Miami za kilkadziesiąt lat można zniknąć z mapy. Wielu mieszkańców liczy na to, że rządzący mają jakiś plan uratowania miasta przed zatopieniem, ale okazuje się, że ci są równie bezradni.
Elizabeth Kolbert z „New Yorkera” spotkała się ze wszystkimi ważnymi graczami, którzy mają coś do powiedzenia w tej sprawie – od lokalnych władz do naukowców. Wszystkim zadała to samo pytanie: co można zrobić?
Najbardziej powszechna odpowiedź nie napawa optymizmem. Harvey Ruvin, sekretarz sądu, który stoi na czele Sea Level Rise Task Force, powiedział, że w świecie innowacji na pewno znajdzie się jakieś rozwiązanie. – Będą sposoby, o których dzisiaj nawet nie śnimy – stwierdził.
Konkretów jednak brak, a czas ucieka. Bruce Mowry, inżynier z Miami Beach, ma najbardziej wybujałą wyobraźnię. Proponuje „uszczelnienie” miasta od wewnątrz. Mówi o możliwości wykorzystania „jakiegoś rodzaju żywicy”, a nawet odbudowie miasta na zupełnie nowych fundamentach.
Najbardziej trzeźwe spojrzenie wydaje się mieć jednak Phil Stoddard, burmistrz South Miami. Jego pomysł jest prosty – mieszkańcy Miami i okolic muszą po prostu wyjechać.
– Nie ma sposobu, aby powstrzymać wodę. Trzeba zacząć pracować nad powolnym wyludnieniem, a nie czekać do momentu, w którym będzie to jedynym wyjściem i przybierze katastrofalną formę – stwierdził.
(łd)