10.1 C
Chicago
czwartek, 28 marca, 2024

Warto przeczytać – krótka lekcja historii i nie tylko z prof. Normanem Davies’em

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

 – Gen. Anders był wspaniałym dowódcą, człowiekiem, ojcem dla tych, którzy razem z nim wyszli ze Związku Radzieckiego. Ale to, że stał się on mitem, to w dużej mierze konsekwencja działań komunistycznej propagandy – mówi prof. Norman Davies w rozmowie z Agatonem Kozińskim.
Właśnie wydał Pan „Szlak nadziei” – książkę o armii gen. Władysława Andersa. Co właściwie wepchnęło tych żołnierzy na szlak? Chęć ucieczki ze Związku Sowieckiego, czy raczej walka z Niemcami o wolność Polski?
Wojsko polskie w ZSRR miało walczyć na froncie wschodnim pod sowiecką komendą – takie było przynajmniej wstępne założenie. Tak się jednak nie stało. Sam Stalin zgodził się, by jednostka sformowana przez gen. Andersa wyjechała na Bliski Wschód. Ale oni nie uciekali. To był brytyjski pomysł, by skierować ich do obrony pól naftowych Mosul-Kirkuk. Natomiast razem z tą armią ze Związku Radzieckiego wyszło 40-50 tys. cywilów. To byli prawdziwi uchodźcy – uciekinierzy przed dramatem wojny, którzy po drodze masowo umierali z powodu chorób, głodu.
Czyli jednak w Armii Andersa mniej było nadziei, a więcej chęci ucieczki.
W 1942 r., gdy rozpoczęła się jej ewakuacja, szans na powrót do Polski nie było. Poza tym trzeba pamiętać, że w tej armii zdecydowaną przewagę mieli Polacy z dawnych kresów. Oni tym bardziej nie mieli gdzie wracać, gdyż Stalin nie miał zamiaru zwracać Polsce raz zajętych terenów.
W 1942-43 r. wcale to nie było przesądzone. To, że granica będzie przebiegać wzdłuż tzw. linii Curzona, zostało ostatecznie zatwierdzone dopiero w Jałcie w 1945 r.
Tak, linia Curzona to była bardzo luźna propozycja, która nie miała oparcia w żadnych oficjalnych dokumentach. Gdy Wiaczesław Mołotow ją wyciągnął z teczki w 1943 r., sami Brytyjczycy nie wiedzieli, o co chodzi. I rzeczywiście dopiero po konferencji jałtańskiej stała się ona wiążącą propozycją.
Też nie do końca wytyczoną. Przecież jeszcze w Jałcie Stalin nie był przekonany do tego, by Lwów przestał być polskim miastem. Gdyby Churchill i Roosevelt poruszyli ten temat, to miasto dalej znajdowałoby się w naszych granicach.
Mitem jest przekonanie, że powojenna wschodnia granica Polski została wytyczona już w czasie konferencji w Teheranie w 1943 r., choć przekonany był o tym nawet Anders. Churchill przedstawiał kolejne plany tej granicy, a na tych planach Lwów zawsze znajdował się po stronie polskiej. Dopiero w Jałcie to się zmieniło. Stalin przedstawił swój pomysł, a Roosevelt natychmiast go zaakceptował – amerykański prezydent generalnie wtedy zgadzał się na wszystko, co chciał radziecki przywódca, gdyż potrzebował jego pomocy w wojnie z Japonią. Właśnie dlatego cała Europa Środkowa została oddana pod kontrolę Moskwy. Nie ma nawet dyskusji w tej sprawie, Churchill całkowicie wycofał się z forsowanych wcześniej pomysłów.
Ale Anders, wychodząc ze Związku Radzieckiego, nie mógł zakładać takiego obrotu sprawy. Właśnie dlatego zapytałem na początku o emocje, jakie jego armię napędzały. Co było dla nich wtedy najważniejsze?
Armia Andersa wyszła z ZSRR przede wszystkim dlatego, że otrzymała taki rozkaz. Wysłano ich do północnego Iraku, by chronić tamtejsze pola naftowe, których zdobycie marzyło się Niemcom ciągle potrzebującym ropy. Jest nawet sporo zwolenników tezy o tym, że III Rzesza przegrała wojnę, bowiem zabrakło jej paliwa do czołgów i samochodów.
Chęć zdobycia pól naftowych była przyczyną ataku na Stalingrad, a porażka po nim zapowiedzią porażki w całej wojnie.
Stalingrad miał miejsce w lutym 1943 r., natomiast decydujące znaczenie miała bitwa na Łuku Kurskim w lipcu tego samego roku. Gdy Niemcy ponieśli w niej porażkę, stało się jasne, że nie trzeba dłużej trzymać polskich jednostek w Iraku. Należało im przydzielić nowe zadania – stąd wziął się pomysł dołączenia ich do brytyjskiej 8. Armii operującej wtedy w Afryce.
Na pewno ten ruch Polakom się spodobał – dzięki niemu otwierała się przed nimi szansa powrotu do Europy.
A także wejścia na front. Brytyjczycy zaprosili armię Andersa do Iraku pod warunkiem, że weźmie ona udział w walkach, a nie będzie siedzieć i czekać na koniec wojny. To było zresztą tłem wybuchu powstania warszawskiego czy bitwy o Monte Cassino. Ówczesne media ciągle pytały, kiedy Polacy wreszcie zaczną się bić – i polscy żołnierze czuli, że muszą pokazać, że potrafią walczyć.
Wyjście armii Andersa z ZSRR było możliwe dzięki umowie Sikorski-Majski. A co by było, gdyby Sikorski wtedy nie usiadł do rozmów z Rosjanami? Było to możliwe, bowiem w tym okresie zaczęła wychodzić na jaw prawda o zbrodni w Katyniu.
W 1942 r. całe wojsko polskie było zależne od Churchilla. Formalnie oczywiście zachowywało niezależność, ale w rzeczywistości musiało słuchać poleceń brytyjskiego rządu. A Churchill wtedy wyraźnie mówił, że „trzeba zjeść kolację z diabłem”, bo bez tego nie da się wygrać wojny z Niemcami. Sikorski musiał zrobić to samo.
Ile więc swobody w swoich decyzjach miał Anders?
On był głównym komendantem wojskowym i samodzielnie podejmował decyzje. Choćby tę, by ze Związku Radzieckiego razem z jego armią wyszli cywile. Generał sam pilnował, by zabrać możliwie jak najwięcej dzieci. Bo to wpisywało się w jego najważniejszy plan: przeżycie. To było priorytetem dla całej armii. Tak samo jak każdy krok przybliżający ich w kierunku Europy, Polski.
Do Europy weszli od południa, przez Włochy.
Kampania włoska miała za cel pokonanie głównego partnera Hitlera, czyli Benito Mussoliniego. Po wykonaniu tego zadania żołnierze mieli przekroczyć Alpy i zaatakować Niemcy od południa. Pierwsze zadanie udało się zrealizować, ale drugiego już nie. Nikt nie zdołał przewidzieć, że Armia Czerwona zdoła w 1944 r. dojść tak daleko, zająć tak duży fragment Europy. Armie zachodnie zdołały wyzwolić mniej więcej jedną trzecią kontynentu, Rosjanie resztę. Tego wcześniej nie było w planie, podobnie jak nie planowano podziału Europy. Ale Amerykanie nie mogli sobie pozwolić na stratę kilku milionów żołnierzy w pół roku. Stalin natomiast od początku był gotowy na to, że na jednego zabitego niemieckiego żołnierza będzie ginąć trzech radzieckich. To zupełnie inna mentalność niż zachodnia.
Jaką rolę armia Andersa odgrywała na froncie południowym? Jak ważną częścią alianckiego korpusu była?
To była koalicyjna armia, obok Brytyjczyków i Polaków w jej szeregach walczyli też Hindusi, Marokańczycy, Francuzi czy Kanadyjczycy. To była prawdziwa mozaika narodów – ale żołnierze Andersa stanowili ważny jej fragment. I udowodniali swoją wartość, choćby pod Monte Cassino. Ale nie tylko tam. Brytyjczycy szybko przekonali się, że polska armia jest bardzo kompetentna – i oddali Andersowi dowództwo nad dużym fragmentem frontu. Pod jego rozkazami służyli nie tylko Polacy, ale też oddziały innych narodowości. Anders dowiódł swej klasy zwłaszcza w bitwie o Anconę. Właściwie cały włoski szlak bojowy jego korpusu był potwierdzeniem jego umiejętności dowodzenia.
Podkreśla Pan wysokie umiejętności Andersa, ale w Polsce one już dawno temu obrosły mitem, generał jest legendą. Ile jest w niej prawdy? Anders był dowódcą wybitnym, czy po prostu dobrym?
Na pewno był wspaniałym dowódcą, człowiekiem, ojcem dla tych, którzy razem z nim wyszli ze Związku Radzieckiego. Ale to, że stał się on mitem, to w dużej mierze konsekwencja działań komunistycznej propagandy. Ona od 1945 r. demonizowała Andersa, straszyła nim Polaków, twierdząc, że chce on rozpocząć III wojnę światową.
A Polacy propagandowy przekaz potraktowali poważnie i zaczęli wyglądać Andersa na białym koniu. Ale pobawmy się chwilę w historię alternatywną. Jakim prezydentem byłby Anders, gdyby przyszło mu sprawować taką funkcję?
On przede wszystkim miał dobre serce. Dbał nie tylko o swoich żołnierzy, ale też o cywilów. To była jego decyzja, by razem z armią wyprowadzić ze Związku Radzieckiego jak najwięcej osób. Był też godnym człowiekiem, a także miał rozwinięty silny instynkt niezależności. Gdyby został prezydentem, na pewno nie jeździłby w nocy do żadnego prezesa. W czasie wojny potrafił się postawić nawet Londynowi, kilka razy mu się zdarzyło nie wykonać jego polecenia. Na przykład otrzymał zakaz zabierania ze Związku Radzieckiego cywilów, ale się do niego nie dostosował. Także walcząc we Włoszech, umiał zachować niezależność od Brytyjczyków, mocno akcentując, że politycznie podlega rządowi polskiemu. Pamiętał też, że w czasie wojny najważniejsze jest podejmowanie szybkich decyzji, także z pominięciem strony formalnej czy prawnej.
Razem z Andersem z ZSRR wyszło ponad 100 tys. Polaków, ale rok później okazało się, że zostało ich tam na tyle dużo, by stworzyć armię Berlinga. Czemu nie wszyscy zaciągnęli się do Andersa?
Z Andersem wyjść chcieli właściwie wszyscy, ale nie każdy miał szczęście dotrzeć do jego armii. Choćby Wojciech Jaruzelski. Jego ojciec go zapisał do armii Andersa, ale cała rodzina znajdował się w Związku Radzieckim, gdzieś w pobliżu granicy z Chinami. Jaruzelski nie miał dość czasu, by zdążyć dołączyć do armii Andersa, znalazł się dopiero u Berlinga. Podobnie jak Polacy zesłani na Kołymę czy daleką Syberię. Przecież oni potrzebowali tygodni, często miesięcy, by pojawić się w miejscu zbiórki. Poza tym Polaków w Związku Radzieckim zostało jeszcze wielu, nawet po wyjściu armii Andersa i Berlinga. Starczyłoby na trzecią armię.
Rozmawiamy o armii Andersa, ale jej losy powróciły w niedawnej burzliwej dyskusji o uchodźcach – były głosy mówiące, że skoro w czasie wojny pomagano Polakom, to teraz my powinniśmy pomagać przybyszom z krajów arabskich. To właściwa analogia?
By rozmawiać o analogiach, trzeba pamiętać o kontekście. A Polska po wojnie stała się innym krajem, niż była przed nim – przede wszystkim dlatego, że zaczęli w niej zamieszkiwać właściwie sami etniczni Polacy. To była celowa polityka władz komunistycznych, zresztą stosowana już wcześniej – NKWD pilnowało, by do armii Berlinga nie trafiali polscy Żydzi, Ukraińcy czy przedstawiciele innych nacji. W PRL ta czystość etniczna Polski była umacniana. Na to jeszcze nakładał się strach o to, że tzw. Ziemie Odzyskane wkrótce okażą się jednak nie być polskimi, gdyż zostaną odebrane. Dziś poziom strachu cały czas jest bardzo wysoki, ale tym razem z powodu ewentualnego napływu uchodźców. Wykorzystują to jeszcze politycy, którzy dobrze wiedzą, że na strachu najłatwiej zdobywać poparcie.
Ale czy ten strach przed przybyszami wśród Polaków wynika tylko ze stereotypów i braku wiedzy? Nie ma racjonalnych przesłanek płynących z przykładów mało udanych prób asymilacji muzułmanów do życia w Europie?
Warto pamiętać, że do Wielkiej Brytanii w ciągu ostatnich 10 lat przyjechał milion Polaków. Tylko w tym roku – 200 tys. Mówimy o naprawdę dużych liczbach, nawet Niemcy nie są w stanie samodzielnie przyjąć wszystkich zmierzających do nich imigrantów. Kończy się to tym, że zostają oni zakwaterowani w budynkach, które kiedyś były częścią obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie – bo gdzie indziej nie ma miejsc.
W Niemczech cała sprawa zaczęła budzić wiele emocji, także złych.
Ale z kolei w Wielkiej Brytanii, do której co roku przyjeżdża wielu migrantów, temperatura debaty jest dużo niższa. Tym bardziej, że tym uchodźców naprawdę trzeba pomóc, dać im dach nad głową. Przyjęcie dla Polski 7 tys. osób to naprawdę nie jest wielkie wyzwanie. Nawet 100 tys. uchodźców w Polsce byłoby kroplą w morzu.
W dyskusji o napływie uchodźców do Europy mniej nawet chodzi o liczby – na razie bowiem nie są one znaczące. Bardziej chodzi o sposób działania. Otwierając granice, UE wystawia się na to, że w ciągu najbliższych lat dotrą do nas miliony. Z tym też nie będzie problemu?
To mimo wszystko fałszywy problem. Przybysze potrafią się asymilować, stać się lojalnymi obywatelami swych nowych ojczyzn, nowych kultur. Dam przykład z własnych doświadczeń. Jako młody naukowiec popłynąłem z Wielkiej Brytanii statkiem do Leningradu. Okazało się, że na miejscu doszło do bójki między załogą naszego okrętu oraz lokalnymi, radzieckimi marynarzami – były nawet ofiary śmiertelne. O co poszło? Okazało się, że Rosjanie zaprosili naszą załogę – złożoną głównie z Hindusów – do knajpy. Wydawało im się, że ci Hindusi są represjonowanymi obywatelami brytyjskimi, w końcu nieustannie takie sytuacje opisywały media w ZSRR. W związku z tym Rosjanie wznieśli toast „Precz z Imperium Brytyjskim”, a wtedy Hindusi, gdy to usłyszeli, potraktowali to jako obrazę majestatu i zaczęli się z nimi bić.
Ale mówi Pan o Hindusach – tymczasem teraz do Europy zmierzają przede wszystkim muzułmanie. Trudno znaleźć przykłady ich zgodnej koegzystencji z Europejczykami.
Jak to trudno? A Bośnia? To był bardzo spokojny kraj do końca XX w. Podobnie Albania. Naprawdę bez problemu możemy znaleźć wiele przykładów na to, że muzułmanie potrafią żyć w pokoju obok chrześcijan. Bo też z samego faktu, że ludzie wywodzą się z różnych kultur, nie wynika to, że są oni skazani na konflikt. Tyle że w Polsce w bardzo prosty sposób interpretuje się koncepcję własnej tożsamości. A przecież przed wojną było całkowicie inaczej. Polska była krajem wielu narodowości i religii. Jeszcze w armii Andersa to się zachowało, ona była miniaturową Polską, z całym jej mikrokosmosem kultur i religii. Dopiero po wojnie Polska została po tym względem mocno okrojona.

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520