Orlando na Florydzie. Tysiące osób na ulicach, setki policyjnych patroli i służby odcinające przecznice. W latach ubiegłych właściciele klubów zacierali ręce, dziś obawiają się, że to może być ich koniec.
Na razie interesy kręcą się dobrze, bo do miasta zjechały tysiące osób. Orlando przeżyło prawdziwe oblężenie. Służby w obawie przed rozwojem zarazy zablokowały wiele ulic, mundurowi zwiększyli obsadę. Właściciele klubów przestraszyli się jednak koronawirusa. Zadają sobie pytanie czy nie odbije się to im czkawką.
Tymczasem oliwy do ognia dolewają młodzi – niezważający na obostrzenia. Masowe zgromadzenia w całym mieście przysporzyły wielu kłopotów, zwiększyły ryzyko epidemiczne.
Według władz miasta odbyła się tam jedna z największych jeśli nie największa zabawa na Halloween w USA. „Podczas pandemii to może nie skończyć się dobrze”, mówił John Sanfelippo z firmy The Beacham Group. „Martwimy się, że ktoś przywlecze chorobę do naszych lokali” dodał. „W tym roku nie reklamujemy się i nie promujemy, zazwyczaj jest inaczej ale teraz oszczędzamy”, mówił John Sanfelippo.
Co ciekawe w tym roku nie zorganizowano żadnego konkursu kostiumowego, żadnej imprezy plenerowej, nic specjalnego, co przyciągałoby biesiadników. Wymagałoby to kontroli temperatury i zdejmowania masek.
TD