Za 150 dni (10 czerwca) rozpoczną się piłkarskie mistrzostwa Europy we Francji. Wśród 18 sędziów głównych, którzy poprowadzą mecze na tej imprezie, znalazł się Polak Szymon Marciniak. Z 35-letnim arbitrem z Płocka rozmawiał Andrzej Grabowski.
ANDRZEJ GRABOWSKI: Monsieur Marciniak, parlez-vous francais?
SZYMON MARCINIAK: Niestety nie (śmiech). Inni członkowie mojego zespołu rozmawiają w różnych językach. Każdy z nas zna angielsku, oprócz tego ja mówię po niemiecku, Paweł Raczkowski po francusku, Tomasz Listkiewicz po hiszpańsku i włosku, Paweł Sokolnicki po rosyjsku. Ten podział jest zrobiony, każdy jest za coś odpowiedzialny.
AG: Ten wyjazd do Francji jest dla Pana spełnieniem marzeń czy kolejnym etapem w karierze? Karierze, która jeszcze się rozwija, bo jest Pan bardzo młodym sędzią.
SzM: Myślę, że jest to kolejny etap; kolejny z celi, który sobie założyłem kilka lat temu, a już od jakiegoś czasu był on duży i realny. Każdy dobrze sędziowany mecz w Europie przybliżał nas do tego, bo UEFA przywiązuje bardzo dużą wagę do sposobu prowadzenia każdego kolejnego spotkania. Nie liczy się jedna wpadka albo jeden bardzo dobry mecz, raczej ta forma musi być ustabilizowana i wszystkie starcia muszą być sędziowane na podobnym, przynajmniej dobrym poziomie. Fajnie, że rzeczywiście od tych 2-3 lat, gdy sędziujemy wśród najlepszych, wszystko układa się tak dobrze – coraz lepsze mecze, widać coraz więcej zaufania ze strony centrali.
To są specyficzne, szczególne imprezy. Fajnie, bo doświadczyliśmy już tego na młodzieżowych mistrzostwach Europy w Czechach. Bycie na takim turnieju to nie jest tylko sędziowanie. Tam komisja UEFA patrzy na wszystko: na to, jak sędziowie się zachowują, jak działają pod wpływem stresu, czy te trzy tygodnie pobytu na turnieju są dla nich jakimś ogromnym przeżyciem, czy też traktują to po prostu normalnie i wykonują swoją pracę, ale nie są przytłoczeni atmosferą imprezy i presją ze strony drużyn narodowych. Z nami było inaczej – pojechaliśmy jak po swoje, czuliśmy się tam bardzo fajnie, mamy świetną ekipę.
AG: Gdzie 10-letni Szymon Marciniak widział się za 25 lat?
SzM: Ha, 10-letni Szymon widział się gdzieś na boiskach, to na pewno. Zawsze kochałem futbol mimo że wtedy akurat jeździłem jeszcze na rowerze, bo mało kto wie, że byłem kolarzem i dosyć dobrze mi szło. Tak się ułożyło, że poszedłem kiedyś na wyścig, wygrałem go i wiadomo, że sukces gdzieś tam ciągnie dalej i tak mnie wciągnął w kolarstwo. Byłem liderem w mojej drużynie. To też jest bardzo zespołowa dyscyplina, grupa ludzi pracuje na jednego człowieka. Jednego lub dwóch, bo u nas było dwóch liderów. Fajna przygoda, która wypracowała u mnie charakter i siłę woli. To nieprawdopodobnie ciężki sport. Sam siebie podziwiam teraz, jak mając kilkanaście lat jeździłem po 100 kilometrów dziennie – w śniegu, w deszczu, czy temperatura była ujemna czy też było plus 40 stopni. Człowiek płakał, ale jechał. Ja zawsze po tych treningach lub wyścigach kolarskich wracałem do domu, brałem piłkę i szedłem na boisko, bo zawsze był to dla mnie sport numer 1. Cieszę się, że moje życie nadal związane jest z futbolem, bo na pewno nie wyobrażałem sobie, że będzie tak cudownie. Wszystkie gwiazdy, które oglądamy na ekranie, a ja między nimi i rozstrzygam ważne sytuacje.
AG: Miał Pan jakiegoś kolarskiego idola?
SzM: Tak, Ryszard Szurkowski był dla mnie takim autorytetem. Spotkałem go kilka razy w życiu, wręczał mi czy to medale, czy puchary za zwycięstwa lub miejsca na podium w różnych wyścigach.
AG: Gdyby miał Pan opisać siebie jako sędziego w kilku słowach, to jakie by one były?
SzM: Nie ma ludzi doskonałych i zdaję sobie z tego sprawę. Na pewno czasem moja ambicja jest za duża. Słyszałem już kilka razy, że powinienem czasem wyluzować, żeby nie przesadzać czy to z treningami, czy z chęcią bycia najlepszym. Z drugiej strony takie cechy powodują, że człowiek dąży do celu, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Chłodna głowa i wyrachowanie pomagają mi na boisku i powodują, że w trakcie meczu jestem zrelaksowany. Nie czuję jakiegoś stresu czy presji, a raczej taką pozytywną adrenalinę, która nakręca mnie z każdą minutą spotkania do tego, żeby było jeszcze lepiej. Myślę, że jestem połączeniem sędziego-kolegi może nie z policjantem, ale z takim szanowanym sędzią. Kiedy trzeba, pośmieję się i pożartuję z zawodnikami. Bardzo często im podpowiadam, co mają lub co mogliby zrobić, czego nie robić żeby nie dostać kartki. To jest normalne i dla mnie nie jest ważne, czy sędziuję mecz okręgówki czy Ligi Mistrzów. Stosuję te same rozmowy, te same warianty. To są tacy sami ludzie. Dla mnie grają koszulki – żółte, białe, czerwone, zielone. Tak samo podpowiadam sobie z członkami mojego zespołu – nie mówię, że „wolny dla Ronaldo”, tylko „zieloni mają wolny”.
AG: Prowadząc mecz, ma Pan czasami takie myśli: a, wyjmę ten gwizdek, chowam do kieszeni i wchodzę do gry, bo tak fajnie ten mecz wygląda?
SzM: Teraz już nie, ale pamiętam początki mojej przygody z gwizdkiem. Na początku, dopóki chyba nie awansowałem jako trzecioligowy sędzia, to łączyłem grę w piłkę z sędziowaniem. Wtedy wiele razy było tak, że piłka leciała koło mnie, to chciałem ją kopnąć czy gdzieś podać. Widziałem, że komuś coś nie wychodzi, że można to zrobić lepiej, więc gdzieś tam pod nosem sobie nawet mówiłem: o Boże, zagraj na lewo, no przecież masz tam zawodnika. Bardzo często nabierałem się też na to, że śledziłem grę. Wiadomo, ze na początku sędzia czasem jest asystentem, który stoi na linii, a czasem jest arbitrem głównym. Pamiętam, że stojąc z chorągiewką wiele razy zapatrzyłem się na grę i nagle zawodnik na linii spalonego, którego powinienem pilnować, jest ze 30 metrów ode mnie. Albo słyszałem z trybun: gdzie stoisz, czarnoludzie? Bo bardzo często nazywano sędziów czarnoludami. To oczywiście fajne i humorystyczne rzeczy, które bardzo miło się wspomina. Te przyzwyczajenia gdzieś z czasem i wiekiem oczywiście przeszły.
AG: Rodzina nie wścieka się, gdy wyjeżdża Pan na mecze?
SzM: Całe nasze życie rodzinne podporządkowane jest pod sędziowanie. Rodzina zawsze mnie wspiera. Żona zawsze jest pierwszym moim krytykantem – gdy gdzieś tam coś zauważy , to nigdy mnie nie oszczędza. Raczej chodzi o rzeczy albo designerskie, albo sposób zachowania, body language. Jeżeli coś jej się nie podoba to od razu zwraca mi uwagę, że „to wyglądało nieładnie”, „tu się troszeczkę garbisz”. To jest też fajne. Do tego można już ją śmiało zapytać o spalonego.
AG: Najdziwniejsza boiskowa decyzja – tutaj mam na myśli to, co kiedyś chociażby zrobił sędzia Jarzębak bodajże w meczu Korony Kielce, kiedy skończył mecz 10 minut za wcześnie. A Pan coś takiego ma w swoim dorobku?
SzM: No, ciekawe pytanie. Brawo dla Pana, udało się mnie zaskoczyć. To był nasz początek, nie wiem czy to nie mój pierwszy lub drugi rok. Sędziowałem mecz Korona Kielce-Ruch Chorzów i na linii był właśnie Tomek Listkiewicz. Ta sytuacja była bardzo blisko niego, to było w samym narożniku pola karnego, ale bliżej od strony asystenta. Widziałem, że bramkarz Ruchu trafił w piłkę, więc dla mnie był rzut rożny. Tomek mi krzyknął, że jest karny, bo później doszło do jakiegoś kopnięcia. Więc ja oczywiście zrobiłem wielkie oczy i mówię „Nie no, rożny!”, a Tomek odpowiada „Nie, karny. Na pewno karny. Moja decyzja, karny!”. I ja rzeczywiście pokazałem na karnego. Nie mówimy tu o zmianie decyzji typu aut dla zielonych czy dla białych, tylko o „jedenastce”. To jest bardzo poważna decyzja, bo może nawet rozstrzygnąć jakiś mecz. To był chyba jedyny raz w życiu, kiedy dałem się ugiąć. Do dzisiaj, moim zdaniem, jest to błędna decyzja. Tomek oczywiście upiera się, że była ona dobra. Taka sytuacja troszeczkę dziś komiczna, ale wtedy – przyznam szczerze – nie było mi do śmiechu.
Marciniakowi pomagać będą czterej polscy sędziowie: liniowi – Tomasz Listkiewicz i Paweł Sokolnicki, oraz bramkowi – Tomasz Musiał i Paweł Raczkowski. Ostatnim Polakiem, który prowadził mecz na imprezie tej rangi, był Ryszard Wójcik podczas mistrzostw świata w 1998 roku, także we Francji.
Na Euro 2016 wystąpi reprezentacja Polski. Podopieczni Adama Nawałki trafili do grupy C – ich rywalami będą Niemcy, Ukraina i Irlandia Północna.
Naczelna Redakcja Sportowa PR/ Rozmowa IAR/ A. Grabowski/ mg, foto pzpn.pl