowe prowadzenie „Canarinhos” (18:16), jednak w końcówce było po 21, gdy Darlan uderzył w aut. W grze na przewagi minimalnie lepsi okazali się Brazylijczycy po efektownym ataku Honorato i błędzie Semeniuka (26:28).

Teraz podopiecznych trenera Grbica czekają dwa tygodnie przerwy w grze. Ostatni turniej fazy interkontynentalnej rozegrają w dniach 16-20 lipca w Gdańsku, gdzie ich rywalami będą Iran, Kuba, Bułgaria i Francja. (PAP)

 

msl/

Z-ca szeryfa odznaczony Medalem Carnegiego. Wyciągnął dziecko z auta chwilę przed zderzeniem z pociągiem

0

Zastępca szeryfa z Kalifornii został odznaczony prestiżowym Medalem Carnegiego – najwyższym odznaczeniem za bohaterstwo cywilne. 38-letni stróż prawa w 2024 roku wbiegł na zamknięty przejazd kolejowy, na którym utknął SUV z matką i dwójką dzieci w środku. Szybka i zdecydowana reakcja policjanta pozwoliła na uniknięcie tragedii.

Do zdarzenia doszło 20 września 2024 roku na przejeździe kolejowym w Redlands. 38-letni Michael Anthony Castaneda – zastępca szeryfa powiatu San Bernardino – był wówczas po służbie. Kiedy zbliżał się do zamykających się rogatek zauważył, że pomiędzy barierami utknęło auto.

Jak się okazało, w środku podróżowała matka z dwójką dzieci w wieku 2 i 5 lat. Kobieta opuściła pojazd, a następnie pospiesznie próbowała wyprowadzić dzieci z auta. W międzyczasie do auta zbliżał się już pociąg. Obserwując sytuację Castaneda zdał sobie sprawę, że kobieta nie zdąży wyprowadzić z uwięzionego samochodu obojga swoich dzieci.

Zastępca szeryfa wysiadł z własnego auta, a następnie przebiegł 15 metrów. W tym momencie właścicielka SUV-a pomagała opuścić samochód swojej 5-letniej córce. W międzyczasie Castaneda pochwycił młodsze dziecko i wyprowadził je z torów. W tym samym momencie kobieta zabrała z auta córkę i  uciekła na drugą stronę przejazdu. Z analizy nagrania wynika, że matka mogłaby nie zdołać usunąć z torowiska młodszego dziecka, gdyby nie reakcja Castanedy.

Za swoją odwagę 38-letni stróż prawa został odznaczony najwyższym odznaczeniem za cywilne bohaterstwo – Medalem Carnegiego.

„Komisja Carnegie Hero Fund przyznaje Medal Carnegiego osobom z całych Stanów Zjednoczonych i Kanady, które w nadzwyczajnym stopniu ryzykują własnym życiem, by ratować lub próbować ratować innych” – przekazał rzecznik organizacji. „Medal Carnegiego jest uważany za najwyższe cywilne odznaczenie za bohaterstwo w Ameryce Północnej” – podkreślił.

Red. JŁ

Niepełnosprawna zmarła po próbie przejechania na drugą stronę autostrady wózkiem inwalidzkim

0

Kobieta z Florydy zginęła podczas próby przejechania wózkiem inwalidzkim na drugą stronę autostrady US-19 New Port Richey. Jak się później okazało – 60-latka wjechała na jezdnię na czerwonym. Została potrącona przez nadjeżdżające auto i zmarła później w szpitalu, w wyniku odniesionych obrażeń.

Do zdarzenia doszło na przejściu dla pieszych przecinającym trasę US-19 w New Port Richey.

60-latka została potrącona przez kierującego mercedesem na skrzyżowaniu z Trouble Creek Road. Śledczy ustalili, że kobieta wjechała na przejście dla pieszych, podczas gdy sygnalizacja wskazywała na czerwone światło. Kierujący autem 46-latek widział wówczas – zgodnie z systemem – światło zielone.

W wyniku potrącenia 60-latka doznała bardzo poważnych obrażeń. Przetransportowano ją do szpitala, gdzie jakiś czas potem kobieta zmarła.

Red. JŁ

DoorDash wykorzysta drony przy dostawach jedzenia w teksańskim Dallas-Fort Worth

We współpracy z firmą Flytrex amerykański gigant rynku dostaw jedzenia DoorDash uruchomił w teksańskim Dallas-Fort Worth usługę dostarczania zamówień za pomocą dronów. Usługa obejmie ok. 30 tys. gospodarstwo domowych, czyli ok. 100 tys. osób.

DoorDash i Flytrex wspólnie uruchomili w metropolii Dallas-Fort Worth usługę dostaw jedzenia za pomocą drona. Zgodnie z założeniami – bezzałogowce będą dostarczać zamówienia od 8:00 rano do 9:30 wieczorem. Drony są zdolne unieść posiłki o wadze do 3 kg. W przyszłości ta wartość ma wzrosnąć do ok 4 kg.

Usługą zostanie objętych ok. 30 tys. gospodarstw domowych, w których żyje ok. 100 tys. osób. Drony będą poruszały się z prędkością maksymalnie 32 mph na dystansie ok. 5 mil.

W ramach pilotażu wcześniej dostarczono za pomocą dronów ponad 1000 zamówień.

Zaplecze technologiczne dla inicjatywy DoorDash stanowi firma Flytrex, której doświadczenie w zakresie dostarczania jedzenia dronami sięga 2009 roku. Do tej pory przedsiębiorstwo dokonało ponad 200 tys. dostaw do domów w Teksasie i Karolinie Północnej.

To nie pierwsza i nie jedyna tego typu inicjatywa w kraju. System dostaw dronowych rozwija także Walmart we współpracy z firmą Wing (Google). Wykorzystywać bezzałogowców testuje obecnie  także Uber Eats.

Red. JŁ

Bezradność policji: Trzeci dzień poszukiwań sprawcy strzelaniny w Starej Wsi

0

Niedziela to trzeci dzień poszukiwań 57-letniego Tadeusza Dudy – sprawcy strzelaniny w Starej Wsi. Za mężczyzną wystawiono list gończy, odbyło się posiedzenie specjalnego sztabu, a wojewoda wydał czasowy zakaz używania środków pirotechnicznych w gminie Limanowa. Poszukiwania wesprze wojsko.

Od piątku trwa obława na mężczyznę. Szuka go około 500 policjantów, którym towarzyszą szkolone psy. Do poszukiwań wykorzystywane są drony i śmigłowce. Na miejscu jest też mobilne centrum poszukiwań, do którego spływają wszystkie informacje.
W niedzielę policja poinformowała, że w sobotę wieczorem policjanci w rejonie zabudowań w Starej Wsi zauważyli mężczyznę, który posturą przypominał poszukiwanego. Strzelił on w kierunku policjantów i uciekł do lasu. Nikt nie został ranny.
Policja zdementowała też podaną wcześniej informację, że 57-latek był raz jeszcze widziany w niedzielę rano. Wyjaśniła też, że słyszane rano strzały to były petardy użyte przez jednego z mieszkańców w celu spłoszenia dzikich zwierząt.
W odpowiedzi, w niedzielę wojewoda małopolski Krzysztof Jan Klęczar wydał czasowy zakaz używania środków pirotechnicznych na terenie gminy Limanowa (chodzi o gminę miejską i wiejską). Policjanci zaapelowali też o nieutrudnianie pracy i niezbliżanie się do miejsca jej działań.
„Zaobserwowaliśmy grupy, głównie młodych osób, które próbują wejść na teren działań policjantów. Takie zachowanie jest niebezpieczne oraz utrudnia pracę funkcjonariuszy” – powiedziała PAP rzeczniczka prasowa małopolskiej policji Katarzyna Cisło.
Prokuratura Okręgowa w Nowym Sączu poinformowała o wystawieniu listu gończego za 57-letnim Tadeuszem Dudą. Sąd wydał też zgodę na 14-dniowy areszt poszukiwanego.
Rzeczniczka Komendanta Głównego Policji insp. Katarzyna Nowak poinformowała w niedzielę, że w czwartek, dzień przed zbrodnią poszukiwany 57-latek zapoznał się z aktami prowadzonego przeciwko niemu postępowania. Zaznaczyła, że śledztwo wykaże, czy mógł to być motyw jego postępowania.
Przekazała, że poszukiwania mężczyzny prowadzone są przez całą dobę, ale teren jest ciężki – to kilkaset hektarów gęstego, dzikiego lasu. Wyjaśniła, że ze względu na gęstość zalesienia na niektórych obszarach nie można np. użyć termowizji.
Wyjaśniła, że policjanci biorą pod uwagę, że mężczyzna może mieć przygotowaną kryjówkę, że może mu ktoś pomagać oraz że przemieszcza się. „Blisko stąd jest do granicy. Bierzemy pod uwagę wszystkie scenariusze, nawet te najbardziej abstrakcyjne. Na razie wszystko wskazuje na to, że powiatu nie opuścił i gdzieś w tych kilkuset hektarach lasu przebywa” – oceniła insp. Nowak. Podkreśliła, że mężczyzna, choć posiada nielegalną broń, to umie jej używać.
W Starej Wsi po południu zebrał się też specjalny sztab z udziałem komendanta głównego policji nadinsp. Marka Boronia.
Wieczorem znowu wystartował śmigłowiec Black Hawk. „Obserwacja z powietrza pozwala na skuteczne przeszukiwanie trudno dostępnych terenów. Wielozadaniowy śmigłowiec Black Hawk umożliwia również szybki transport policyjnych kontrterrorystów i natychmiastową reakcję w razie pojawienia się tropu” – wyjaśnili policjanci.
Jak powiedziała PAP podinsp. Katarzyna Cisło, poszukiwania nocne nie są problemem. „Mamy drony wyposażone w kamery termowizyjne, specjalne oświetlenie, którym policjanci będą w godzinach wieczornych i w nocy oświetlać masyw leśny” – wyjaśniła.
Poinformowała, że trwają także działania kontrolne – na drogach zorganizowano blokady, sprawdzane są samochody, a policyjni antyterroryści sprawdzają poszczególne domy – chodzą z posesji na posesję kontrolując, czy mężczyzna celowo nie jest przez kogoś ukrywany lub też czy nie ukrył się w jakimś miejscu, np. w piwnicy, szopie czy pustostanie, bez wiedzy właściciela posesji. „Na kolejnym posiedzeniu sztabowym rozważamy kolejne wersje i kolejne plany działania” – dodała.
W poszukiwaniach 57-latka policję wspomoże wojsko – poinformował w niedzielę wieczorem szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz. „Na wniosek wojewody małopolskiego BSP Bayraktar będzie pomagać w poszukiwaniu podejrzanego o dokonanie zabójstw koło Limanowej, a w gotowości do wsparcia są także drony FlyEye” – napisał na jednym z portali społecznościowych.
W Starej Wsi koło Limanowej od piątku trwają poszukiwania 57-letniego Tadeusza Dudy podejrzewanego o zastrzelenie 26-letniej córki i 31-letniego zięcia oraz próbę zabójstwa teściowej. Kobieta jest w stanie ciężkim, ale stabilnym.
Po zabójstwie poszukiwany porzucił auto – niebieskie Audi A4 combi, a następnie uciekł w kierunku pobliskiego lasu. Policja ostrzega, że mężczyzna może być niebezpieczny.
Broń, której użył, nie została odnaleziona. Według nieoficjalnych informacji PAP, mężczyzna mógł strzelać z „obrzyna” – samoróbki, broni domowej roboty.
57-latek miał dozór policyjny i zakaz kontaktowania się z rodziną. W 2022 r. usłyszał zarzuty znęcania się nad rodziną i kierowania gróźb karalnych, w tym roku postawiono mu je ponownie. (PAP)

Policja: dzień przed zbrodnią poszukiwany 57-latek zapoznał się z aktami postępowania przeciwko niemu

Dzień przed zbrodnią poszukiwany mężczyzna zapoznał się z aktami prowadzonego przeciwko niemu postępowania – powiedziała w niedzielę rzeczniczka Komendanta Głównego Policji insp. Katarzyna Nowak. Dodała, że znacznie wcześniej 57-latek miał orzeczony nakaz opuszczenia domu.

Policjantka w czasie briefingu w Starej Wsi wyjaśniała, że każdy, komu postawiony zostanie zarzut, ma zgodnie z kodeksem postępowania karnego prawo zapoznać się z materiałami, które przeciwko niemu zostały zgromadzone. „Ten mężczyzna z tego prawa skorzystał” – dodała.
Zaznaczyła, że śledztwo wykaże, czy mógł to być motyw jego postępowania. Przypomniała też, że mężczyzna usłyszał zarzuty znęcania się nad osobami najbliższymi.
Przekazała, że poszukiwania mężczyzny prowadzone są przez całą dobę, ale teren jest ciężki – to kilkaset hektarów gęstego, dzikiego lasu. Wyjaśniła, że ze względu na gęstość zalesienia na niektórych obszarach nie można np. użyć termowizji.
Tadeusza Dudy poszukuje około 500 policjantów z całej Polski. „Są to policjanci zarówno prewencji, którzy pilnują chociażby domostw na wypadek, gdyby ten mężczyzna się pojawił, a także policjanci z wyspecjalizowanych komórek, które się zajmują na co dzień poszukiwaniami, jest też pion kryminalny” – wyjaśniła insp. Nowak.
Dodała, że jest też kilka psów: bojowych, które przywieźli antyterroryści, ale także psy szkolone do poszukiwań osób, które uciekają oraz psy pożyczone od Straży Granicznej szkolone do poszukiwania broni.
Poszukiwania prowadzone są zarówno z ziemi, jak i z powietrza. „Robimy wszytko, żeby tego mężczyznę znaleźć. W tej chwili nie ma dla polskiej policji ważniejszej sprawy” – podkreśliła rzeczniczka KGP, dodając, że równolegle trwają czynności procesowe: przesłuchania świadków, oględziny i przeszukania.
Na miejscu jest też mobilne centrum poszukiwań, do którego spływają wszystkie informacje.
Pytana, czy policja bierze pod uwagę, że mężczyzna przygotowywał się do morderstwa i ucieczki, policjantka odpowiedziała, że brany jest taki scenariusz pod uwagę, bo każda z hipotez musi zostać zbadana.
Wyjaśniła, że policjanci biorą pod uwagę, że mężczyzna może mieć przygotowaną kryjówkę, że może mu ktoś pomagać oraz że przemieszcza się. „Blisko stąd jest do granicy. Bierzemy pod uwagę wszystkie scenariusze, nawet te najbardziej abstrakcyjne. Na razie wszystko wskazuje na to, że powiatu nie opuścił i gdzieś w tych kilkuset hektarach lasu przebywa” – oceniła insp. Nowak.
Podkreśliła, że mężczyzna, choć posiada nielegalną broń, to umie jej używać.
Rzeczniczka prasowa małopolskiej policji Katarzyna Cisło zdementowała doniesienia, że poszukiwany 57-latek porusza się quadem. „Mężczyzna porusza się pieszo, a w zabezpieczonym pojeździe nie znaleźliśmy żadnych istotnych przedmiotów, które mogłyby pomóc w sprawie” – wyjaśniła.
W Starej Wsi koło Limanowej od piątku trwają poszukiwania 57-letniego Tadeusza Dudy podejrzewanego o zastrzelenie swojej 26-letniej córki i 31-letniego zięcia oraz próbę zabójstwa teściowej. Kobieta, jak przekazała w niedzielę KGP jest w stanie ciężkim, ale stabilnym.
Po zabójstwie porzucił swoje auto – niebieskie Audi A4 combi, a następnie uciekł w kierunku pobliskiego lasu. Policja ostrzega, że mężczyzna może być niebezpieczny.
Broń, której użył, nie została odnaleziona. Według nieoficjalnych informacji PAP, mężczyzna mógł strzelać z „obrzyna” – samoróbki, broni domowej roboty.
Trzecią dobę trwa szeroko zakrojona akcja poszukiwawcza z udziałem co najmniej kilkuset policjantów. Utrzymane są punkty blokadowe na Limanowszczyźnie; do poszukiwania mężczyzny wykorzystywany jest także śmigłowiec Black Hawk oraz drony termowizyjne.
57-latek miał dozór policyjny i zakaz kontaktowania się z rodziną. W 2022 r. usłyszał zarzuty znęcania się nad rodziną i kierowania gróźb karalnych, w tym roku postawiono mu je ponownie.
Prokuratura Okręgowa w Nowym Sączu wystawiła list gończy za 57-latkiem. Sąd wydał też zgodę na 14-dniowy areszt poszukiwanego. (PAP)

 

mas/ mow

Węgry: „Budapest Pride” wbrew woli rządu Orbana. „Upadku Europy ciąg dalszy” czy „obrona wartości”?

0

Premier Węgier Viktor Orban poszedł za daleko, próbując zakazać parady równości w Budapeszcie; w rzeczywistości spopularyzował marsz, który ostatecznie okazał się jego porażką – powiedziała PAP Ilona Gizińska, analityczka zajmująca się Węgrami w Ośrodku Studiów Wschodnich (OSW).

„To zdecydowanie porażka Orbana i kompromitacja rządowej inicjatywy zakazu tegorocznej parady równości, która jest standardem w wielu państwach europejskich” – oceniła Gizińska.
Przypomniała, że na paradzie pojawiło się wielu prominentnych polityków, w tym co najmniej 70 europosłów, a także ministrowie różnych krajów i prezydenci stolic. „To nie są goście, przy których można było sobie pozwolić na agresywniejsze akcje policji” – zauważyła analityczka.
Podkreśliła, że gdyby do takich działań doszło, rząd w Budapeszcie musiałby się liczyć z reakcją UE, np. w postaci zamrożenia środków na podstawie mechanizmu warunkowości. „A w obecnej sytuacji gospodarczej Węgry nie mogą pozwolić sobie na kolejne kary finansowe” – dodała.
„Pamiętajmy, że prócz rozwiązania siłowego ustawa (węgierska, de facto delegalizująca paradę równości – PAP) przewiduje również kary grzywny, sięgające nawet 500 euro. Na potrzeby imprezy na ulicach został zamontowany sprowadzony z Chin sprzęt do identyfikacji osób, więc nie można wykluczyć, że uczestnicy poniosą jakieś konsekwencje udziału w sobotnim marszu” – oceniła Gizińska.
Według szacunków organizatorów w paradzie Budapest Pride wzięło około 200 tys. ludzi; według Gizińskiej, która opiera się na liczbach pojawiających się w węgierskich mediach, było to zapewne kilkadziesiąt tysięcy.
„Dla dużej części uczestnictwo w paradzie nie było tylko wyrazem poparcia dla społeczności LGBTQ+, ale przede wszystkim sprzeciwem wobec polityki rządu” – powiedziała ekspertka.
Według niej rząd w Budapeszcie będzie bronił się, oskarżając unijne elity o próby ingerowania w wewnętrzne sprawy Węgier i narzucanie liberalnego światopoglądu, sprzecznego z tym propagowanym przez władze.
„Konsekwencje mogą zostać wyciągnięte wobec burmistrza Budapesztu Gergelya Karacsonya, który wziął na siebie ryzyko organizacji imprezy. Możemy spodziewać się dalszego kryzysu pomiędzy władzami państwa a władzami stolicy” – oceniła Gizińska.
Zauważyła też, że lider węgierskiej opozycji Peter Magyar pozostał „biernym obserwatorem” zamieszczania wokół Budapest Pride, nie dając wciągnąć się w „grę Fideszu”.
„Zakaz organizacji marszu miał też na celu sprowokowanie Magyara, aby bardziej zaangażował się w poparcie środowiska LGBTQ+. W ten sposób można byłoby go nazwać +zepsutym liberałem+, zwłaszcza że rządowy zakaz bazował na kwestii ochrony dzieci” – podkreśliła ekspertka.
W jej przekonaniu Magyar „rozegrał to bardzo rozsądnie”, ograniczając się do skrytykowania władz za próbę ograniczenia wolności obywateli do zgromadzeń.
W połowie marca parlament Węgier przyjął nowelizację ustawy o zgromadzeniach, w praktyce delegalizującą parady równości. Projekt zmian złożył rządzący Fidesz. Zakaz pozwala nakładać grzywny na organizatorów wydarzeń i zabrania „przedstawiania lub promowania” homoseksualizmu wśród osób poniżej 18. roku życia.
Pierwsza parada równości w Budapeszcie została zorganizowana w 1997 r.

Marcin Furdyna (PAP)

W załodze ISS jest dezerter z Krymu, skazany w Ukrainie za zdradę stanu

0

Od kwietnia w skład załogi Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS) wchodzi Ołeksij Zubrycki – były porucznik armii ukraińskiej, który podczas okupacji Krymu przeszedł na stronę Rosji i został w Ukrainie skazany za zdradę stanu – poinformował ukraiński portal Suspilne.

Ołeksij Zubrycki (Aleksiej Zubricki) urodził się w Zaporożu na Ukrainie i ukończył Uniwersytet Sił Powietrznych w Charkowie. W randze porucznika Sił Zbrojnych Ukrainy służył jako pilot klucza lotniczego w jednej z jednostek wojskowych stacjonujących na Krymie.
Kiedy Rosja rozpoczęła okupację ukraińskiego półwyspu, dowództwo wysłało Zubryckiego do innej jednostki na kontynencie ukraińskim. Miał się tam stawić 12 maja 2014 roku, ale nigdy nie zgłosił się do służby. 11 marca 2025 r. sąd miejski w Winnicy skazał go zaocznie na 15 lat więzienia za zdradę stanu.
Sąd w wyroku uznał, że Zubrycki w okresie od 22 marca do 13 maja 2014 r. przebywał w Sewastopolu, gdzie „działając umyślnie, z pobudek najemniczych, opowiedział się po stronie wroga, dopuszczając się tym samym zdrady stanu, czyli działania na szkodę suwerenności, integralności terytorialnej i nienaruszalności, zdolności obronnych, bezpieczeństwa państwowego, gospodarczego i informacyjnego Ukrainy”.
Sąd w Winnicy dodał, że Zubrycki służył w rosyjskiej armii przez ponad 10 lat, w tym podczas pełnowymiarowej rosyjskiej inwazji na Ukrainę. W 2018 roku został wcielony do rosyjskiej eskadry kosmicznej. Na ISS został wysłany 8 kwietnia 2025 r. Według dziennikarzy śledczych jest pierwszym kosmonautą w historii, który został skazany za zdradę państwa.
W skład załogi ISS wchodzi siedem osób. Oprócz Zubryckiego są to: Japończyk Takuya Onishi, Amerykanie: Jonny Kim, Anne McClain i Nichole Ayers oraz Rosjanie: Kirył Pieskow i Siergiej Ryżykow. Ponadto od czwartku na stacji przebywa czteroosobowa załoga misji Axiom 4, w tym Sławosz Uznański-Wiśniewski – drugi Polak w kosmosie i pierwszy na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Uczestnicy misji mają tam spędzić około dwóch tygodni; w tym czasie przeprowadzą eksperymenty w warunkach mikrograwitacji oraz zaangażują się w działania edukacyjne.

Z Kijowa Iryna Hirnyk (PAP)

Trump: Kanada powinna być naszym kolejnym stanem

0

Kanada powinna być 51. stanem USA, bo całkowicie na nas polega – oznajmił w niedzielę amerykański prezydent Donald Trump w telewizji Fox News. Zaznaczył, że USA wstrzymały rozmowy handlowe z Kanadą ze względu na wprowadzone przez nią podatki.

W piątek Trump powiadomił, że natychmiast zrywa negocjacje handlowe z Kanadą, ponieważ kraj ten nie wycofał się z planów nałożenia podatku od usług cyfrowych. Zapowiedział, że w ciągu tygodnia poinformuje Ottawę o nowej stawce ceł na towary z tego kraju.
„Kanada to bardzo trudny partner. Kocham Kanadę. Szczerze mówiąc, Kanada powinna być 51. stanem, bo całkowicie zależy od USA. My nie jesteśmy zależni od Kanady” – oświadczył amerykański prezydent. Zapowiedział, że rozmowy będą wstrzymane do czasu wycofania się przez Kanadyjczyków z części podatków.
Trump już wcześniej mówił, że Kanada powinna być 51. stanem USA. Zaledwie kilka dni temu kanadyjski premier Mark Carney w wywiadzie dla telewizji CNN oświadczył, że według niego Trump nie ma już zamiarów doprowadzenia do aneksji Kanady.
W rozmowie z Fox News wyemitowanej w niedzielę Trump poinformował też, że „ma kupca na TikToka”. „Najpewniej będę potrzebował zgody Chin i myślę, że prezydent Xi (Jinping) najprawdopodobniej to zrobi. Poinformuję za około dwa tygodnie, kto to jest. To grupa bardzo bogatych ludzi” – powiedział prezydent USA.
Powtórzył również, że Teheran nie wywiózł wzbogaconego uranu z zaatakowanych przez USA obiektów jądrowych. „Niczego nie przenieśli. Nie sądzili, że to w ogóle będzie wykonalne – to, co zrobiliśmy. I to, co zrobiliśmy, jest niesamowite. Teraz w tym pomieszczeniu są tysiące ton skał. Całe to miejsce jest zniszczone” – powiedział, odnosząc się do obiektu nuklearnego Fordo, zbombardowanego przez amerykańskie siły przed tygodniem.
Prezydent powtórzył też, że osoby odpowiedzialne za wyciek do mediów informacji wywiadowczych na temat skutków uderzenia na irańskie instalacje nuklearne powinni być ścigani przez służby. Dodał, że służby mogą się „z łatwością dowiedzieć”, kto odpowiada za wyciek. „Można pójść do dziennikarza i powiedzieć: (to kwestia) bezpieczeństwa narodowego – kto to przekazał? I spodziewam się, że będziemy to robić” – dodał. W czwartek Trump stwierdził, że za wyciek odpowiadają „Demokraci”.
Zapowiedział, że kolejne kraje mają dołączyć do tzw. Porozumień Abrahamowych, czyli zawieranych przy współpracy z USA umów, normalizujących stosunki między Izraelem a państwami arabskimi.

Z Waszyngtonu Natalia Dziurdzińska (PAP)

 

ndz/ mal/

Senator Graham: Trump chce ruszyć z sankcjami wobec Rosji

0

Republikański senator Lindsey Graham powiedział w niedzielę w telewizji ABC News, że prezydent Donald Trump chciałby „ruszyć z ustawą” dotyczącą sankcji wobec Rosji i jej partnerów handlowych.

Graham, który wraz z senatorem Demokratów Richardem Blumenthalem jest autorem ustawy o nowych sankcjach na Rosję, podkreślił, że w ramach tego rozwiązania kraje, kupujące towary od Rosji i niepomagające Ukrainie, będą obłożone 500-procentowymi cłami na produkty eksportowane przez nie do Stanów Zjednoczonych.
Wcześniej senator zapowiadał, że zmieni przepisy ustawy, by umożliwić wyjątki od kar dla państw dostarczających pomoc Ukrainie, co wyłączyłoby z ceł kraje europejskie wciąż kupujące rosyjską ropę i gaz.
„Indie i Chiny kupują 70 proc. putinowskiej ropy, utrzymując rosyjską machinę wojenną” – zaznaczył senator. Ustawa pozwoli Trumpowi na nałożenie ceł na Chiny i Indie, ale też inne kraje, by przestały wspomagać rosyjską wojnę i sprawić, by Rosja przystąpiła do rozmów – podkreślił polityk.
„Wczoraj, gdy graliśmy w golfa, po raz pierwszy prezydent powiedział mi: to czas, by ruszyć z waszą ustawą” – przekazał Graham.
„Więc damy prezydentowi Trumpowi narzędzie, którego nie ma dzisiaj. Po przerwie lipcowej przegłosujemy ustawę” – dodał. Według niego istnieje możliwość, że Trump ją podpisze. Jednocześnie zaznaczył, że to prezydent będzie decydował o tym, czy oraz w jaki sposób ją zastosować.
18 czerwca portal Semafor podał, że amerykański Senat najwcześniej w lipcu zajmie się ustawą o nowych sankcjach na Rosję i jej partnerów handlowych. Opóźnienie powiązano z sytuacją na Bliskim Wschodzie i pracami nad ustawą budżetową. Wówczas serwis pisał, że Senat nie otrzymał jeszcze zielonego światła w sprawie sankcji przeciwko Rosji od prezydenta Trumpa.
Na uchwalenie sankcji od dłuższego czasu naciskają kongresmeni obydwu partii w obydwu izbach Kongresu USA. Projekt zobowiązuje administrację do nałożenia sankcji na podmioty w sektorze energetycznym i bankowym Rosji, a także ceł w wysokości 500 proc. na towary z krajów świadomie kupujących od Rosji ropę naftową i inne surowce.
W pierwszej połowie czerwca „Wall Street Journal” napisał, że Trump naciskał na Grahama, by złagodził brzmienie swojego projektu ustawy. Według dziennika prezydent obawiał się, że sankcje zaszkodzą resetowi dwustronnych stosunków.
Z Waszyngtonu Natalia Dziurdzińska (PAP)

 

ndz/ mal/

Liga Narodów: Polscy siatkarze pokonali Stany Zjednoczone 3:0

0

Polscy siatkarze pokonali Stany Zjednoczone 3:0 (25:20, 25:21, 25:22) w meczu Ligi Narodów w Chicago. To szóste zwycięstwo biało-czerwonych w siedmiu spotkaniach tegorocznego cyklu. W niedzielę późnym wieczorem, na zakończenie turnieju w USA, zmierzą się z Brazylią.

Polska – USA 3:0 (25:20, 25:21, 25:22).
Polska: Jakub Nowak, Michał Gierżot, Marcin Komenda, Kewin Sasak, Aleksander Śliwka, Szymon Jakubiszak – Maksymilian Granieczny (libero) oraz Kamil Semeniuk, Bartosz Gomułka, Łukasz Kozub.
USA: Jacob Pasteur, Quinn Isaacson, Matthew Knigge, Merrick McHenry, Kyle Hobus, Jordan Ewert – Kyle Dagostino (libero) oraz Gabriel Garcia, Micah Ma’a, Ethan Champlin, Cooper Robinson, Jeffrey Jendryk, Erik Shoji (libero).
Biało-czerwoni przystępowali do starcia z gospodarzami po dwóch wyczerpujących meczach w hali na przedmieściach Chicago. W środę ulegli Włochom 2:3, doznając pierwszej porażki w tegorocznej edycji LN, a w nocy z piątku na sobotę polskiego czasu pokonali z trudem Kanadę 3:2.
Przeprawa z podopiecznymi Karcha Kiraly’ego, byłego wybitnego siatkarza, prowadzącego w ostatnich kilkunastu latach z sukcesami żeńską reprezentację USA, okazała się znacznie łatwiejsza.
Dwa pierwsze sety wyglądały bardzo podobnie. Biało-czerwoni szybko obejmowali wysokie prowadzenie, ale w połowie obu partii Amerykanie potrafili odrobić straty. Decydujące fragmenty należały jednak do podopiecznych Nikoli Grbica, wśród których wyróżniali się Michał Gierżot, zdobywca największej liczby punktów w całym meczu (15), oraz Szymon Jakubiszak.
W pierwszym secie reprezentacja Polski prowadziła 7:3 i 11:6, grała dobrze blokiem i w ataku, w czym również zasługa umiejętnie rozgrywającego piłki Marcina Komendy.
Gospodarze zbliżyli się na odległość jednego punktu (11:10), ale od stanu 15:14 biało-czerwoni zaczęli powiększać systematycznie przewagę (nawet 19:14), której nie oddali do końca. Set zakończył się błędem serwisowym Amerykanów.
Druga parta to znów prowadzenie 7:3 ekipy Grbica, następnie 12:7, 14:9 i 16:11. Ponownie jednak zryw dobrze serwujących Amerykanów sprawił, że doprowadzili do remisu 17:17.
Końcówka tego seta była absolutnym popisem Gierżota. 23-letni przyjmujący – przy stanie 22:21 – najpierw zdobył punkt mocnym atakiem, a następnie poszedł na zagrywkę i popisał się… dwoma asami.
Najciekawszy i najbardziej wyrównany był trzeci set, po którym Amerykanie mogą mieć do siebie pretensje za niewykorzystane szanse. Na tablicy dość często był remis. Od stanu 17:17 podopieczni Kiraly’ego zaczęli jednak popełniać błędy, a Cooper Robinson dwukrotnie w dość prostych sytuacjach posłał piłkę w aut.
Polacy skorzystali z prezentów, wypracowali w końcówce seta przewagę, której już nie oddali. Przy stanie 24:22 wykorzystali pierwszą piłkę meczową, za sprawą ataku Aleksandra Śliwki.
Dzięki zwycięstwo podopieczni Grbica awansowali na pozycję lidera ogólnej tabeli LN. Mają 18 punktów i o jeden wyprzedzają Brazylię, z którą zmierzą się w niedzielę o 23 czasu polskiego, na zakończenie zmagań w Chicago. (PAP)

bia/

Czy sztuczna inteligencja będzie w stanie rozwiązywać złożone kwestie?

0

Sztuczna inteligencja nie jest obecnie w stanie rozwiązać złożonych kwestii, ale staje się w tym coraz lepsza i należy zacząć się martwić, jeśli pokona i tę przeszkodę – ocenił Geoffrey Hinton z Uniwersytetu w Toronto, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki i jeden z ojców chrzestnych AI.

W wystąpieniu podczas Toronto Tech Week, cytowanym przez agencję The Canadian Press, Hinton podkreślił, że AI radzi sobie z prostymi problemami, a także z nieco bardziej złożonymi, choć wówczas zabiera to jej więcej czasu. „Jeśli przedstawiasz trudniejszy problem (…) i (AI) tego nie rozumie, ludzie używają tego argumentu, by powiedzieć, że +to w istocie nie potrafi w ogóle rozumować+” – zauważył.
Ludzie powinni zacząć się martwić, gdy AI przekroczy swoje obecne ograniczenia – zaznaczył w rozmowie z Nickiem Frosstem, swoim byłym studentem i współtwórcą firmy Cohere, zajmującej się AI.
„Wszyscy będziemy mieli bardzo sprytnych pomocników AI (…) Jest też jednak kwestia tego, czy kiedy te rzeczy staną się sprytniejsze od nas, będą nas potrzebować” – dodał. Według Hintona ten etap pojawi się, gdy sztuczna inteligencja będzie w stanie oferować rozwiązania, o których człowiek by nie pomyślał, i będzie wygrywać każdą dyskusję.
W ocenie Hintona duże modele językowe (LLM), na których opiera się technologia AI, doprowadzą do zautomatyzowania nawet 80 proc. pracy wykonywanej przy komputerze; Frost uważa, że automatyzacja będzie dotyczyć 20-30 proc. pracy.
W ubiegłym tygodniu prezes Amazon Andy Jassy przekazał pracownikom, że firma będzie zwalniać pracowników w miarę poszerzania wykorzystania narzędzi AI. Jednocześnie zapewnił, że będą potrzebni pracownicy wykonujący inne rodzaje pracy.
Wcześniej prezes firmy Anthropic Dario Amodei mówił, że w ciągu pięciu lat AI może wyeliminować nawet połowę prostych prac biurowych, wykonywanych obecnie przez najmłodszych pracowników, i podnieść stopę bezrobocia do 20 proc. Anthropic to firma, która opracowała model językowy Claude, konkurencyjny wobec ChatGPT oferowanego przez OpenAI, Gemini autorstwa Google i Llama opracowanego przez Meta.
Hinton, który często wskazuje na zagrożenia związane z AI, podkreślił, że AI już przekroczyła poziom umiejętności, które spodziewano się, że osiągnie w 2025 roku. Kiedy AI osiągnie etap pozwalający na rozwiązywanie złożonych problemów, technologia ta może wiązać się z zagrożeniami takimi jak bezrobocie, dyskryminacja, błędy poznawcze, bańki informacyjne, fałszywe informacje, a nawet tworzenie broni, w tym biologicznej – ostrzegł.
W jego ocenie właśnie dlatego konieczny będzie nacisk opinii publicznej na tworzenie skutecznych regulacji, które powstrzymają zapędy firm technologicznych.
W jednym z podcastów Hinton powiedział, że jeszcze dużo czasu minie, nim AI stanie się wystarczająco sprawna np. w posługiwaniu się przedmiotami. Jego rada dla szukających miejsca pracy, któremu AI nie zagrozi, brzmi: „ucz się na hydraulika”.
Wśród błędów popełnianych przez AI jest np. niepoprawne interpretowanie informacji i pomijanie informacji. W ubiegłym tygodniu badacze z Massachusetts Institute of Technology (MIT) opublikowali pracę, w której wyjaśnili, jak powstają błędy AI w rozumieniu dłuższych dokumentów. Podali przykład wirtualnego asystenta prawnika, który ma przeanalizować 30-stronicowy dokument i znaleźć konkretne sformułowanie. LLM znajdzie żądane sformułowanie, jeśli znajduje się ono na jednej z pierwszych lub jednej z ostatnich stron dokumentu. Badacze odkryli, że do takich błędów może prowadzić istniejąca architektura modeli językowych w części dotyczącej przetwarzania danych. Problem ten może się nasilać za sprawą danych dostarczanych asystentowi w ramach szkolenia. W efekcie AI może dostrzegać pewne dane w analizowanych dokumentach, a innych – nie.
LLM bazują na typowych dla danego języka połączeniach, częstości występowania słów i strukturze zdań. Komunikat MIT cytował współautorkę badania, doktorantkę Xinyi Wu, która wyjaśniła, że często początkowe końcowe słowa są w zdaniu najważniejsze, jednak zastosowanie LLM do innego typu analiz, w których chodzi np. o wyszukanie informacji, sprawia, że pojawiają się błędy.

Z Toronto Anna Lach (PAP)

Dyktatura Izraela czyli bezprawne żądania wobec zagranicznych dziennikarzy. „System prewencyjnej cenzury wojskowej”

0

Ministrowie rządu Izraela bezprawnie żądali od zagranicznych dziennikarzy uzyskiwania zgody cenzora przy relacjonowaniu trafień rakiet. W kraju działa system prewencyjnej cenzury wojskowej – redakcje zgłaszają teksty do zatwierdzenia, a cenzorzy są często obecni w newsroomach.

Minister bezpieczeństwa narodowego Itamar Ben Gwir i szef resortu komunikacji Szlomo Kari w minionym tygodniu nakazali zagranicznym reporterom dołączyć do grupy na komunikatorze WhatsApp, przez którą mieli uzyskiwać zgodę cenzora. Jak jednak ustalił niezależny portal Ha-Ajin Ha-Szwi’it, grupa taka nigdy nie istniała.
Zadaniem cenzury wojskowej w Izraelu jest niedopuszczenie do upublicznienia informacji, które mogłyby zagrozić bezpieczeństwu państwa lub zakłócić porządek publiczny. W praktyce stacje telewizyjne, gazety i dziennikarze pracujący w Izraelu muszą przesyłać cenzorom materiały do zatwierdzenia lub zmian, jeśli dotyczą takich tematów jak operacje wojenne, uzbrojenie czy wywiad.
W największych redakcjach prasy i telewizji pracują osoby odpowiedzialne za bieżący kontakt z biurem cenzora wojskowego. W szczególnie wrażliwych okresach przedstawiciel cenzury fizycznie przebywa w newsroomie lub pozostaje w stałym kontakcie z realizatorem i redaktorem, zwłaszcza w przypadku relacji na żywo.
Zdaniem gazety „Haarec” pod pretekstem wojny z Iranem Ben Gwir i Kari forsowali wobec zagranicznych mediów „chaotyczną, ksenofobiczną politykę” na podstawie specjalnego zarządzenia. Według tego opozycyjnego dziennika, innych mediów niezależnych, a także izraelskiego ministerstwa sprawiedliwości zarządzenie to nie miało podstaw prawnych.
Po kilku dniach kontrowersji wokół tego tematu główny cenzor generał Kobi Mandelblit przekazał dziennikarzom zagranicznym, że podobnie jak ich izraelscy koledzy nie muszą oni uzyskiwać wcześniejszej zgody na filmowanie na obszarach cywilnych. Mają natomiast obowiązek stosować się do ogólnych zasad, takich jak zakaz filmowania uderzeń w infrastrukturę państwową czy bazy wojskowe, nie mogą też rejestrować przechwytywania rakiet.
Izraelska cenzura prewencyjna jest pozostałością po brytyjskich rządach kolonialnych, ale obecnie jej zdolność do blokowania nagrań wideo w sferze publicznej jest bardzo ograniczona. Wojna z Iranem pogłębiła przepaść między tym, co jest relacjonowane w tradycyjnych mediach, a tym, czego opinia publiczna dowiaduje się dzięki kanałom informacyjnym na Telegramie i WhatsAppie. Można znaleźć tam informacje o miejscach uderzeń rakiet godziny, a nawet dni wcześniej niż w klasycznych mediach nadających z Izraela.
„Naprawdę nie powinniśmy oczekiwać, że każdy mieszkaniec (np.) Petah Tikwy, który chce zrobić zdjęcie z balkonu i wysłać je swojemu znajomemu na WhatsAppie, będzie musiał zgłosić je cenzurze” – podkreśla w „Haarecu” profesor prawa Adam Szinar z Uniwersytetu Reichmana.
W podobnym duchu wypowiada się korespondentka mediów hiszpańskich i niemieckich w Izraelu Maja Siminowicz: „Ja stosuję się do prawa, ale facet z kamerą, który transmituje na żywo do swojej babci, przesyła, co mu się żywnie podoba”.
Według komentatora wojskowego Kanału 11 Roja Szarona „cenzura ogranicza tylko tych obywateli Izraela, którzy konsumują wyłącznie media głównego nurtu, bo wszyscy inni – wrogowie, zagraniczne redakcje czy użytkownicy Telegrama – i tak mają dostęp do pełnych informacji”.
W jego opinii kanały na Telegramie, które mają po pół miliona obserwujących, są najpotężniejszymi mediami w Izraelu i „mają dobre źródła”.
System cenzury w Izraelu oparty jest na prawodawstwie z lat 1945–1988 i w dobie internetu często uznaje się go za przestarzały i budzący wątpliwości z punktu widzenia standardów demokratycznych.
Według doniesień „Haareca” od początku wojny główny cenzor skarżył się wysokim rangą dowódcom, że premier Izraela Benjamin Netanjahu i jego otoczenie wywierają naciski, by zaostrzyć cenzurę także w kwestiach niezwiązanych z bezpieczeństwem, np. prywatnych sprawach małżeństwa Netanjahów.
Przykładem takiej interwencji było być może usunięcie na polecenie cenzorów ze strony internetowej Kanału 12 wywiadu z byłym szefem działu gospodarczego w Mosadzie Udim Lewim m.in. na temat tzw. afery katarskiej. Dotyczy ona podejrzeń, że bliscy doradcy Netanjahu otrzymywali pieniądze od przedstawicieli Kataru w zamian za promowanie interesów tego państwa w Izraelu.
Uznaje się też, że stała obecność wojskowych przy tworzeniu przekazu medialnego może wpływać na klimat redakcyjny i prowadzić do autocenzury. Z punktu widzenia bezpieczeństwa cenzura jest akceptowana przez większość dużych redakcji jako konieczna w realiach stałego zagrożenia.
Z ostatnich dostępnych danych wynika, że w 2024 r. cenzor wojskowy zakazał publikacji 1635 artykułów, a częściowo ocenzurował 6265 innych. Przełożyło się to na średnio 21 interwencji dziennie, czyli ponad dwukrotnie więcej niż podczas wojny w Strefie Gazy w 2014 r., który do tej pory był rekordowy pod względem liczby interwencji (10 dziennie).
Po odejściu ze stanowiska głównego cenzora w 2015 r. gen. Sima Waknin-Gil wielokrotnie wypowiadała się w mediach, argumentując, że instytucję cenzury należy znieść i nie zagrozi to bezpieczeństwo Izraela.

Joanna Baczała (PAP)

 

baj/ akl/

UE znów wyznacza nierealne cele, tym razem w dziedzinie cyfryzacji. „System planowania centralnego jak za czasów PRL-u”

0

Aktualne dane wskazują, że cele cyfryzacji na 2030 r., wyznaczone przez KE dwa lata temu, mogą okazać się zbyt ambitne – ocenił Polski Instytut Ekonomiczny. Przykładowo liczba specjalistów ICT powinna podwoić się dwukrotnie, a obecnie średni przyrost wynosi 0,2 pkt. proc. rocznie – wskazał.

W 2023 r. zaczął obowiązywać unijny plan „Droga ku cyfrowej dekadzie”, w którym rozpisano cele do 2030 roku. Jak wskazał PIE w „Tygodniku Ekonomicznym”, mogą się jednak one okazać zbyt ambitne.
Do 2030 r. UE zaplanowała m.in. podwojenie liczby specjalistów ICT – do 20 mln – co stanowiłoby 10 proc. ogółu pracowników. Tymczasem dane Komisji Europejskiej (KE) z czerwca br. wskazują, że w minionym roku zatrudnionych ich było 10,3 mln, co stanowi 5 proc. wszystkich pracujących. Dodatkowo, średni przyrost wynosi „tylko” 0,2 pkt. proc. rocznie, czyli pięciokrotnie mniej niż tempo wzrostu wymagane dla osiągnięcia celu (1 pkt. proc. rocznie) – wskazali eksperci PIE. Zaznaczyli, że braki kadrowe stanowią poważne wyzwanie w sektorze cyfryzacji i mogą opóźniać kluczowe inwestycje.
Polska wyznaczyła sobie mniej ambitny cel, czyli 6 proc. specjalistów ICT do 2030 r. Dane wskazują, że uda nam się osiągnąć wskaźnik 5,9 proc, czyli zbliżony do celu – podkreślono.
Zgodnie z założeniami Cyfrowej Dekady, równowaga płci w UE powinna zostać osiągnięta do 2030 r., jednak obecnie kobiety reprezentują 19,5 proc. specjalistów ICT. Polska wyznaczyła sobie ten cel na 29 proc., a udział kobiet wynosi 17,5 proc. Co niepokojące, odnotowano spadek pracowniczek ICT o 1,6 pkt. proc. rok do roku – zaznaczył PIE. „Malejący udział kobiet ogranicza pulę dostępnych talentów i może utrudniać rozwój innowacyjnych branż” – podkreślono.
Według planu UE do 2030 r. 75 proc. przedsiębiorstw powinno wykorzystywać technologie takie, jak AI, big data czy rozwiązania chmurowe. Obecnie średnia unijna dla tego celu stanowi 18 proc. Wykorzystanie sztucznej inteligencji wynosi jeszcze mniej, bo 13,5 proc., ale rośnie o 5,8 pkt. proc. rok do roku – wskazano.
Polska i tu jest poniżej średniej – w 2024 r. 5,9 proc. firm w naszym kraju używało AI. Poziom wdrażania nowoczesnych technologii w polskim sektorze MŚP jest jeszcze niższy – podkreślono. PIE wiąże ten fakt z barierami charakterystycznymi dla małych i średnich przedsiębiorstw, takimi jak brak odpowiednich kompetencji, dostępu do finansowania oraz świadomości potencjalnych korzyści z cyfryzacji.
Według ekspertów Polska jest na dobrej drodze do realizacji krajowych celów cyfryzacji. Są one jednak „znacznie mniej” ambitne niż cele przyjęte na poziomie całej Unii Europejskiej – zaznaczono. „Osiągnięcie spójności z unijną strategią wymaga nie tylko utrzymania obecnej dynamiki, ale także intensyfikacji działań edukacyjnych i inwestycyjnych, które pozwolą przyspieszyć i pogłębić transformację cyfrową” – wskazał PIE. (PAP)

 

mbl/ drag/

Nocna strzelanina w Starej Wsi – już trzecią dobę trwa obława za podejrzewanym o zabójstwo

0

W sobotę w nocy policjanci, którzy w Starej Wsi na Limanowszczyźnie poszukują 57-latka podejrzewanego o zabójstwo córki i zięcia, zobaczyli mężczyznę przypominającego poszukiwanego; ten oddał do nich strzał i uciekł – podała policja. W rejonie trwa obława z udziałem funkcjonariuszy z całego kraju.

Jak poinformowała w niedzielę rano PAP rzeczniczka prasowa małopolskiej policji podinsp. Katarzyna Cisło, w sobotę po godzinie 22, gdy już było ciemno, policjanci w rejonie zabudowań w Starej Wsi zauważyli mężczyznę, który posturą przypominał poszukiwanego. Ten mężczyzna oddał strzał w kierunku policjnatów. „Nikt nie został ranny. Natomiast cały czas trwają działania w tym rejonie” – podkreśliła Cisło. Przeszukiwane są pustostany i prywatne posesje.
„Wiemy, że żyje, że jest uzbrojony” – podkreśliła rzeczniczka. Podkreśliła, że najważniejsze jest bezpieczeństwo mieszkanców Starej Wsi i bezpieczenstwo funkcjonariuszy. Dodała, że nikt nie został ranny, i zwróciła się z prośbą do mediów o niepowielanie fałszywych informacji. „Musimy działać, mieć spokój; nie możemy cały czas być wyprzedzani przez informacje medialne. Wiemy, co mamy robić” – mówiła rzeczniczka.
Mężczyzna jest podejrzewany o to, że w piątek ok. 10:30 strzelił do teściowej w jednym z domów w miejscowości Stara Wieś. Następnie w oddalonym o pół kilometra domu córki zastrzelił 26-latkę oraz jej 31-letniego męża. W chwili ataku w domu było również ich roczne dziecko – nic mu się nie stało. Teściowa trafiła do szpitala, gdzie przeszła operację ratującą życie.
57-latek porzucił swoje auto – niebieskie Audi A4 combi, a następnie poszedł w kierunku pobliskiego lasu. Policja ostrzega, że mężczyzna może być uzbrojony i niebezpieczny.
Broń, której użył, nie została odnaleziona. Według nieoficjalnych informacji PAP, mężczyzna mógł strzelać z „obrzyna” – samoróbki, broni domowej roboty. Miał też być kłusownikiem.
57-latek miał dozór policyjny i zakaz kontaktowania się z rodziną. W 2022 r. usłyszał zarzuty znęcania się i kierowania gróźb karalnych w kierunku rodziny, w tym roku postawiono mu je ponownie.(PAP)

Policja: 57-latek podejrzewany o zabójstwo ponownie widziany

57-latek poszukiwany za zabójstwo w Starej Wsi na Limanowszczyźnie w niedzielę rano był tam widziany po raz drugi; wcześniej w sobotę w nocy strzelił w kierunku funkcjonariuszy – podała policja.
Od piątku trwa obława na mężczyznę. „Policjanci zacieśniają krąg. W akcji bierze udział co najmniej kilkuset funkcjonariuszy” – powiedziała PAP rzeczniczka małopolskiej policji Katarzyna Cisło.
Jak poinformowała PAP podinsp. Cisło, w sobotę po godzinie 22, gdy już było ciemno, policjanci w rejonie zabudowań w Starej Wsi zauważyli mężczyznę, który posturą przypominał poszukiwanego. Ten mężczyzna oddał strzał w kierunku policjnatów. „Nikt nie został ranny. Natomiast cały czas trwają działania w tym rejonie” – podkreśliła. Przeszukiwane są pustostany i prywatne posesje.
„Wiemy, że żyje, że jest uzbrojony” – powiedziała rzeczniczka. Podkreśliła, że najważniejsze jest bezpieczeństwo mieszkanców Starej Wsi i bezpieczenstwo funkcjonariuszy. Dodała, że nikt nie został ranny.
Mężczyzna jest podejrzewany o to, że w piątek ok. 10:30 strzelił do teściowej w jednym z domów w miejscowości Stara Wieś. Następnie w oddalonym o pół kilometra domu córki zastrzelił 26-latkę oraz jej 31-letniego męża. W chwili ataku w domu było również ich roczne dziecko – nic mu się nie stało. Teściowa trafiła do szpitala, gdzie przeszła operację ratującą życie.
Po zabójstwie porzucił swoje auto – niebieskie Audi A4 combi, a następnie uciekł w kierunku pobliskiego lasu. Policja ostrzega, że mężczyzna może być niebezpieczny.
Broń, której użył, nie została odnaleziona. Według nieoficjalnych informacji PAP, mężczyzna mógł strzelać z „obrzyna” – samoróbki, broni domowej roboty. Miał też być kłusownikiem.
W akcji biorą udział dodatkowe siły policyjne z oddziałów prewencji i kontrterroryści z innych województw. Do pomocy zaangażowany został również specjalny zespół z Wydziału Poszukiwań i Identyfikacji Osób Biura Kryminalnego Komendy Głównej Policji, który przywiózł psy tropiące. Utrzymane są punkty blokadowe na Limanowszczyźnie; do poszukiwania mężczyzny wykorzystywany jest także śmigłowiec Black Hawk oraz drony termowizyjne.
57-latek miał dozór policyjny i zakaz kontaktowania się z rodziną. W 2022 r. usłyszał zarzuty znęcania się nad rodziną i kierowania gróźb karalnych, w tym roku postawiono mu je ponownie.(PAP)

bko/ malk/

Sąd Najwyższy pozostawił bez dalszego biegu ponad 50 tys. protestów wyborczych. Większość to „giertychówki”

0

Sąd Najwyższy pozostawił bez dalszego biegu ponad 50 tys. protestów wyborczych, w tym protesty składane przy wykorzystaniu wzoru opracowanego przez posła KO Romana Giertycha – poinformowano w komunikacie SN, opublikowanym w nocy z soboty na niedzielę.

Jak wynika z komunikatu, Sąd Najwyższy wydał postanowienia w dwóch sprawach obejmujących największą liczbę protestów wyborczych o identycznej treści, które zostały połączone do wspólnego rozpoznania.
Pierwsza ze spraw zarejestrowana pod sygnaturą I NSW 208/25 dotyczy 49 598 protestów składanych przy wykorzystaniu wzoru opracowanego przez posła KO Romana Giertycha. SN odniósł się w piątek do zarzutów w powielonych protestach, pozostawiając je bez dalszego biegu.
„Bardzo wielu wyborców nadsyłało jako protesty wyborcze krótkie oświadczenia deklarujące poparcie dla +protestu Romana Giertycha+” – czytamy w komunikacie. SN poinformował, że wspomniane pisma, „niekiedy składane na skrawkach papieru”, są rozpatrywane osobno. „W grupie tej znajdują się również pisma sporządzone nie w oparciu o wspomniany wzór protestu, ale w oparciu o treść wiadomości e-mail, w której poseł Giertych instruował, jak należy złożyć protest wyborczy z wykorzystaniem jego wzorca. Wyborcy drukowali tę korespondencję, dopisywali na niej swoje dane wraz z numerem PESEL (zgodnie z instrukcją) i przesyłali do SN, mimo że wydruki te nie zawierały żadnych zarzutów przeciwko ważności wyboru Prezydenta RP” – czytamy.
Drugie postanowienie dotyczy 3 960 identycznych protestów wyborczych zarejestrowanych pod sygnaturą I NSW 1371/25. Protesty te zostały sporządzone w oparciu o wzór europosła KO Michała Wawrykiewicza. „Również one (…) zostały pozostawione bez dalszego biegu” – oświadczył SN.
Jak wskazano, 364 protesty zawierały nieusuwalne braki formalne. Natomiast zarzuty zawarte w pozostałych 3 596 protestach – zdaniem SN – nie spełniały wymogów określonych przez Kodeks wyborczy. „Wnoszący protest ograniczyli się do ogólnych i niesprecyzowanych – a zatem abstrakcyjnych – zarzutów, które dotyczą ustalania wyników wyborów prezydenckich” – napisano w komunikacie.
W piątek zapadły też postanowienia w ponad 400 innych sprawach zainicjowanych protestami wyborczymi. Jak poinformowano, SN mógł zająć merytoryczne stanowisko, wyrażając opinię o zasadności 8 protestów i o niezasadności 6 protestów. „Opinie te będą wzięte przez SN pod uwagę przy podejmowaniu uchwały w przedmiocie ważności wyboru Prezydenta RP” – czytamy.
Na piątkowym posiedzeniu SN dokonał również oględzin kart do głosowania z obwodowych komisji wyborczych: nr 4 w gm. Bychawa (woj. lubelskie), nr 4 w gm. Orzysz (woj. warmińsko-mazurskie), nr 9 w mieście Gdańsku oraz nr 36 i nr 109 w mieście Poznaniu. „Komisje te, obok innych, wymieniła osoba wnosząca protest wyborczy, zarzucając nieprawidłowe ustalenie liczby oddanych głosów na poszczególnych kandydatów na Prezydenta RP w drugiej turze głosowania” – wskazano w komunikacie.
SN ustalił że w komisji nr 4 w gm. Bychawa prawidłowo policzone głosy oddane na kandydatów Rafała Trzaskowskiego (163) oraz na Karola Nawrockiego (260) zostały odwrotnie przypisane kandydatom w odręcznym protokole. „W wyniku tej omyłki, 97 głosów oddanych na Karola Nawrockiego przypisano Rafałowi Trzaskowskiemu” – czytamy.
Natomiast w komisji nr 9 w Gdańsku odnotowano trzy nieważnie oddane głosy. „W pakiecie z głosami na Karola Nawrockiego, zamiast 957 głosów ważnych, było 958 kart wśród których 2 stanowiły głosy nieważne. Natomiast w pakiecie z głosami na Rafała Trzaskowskiego, zamiast 2295 głosów ważnych, było ich 2294 oraz 1 głos nieważny. W efekcie, w komisji w Gdańsku każdemu z kandydatów przypisano o 1 głos za dużo” – napisano.
W komisji nr 36 w Poznaniu w protokole z głosowania przypisano Trzaskowskiemu o 8 głosów więcej (2600) niż w rzeczywistości na niego oddano (2592). Z kolei w komisji nr 109 w Poznaniu w wyniku oględzin ustalono, że „jeden głos oddany na Rafała Trzaskowskiego omyłkowo przypisano Karolowi Nawrockiemu”.
„SN wydał opinię o zasadności protestu w zakresie stwierdzonych omyłek uznając jednocześnie, że nie miały one wpływu na wynik wyborów, zaś w pozostałym zakresie pozostawił protest bez dalszego biegu” – dodano w komunikacie.
Miniony poniedziałek był ostatnim dniem na składanie do SN protestów przeciw wyborowi prezydenta. Protesty napływały do SN przez kolejny tydzień, bowiem nadanie do 16 czerwca włącznie – za pośrednictwem Poczty Polskiej – było równoznaczne z wniesieniem go do SN.
Po rozpoznaniu wszystkich protestów, na podstawie sprawozdania z wyborów przedstawionego przez PKW, Sąd Najwyższy w składzie całej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych rozstrzyga o ważności wyboru Prezydenta RP. Posiedzenie w sprawie podjęcia uchwały odnoszącej się do ważności wyborów jest wyznaczone na wtorek 1 lipca br. na godz. 13. (PAP)

andr/ lm/

Ks. prof. Tomasik: MEN celowo tworzy wokół nauczania religii nieprzyjemną atmosferę, tak jakby te lekcje były czymś niewłaściwym

0

Decyzje MEN w sprawie lekcji religii są niezgodne z prawem i niszczą spokój społeczny, jaki wokół tej kwestii panował. Nie może być na to zgody Kościoła i ludzi wierzących – powiedział PAP konsultor Komisji Wychowania Katolickiego KEP ks. prof. Piotr Tomasik z UKSW.

Zgodnie z decyzją MEN od września tego roku lekcje religii mogą odbywać się w grupach międzyoddziałowych. Resort zdecydował także, że nauka religii i etyki będzie odbywać się w wymiarze jednej godziny lekcyjnej tygodniowo, a nie dwóch, jak obecnie, przed lub po obowiązkowych zajęciach edukacyjnych. Nowe przepisy będą obowiązywać od 1 września.
Według ks. prof. Tomasika edukacja nie może być miejscem ciągłego sporu politycznego, lecz wokół niej powinien panować spokój.
„MEN celowo tworzy wokół nauczania religii nieprzyjemną atmosferę, tak jakby te lekcje były czymś niewłaściwym. To mi przypomina okres powojenny, kiedy wypychanie lekcji religii dokonywało się w systemie realnego socjalizmu” – ocenił.
Przypomniał, że lekcje religii, które może organizować każdy związek wyznaniowy, wróciły do szkoły w 1990 r. i uznano je za istotny element procesu transformacji ustrojowej. „Teraz zupełnie niepotrzebnie w ten element uderzono. Okrojenie lekcji religii oznacza szkodę dla uczniów oraz skrzywdzenie wielu dobrych nauczycieli religii. To jest rzecz, która będzie w przestrzeni społecznej rezonować przez lata” – zastrzegł.
Zdaniem księdza Tomasika zmiany w organizacji lekcji religii w szkole wprowadzane przez MEN są niezgodne z prawem i jako takie „niszczą spokój społeczny, jaki wokół tej kwestii panował”.
Ks. prof. Tomasik podkreślił, że przez swoje działania MEN odbiera dzieciom i młodzieży prawo do uczenia się religii w wymiarze, jaki został ustalony 35 lat temu.
Duchowny skrytykował również decyzję MEN z 22 marca 2024 r., zgodnie z którą oceny z etyki i religii nie są już wliczane do średniej ocen rocznych na świadectwie. Przepisy te obowiązują od 1 września 2024 r.
„MEN nie chce zaakceptować tego, że dzieci, ucząc się religii, podejmują pewien wysiłek i zasługują na to, by ten wysiłek został doceniony przez wliczenie oceny z religii do średniej” – stwierdził.
Ks. prof. Tomasik przypomniał, że w 1991 r. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że rodzice mają prawo do wychowania dziecka zgodnie ze swoim systemem wartości, do którego należą również przekonania religijne. „Szkoła publiczna ma obowiązek wspomagać rodziców w procesie wychowania i nie ma podstaw, aby komponent religijny został z tego wyłączony” – mówił.
Zastrzegł, że na lekcjach religii przekazywana jest wiedza istotna także z punktu widzenia tożsamości narodowej Polaków. „Polska literatura i kultura, podobnie jak kultura europejska, przez wieki kształtowały się pod wpływem chrześcijaństwa. Polska państwowość narodziła się w momencie chrztu Polski. Rozumienie naszej historii i kultury jest istotne również dla ludzi niewierzących” – zaznaczył.
Jednocześnie duchowny zastrzegł, że Kościół katolicki nigdy nie dążył do tego, by lekcje religii były obowiązkowe dla wszystkich uczniów. Przypomniał postulat Stowarzyszenia Katechetów Świeckich, aby obowiązkowe dla wszystkich uczniów były do wyboru dwie lekcje religii lub etyki tygodniowo.
„Od kilkunastu lat jest to też postulat Konferencji Episkopatu Polski. Nie chodzi o to, żeby stwarzać jakąś formę przymusu. Uczniowie wierzący po prostu mieliby obowiązek uczestniczenia w lekcjach religii swojego wyznania, a uczniowie bezwyznaniowi chodziliby na etykę. Wymiar etyczny jest przecież bardzo istotny w wychowaniu, również dla ludzi, którzy nie należą do jakiejkolwiek denominacji. Myślę, że to nie powinno budzić żadnych wątpliwości” – zaznaczył.
Zdaniem ks. Tomasika umieszczanie lekcji religii na pierwszej bądź ostatniej godzinie lekcyjnej będzie stwarzało pokusę, żeby wypisać się z tych lekcji. Ponadto – jak podkreślił – takie rozwiązanie wprowadzi problemy organizacyjne w szkole. „Z punktu widzenia ministerstwa wszystko wygląda prosto. Jednak jeśli wejdzie się w konkrety i popatrzy na to z punktu widzenia dyrektora szkoły, który musi ułożyć plan lekcji – wtedy pojawiają się problemy” – ocenił.
Dodał, że równie szkodliwe jest wprowadzenie łączenia na lekcjach religii uczniów z różnych klas. „Ministerstwo zupełnie nie uznaje tego, że nauczyciel religii powinien realizować program, który jest inny w klasie czwartej, inny w klasie piątej i inny w klasie szóstej. Tego rodzaju rozwiązania są okazaniem pogardy dla pracy nauczycieli religii i dla wysiłku uczniów. Na to nie może być zgody ze strony Kościoła i ludzi wierzących” – zastrzegł.
Zmianom wprowadzanym przez MEN od początku sprzeciwiają się biskupi. Konferencja Episkopatu Polski wraz z Polską Radą Ekumeniczną skierowały do Sądu Najwyższego petycję w tej sprawie. Według strony kościelnej przy wydaniu rozporządzenia przedstawicielom Kościołów umożliwiono jedynie wyrażenie opinii, podczas gdy art. 12. ustawy o systemie oświaty wymaga od ministra, aby działał „w porozumieniu” z władzami Kościołów.
Przedmiotem sporu były również przepisy, zgodnie z którymi ocena z religii i etyki nie jest wliczana do średniej ocen na świadectwie szkolnym. Posłowie PiS zaskarżyli nowelizację rozporządzenia w tej sprawie do Trybunału Konstytucyjnego, podnosząc, że zostało wydane bez porozumienia z Kościołem. TK uznał przepis rozporządzenia za niekonstytucyjny, ale wyrok do tej pory – zgodnie z uchwałą rządu – nie został opublikowany w Dzienniku Ustaw. Resort edukacji stoi na stanowisku, że rozporządzenie jest obowiązujące.

Iwona Żurek (PAP)

 

iżu/ joz/ lm/

Polska wygrywa z USA i wraca na fotel lidera Ligi Narodów siatkarzy

0

Polscy siatkarze pokonali Stany Zjednoczone 3:0 (25:20, 25:21, 25:22) w meczu Ligi Narodów w Chicago. To szóste zwycięstwo biało-czerwonych w siedmiu spotkaniach tegorocznego cyklu. W niedzielę na zakończenie turnieju w USA, zmierzą się z Brazylią.

 

Biało-czerwoni przystępowali do starcia z gospodarzami po dwóch wyczerpujących meczach w hali na przedmieściach Chicago. W środę ulegli Włochom 2:3, doznając pierwszej porażki w tegorocznej edycji LN, a w nocy z piątku na sobotę polskiego czasu pokonali z trudem Kanadę 3:2.

 

Przeprawa z podopiecznymi Karcha Kiraly’ego, byłego wybitnego siatkarza, prowadzącego w ostatnich kilkunastu latach z sukcesami żeńską reprezentację USA, okazała się znacznie łatwiejsza.

 

Dwa pierwsze sety wyglądały bardzo podobnie. Biało-czerwoni szybko obejmowali wysokie prowadzenie, ale w połowie obu partii Amerykanie potrafili odrobić straty. Decydujące fragmenty należały jednak do podopiecznych Nikoli Grbica, wśród których wyróżniali się Michał Gierżot, zdobywca największej liczby punktów w całym meczu (15), oraz Szymon Jakubiszak.

 

W pierwszym secie reprezentacja Polski prowadziła 7:3 i 11:6, grała dobrze blokiem i w ataku, w czym również zasługa umiejętnie rozgrywającego piłki Marcina Komendy.

 

Gospodarze zbliżyli się na odległość jednego punktu (11:10), ale od stanu 15:14 biało-czerwoni zaczęli powiększać systematycznie przewagę (nawet 19:14), której nie oddali do końca. Set zakończył się błędem serwisowym Amerykanów.

 

Druga parta to znów prowadzenie 7:3 ekipy Grbica, następnie 12:7, 14:9 i 16:11. Ponownie jednak zryw dobrze serwujących Amerykanów sprawił, że doprowadzili do remisu 17:17.

 

Końcówka tego seta była absolutnym popisem Gierżota. 23-letni przyjmujący – przy stanie 22:21 – najpierw zdobył punkt mocnym atakiem, a następnie poszedł na zagrywkę i popisał się… dwoma asami.

 

Najciekawszy i najbardziej wyrównany był trzeci set, po którym Amerykanie mogą mieć do siebie pretensje za niewykorzystane szanse. Na tablicy dość często był remis. Od stanu 17:17 podopieczni Kiraly’ego zaczęli jednak popełniać błędy, a Cooper Robinson dwukrotnie w dość prostych sytuacjach posłał piłkę w aut.

 

Polacy skorzystali z prezentów, wypracowali w końcówce seta przewagę, której już nie oddali. Przy stanie 24:22 wykorzystali pierwszą piłkę meczową, za sprawą ataku Aleksandra Śliwki.

 

Dzięki zwycięstwo podopieczni Grbica awansowali na pozycję lidera ogólnej tabeli LN. Mają 18 punktów i o jeden wyprzedzają Brazylię, z którą zmierzą się w niedzielę o 23 czasu polskiego, na zakończenie zmagań w Chicago.

(PAP) bia/Foto Volleyball World

Republikanie nawołują do deportacji i pozbawienia obywatelstwa Zohrana Mamdaniego

0

Republikanie domagają się deportowania z kraju oraz odebrania obywatelstwa kandydatowi na burmistrza Nowego Jorku i zwycięzcy prawyborów Partii Demokratycznej – Zohrana Mamdaniego. Republikański poseł z Tennessee Andy Ogles zapowiedział, że będzie dążyć do wszczęcia wobec polityka procedury tzw. denaturalizacji.

Późnym wieczorem w miniony wtorek Zohran Mamdani niespodziewanie zwyciężył w prawyborach Demokratów na burmistrza Nowego Jorku, zapewniając sobie nominację i poparcie macierzystej partii w listopadowym wyścigu o fotel włodarza Wielkiego Jabłka. Jeżeli zostanie wybrany, Mamdani będzie pierwszym w historii Muzułmaninem, który obejmie funkcję burmistrza Nowego Jorku i prawdopodobnie także pierwszym zadeklarowanym socjalistą pełniącym ten urząd.

Prawyborcze zwycięstwo posła do Zgromadzenia stanu Nowy Jork odbiło się szerokim echem w całym kraju. Wielokrotnie odnosił się do niego m.in. prezydent Donald Trump, który nazwał Mamdaniego „stuprocentowo komunistycznym szaleńcem”.

Poza stricte gospodarczymi i fiskalnymi propozycjami Mamdaniego – w tym m.in. zamrożeniem czynszów w lokalach objętych regulacją i opodatkowaniem „bielszych dzielnic” miasta – kandydat zapowiada także wypędzenie z Nowego Jorku „faszystowskiego”, jak go określił, federalnego Urzędu Imigracyjnego (ICE), co skomentował z kolei w ostatnim czasie „car graniczny” Trumpa Tom Homan.

„Powodzenia z tym – prawo federalne ma nad nim władzę każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty” – stwierdził Homan. „Będziemy obecni w Nowym Jorku. Ponieważ to miasto-sanktuarium, a prezydent Trump wyraził się jasno tydzień i pół temu – podwajamy i potrajamy naszą obecność w takich miastach” – dodał.

W tym kontekście nie zabrakło wśród Republikanów nawiązań do imigracyjnego pochodzenia Mamdaniego, który urodził się w indyjskiej rodzinie w stolicy Ugandy. Zastępca szefa personelu Białego Domu Stephen Miller stwierdził, że zwycięstwo Mamdaniego w prawyborach jest „wyraźnym ostrzeżeniem przed tym, co dzieje się z społeczeństwem, które nie kontroluje migracji”.

O dwa kroki dalej poszedł kongresmen z Tennessee Andy Ogles, który najpierw określił Mamdaniego „małym Mahometem” oraz „antysemitą, socjalistą i komunistą”, a potem zapowiedział, że postara się o odebranie mu obywatelstwa. „Trzeba go deportować” – stwierdził wprost Ogles. Obywatelstwo USA Mamdani otrzymał w 2018 roku. Posłanka do Izby Reprezentantów USA Nancy Mace opublikowała z kolei ankietę w mediach społecznościowych, w której zapytała użytkowników o to, czy Mamdani powinien zostać pozbawiony obywatelstwa i deportowany.

Tak zwana denaturalizacja – pozbawienie obywatelstwa Stanów Zjednoczonych – istnieje w amerykańskim prawie, ale jest procedurą niezwykle rzadką oraz może nastąpić tylko w ściśle określonych przypadkach. Obywatelstwo USA może być odebrane np. w sytuacji, kiedy do jego uzyskania doszło w wyniku oszustwa lub zatajenia istotnych informacji o przeszłości wnioskującego – np. popełnienie zbrodni wojennych lub działanie w grupach terrorystycznych. Przeprowadzenie denaturalizacji wymaga nie tylko spełnienia tych kryteriów, ale także przedstawienia w sądzie solidnego materiału dowodowego, na którym można oprzeć oskarżenia.

Red. JŁ

Czworo 10- i 11-latków zatrzymanych w Arizonie. Planowali zabójstwo i upozorowanie samobójstwa kolegi

0

Czworo uczniów szkoły podstawowej w Arizonie miało planować zamordowanie i upozorowanie samobójstwa swojego kolegi w szkolnej łazience. Jak ustalili śledczy – chłopiec miał zostać zwabiony do toalety, a następnie dźgnięty nożem. Uczniowie planowali pozostawić na miejscu sfałszowany list pożegnalny.

Zgodnie z ustaleniami lokalnych służb – podczas przerwy lunchowej 1 października 2024 roku zamieszani uczniowie i uczennice mieli planować zabójstwo szkolnego kolegi. Zbrodnia miała być starannie dopracowana – nieletni dyskutowali nad upozorowaniem samobójstwa niedoszłej ofiary i pozostawienia listu pożegnalnego, aby zmylić tropy i odsunąć od siebie ewentualne podejrzenia. Chłopiec miał zostać zwabiony do toalety, a następnie dźgnięty nożem. Podejrzani planowali wykorzystać rękawiczki, aby nie pozostawić na narzędziu swoich odcisków palców.

W sprawie zatrzymano dwóch uczniów i dwie uczennice w wieku 10 i 11 lat. Podczas przesłuchań jedna z uczennic stwierdziła, że podeszła do grupy w czasie omawiania planu i żartowała na jego temat, ale wycofała się, kiedy – jak zaznaczyła – inni zaczęli traktować sprawę poważnie.

W podobnym tonie zeznawał jeden z uczniów, który stwierdził, że planowanie zabójstwa sprawiało mu „dyskomfort”, ale uczestniczył w nim, gdyż myślał, że to tylko żarty. Miał się zorientować, że część „spiskowców” jest zdeterminowana, aby rzeczywiście pozbawić kolegi życia, gdy przydzielono mu funkcję „czujki”.

Kolejny uczeń zeznał, że dołączył do planu, gdyż nie chciał, aby reszta uważała go za „dziwaka”. Twierdził, że nie wierzył, że plan zostanie zrealizowany i nie chciał w nim uczestniczyć.

Cała trójka uczniów i ich rodziny wyraziły skruchę i przeprosili. Czwarta uczennica postąpiła zupełnie inaczej, „usprawiedliwiając swoje działanie” oraz „śmiejąc się i uśmiechając” podczas przesłuchania.

Uczniowie i uczennice zostali aresztowani pod zarzutem kierowania gróźb i naruszenia porządku publicznego. W międzyczasie szkoła uruchomiła wobec nich procedurę dyscyplinarną. Na ten moment są zawieszeni w prawach ucznia, a najbliższej przyszłości czeka ich najprawdopodobniej wydalenie ze szkoły.

Władze szkoły Legacy Traditional School, gdzie doszło do zdarzenia, wydały oświadczenie, w którym zaznaczono, że bezpieczeństwo uczniów jest ich najwyższym priorytetem i że działania podjęto natychmiast, gdy tylko incydent wyszedł na jaw.

Red. JŁ