8.4 C
Chicago
czwartek, 25 kwietnia, 2024

Tragedia na Śląsku: 4 -latek zaczął uskarżać się na ból brzuszka, zmarł w szpitalu

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

Straszna tragedia w Rybniku. Dziecko zmarło w rybnickim szpitalu. Rodzice 4-letniego Seweryna obwiniają szpital, że zbagatelizował zły stan dziecka. – Lekarz powiedział, że jak się nie poprawi, o 8 rano zrobią operację. W szpitalu byliśmy o godzinie 3:00. Zawieźliśmy do szpitala dziecko, a wróciliśmy do domu z samymi bucikami i skarpetkami – mówią zrozpaczeni rodzice

 

Dramat rozegrał się w sobotę nad ranem (noc z soboty na niedzielę). Synek państwa Jacyno z Rybnika źle się poczuł. Zaczął uskarżać się na ból brzuszka. – O godz. 1 w nocy się obudził z bólem brzucha. Żona zaczęła go sprawdzać, mówi że ma fioletowego żołędzia. Zrobiliśmy mu kąpiel, żeby popuścić ten brzuszek. Zabrała go na ubikację, żeby zrobić siku. Ja pojechałem do apteki w tym czasie – mówi Damian Jacyno, tata 4-letniego Seweryna. – Ja myślałem, że to pęcherz, bo nie umiał się załatwić, wysikać, pokazywał cały czas, że chce siku. Miał sine usta, żołędzia miał też sinego. Ciężko oddychał. Brzuch miał twardy – opowiada pani Michalina, mama chłopca. – Zjeździłem całe miasto, wszystkie apteki były zamknięte, jeszcze do brata na chwilę pojechałem się zapytać, co robić. On tam podzwonił, nic nie było. Pojechałem z powrotem do domu. I jak przyjechałem, od razu do szpitala pojechaliśmy, gdzieś o 3 godzinie – mówi pan Damian.

 

Ile czekali na SOR-ze? Trudno dokładnie określić.

 

– Pani na okienku nam powiedziała, że mamy na SOR, w lewo iść i tam do tych drzwi pukać. No i dzwonimy tam, dzwonimy, nic, nikt nie otwiera, walimy do tych drzwi, nic. Pobiegłam jeszcze raz na to okienko, wołam – niech pani coś zrobi, nikt nie otwiera. W końcu otworzyli, tacy zaspani byli , tak się poprawiali. Pierwszy, nie wiem kto to był, czy lekarz, czy pielęgniarz, zaprosił nas do środka – opisuje pani Michalina. Dodaje, że lekarz zrobił wywiad, dziecko zostało podpięte do jakiejś aparatury. – Takie badania na serce, chyba się sprawdza, saturacja. Drua pielęgniarka przyszła pobrać krew, z jednej rączki nie umiała, 3 razy go kuła, na drugiej ręce w końcu się wkłuła – mówi mama dziecka. Tłumaczy, że mężowi powiedziano, że ma zarejestrować dziecko na okienku. – Ja poszłam z tą pielęgniarką, czy lekarką żeby zrobić lewatywę do łazienki. Położyliśmy go. On tyle czasu leżał i ciężko oddychał. Oczy miał zamnkięte, sine usta. I nic mu nie wyleciało. Przyszedł lekarz, który nas przyjmował i badanie mu zrobił palcem i troszeczkę kupki wyleciało, żółtej, ona bez krwi była, bez niczego – opowiada mama dziecka. Tłumaczy, że potem wzięli dziecko na prześwietlenie. – Myśmy go trzymali na rękach, pod paszkami, żeby prześwietlenie zrobić. To zdjęcie wyszło i lekarz zawołał nas z powrotem, zapytał czy wiemy, w jakim stanie jest nasze dziecko. Powiedział, że krytycznym. Prawdopodobnie, będzie musiał mieć operację, bo ma zatkane jelitko. Jakiś zator – mówią rodzice ze łzami w oczach. Opisują, jak jechali potem wyżej na drugie piętro. – I tam USG robili takim pistoletem, ja jeszcze z tym lekarzem zostałem, powiedział, że prawdopodobnie będzie wszystko dobrze, że widzi tam jakiś płyn w brzuchu. Że może się nawet bez tej operacji obejdzie – mówi ojciec Sewerynka. To dało rodzicom trochę ulgi. – Myśmy dziękowali Bogu, że może bez tej operacji się obejdzie. Jeszcze by tam coś złapał nie daj Boże. Siostrzenica sepsę tam złapała – mówi pani Michalina

 

Chłopczyk został przyjęty na chirurgię dziecięcą.

 

– Pojechaliśmy na 8 piętro na chirurgię dziecięcą. Pielęgniarki założyły mu na palec taki przyrząd, do saturacji. On pipał cały czas. Dali mu kroplówkę, cała chyba zeszła, przeciwbólowe i kontrast. Dwa kubeczki kontrastu – opowiadają rodzice. – Syn mi pokazuje, tata że chce piciu. Ja mówię Seweryn teraz nie możesz. Mówię mu – rób kupę to szybko polecimy do domu, daliśmy mu nocnik, on próbował coś zrobić. Coś lekko poleciało, ale to chyba lewatywa. On pokazywał, że chce iść do domu, do domku. Potem mu krew z noska poszła – opowiada zrozpaczony ojciec. Pani Michalina dodaje, że wcześniej lekarz powiedział, żeby pulsometr ściągnąć. – Dobra to nie musi tego być – powiedział. Przyszła za 20 minut pielęgniarka i mówi – czemu on jest zimny, blady, niepodłączony. Ona podłączyła go. Ta aparatura cały czas pipczała. Jej się nie podobała ta saturacja, przykryłą go poduszką, żeby nie był taki zimny. Nie podłączyli mu cewnika. Pobiegłem do pielęgniarki, mówię, że mu leci krew z nosa, ona przybiegła – to normalne po tym kontraście – mówi – opisują rodzice. Opowiadają, że nie chcieli ani na moment zostawić synka. – My musimy być z nim, ja go nie zostawię samego, nigdy nie był sam. Na chwilę pojechali. Dali mu maseczkę tlenową, nie dobrze mu się zrobiło, zaczął wymiotować krwią, wszystko wypuszczać, tyle krwi. On wybuchł – opowiadają łkając rodzice. – Starali się żeby na poduszkę nie poleciało. On parsknął pielęgniarkę krwią. Ona go puściła i on poleciał na plecy. Druga pielęgniarka latała, nie wiedziała co robić, była w takim szoku – opisują rodzice. – Boże dzwońcie po ordynatora, lekarza dziecko mi umiera. Wrzeszczałam ile wlezie. Gdy poleciał na plecy, wtedy prawdopodobnie się zadławił. Wtedy waliłam go w plecy żeby go ocucić. Mówię synu „wstań”. On już nie żył – mówią.

 

Reanimacja dziecka trwała bardzo długo.

 

– Później pielęgniarka wyszła, powiedziała, że żyje, żyj. A oni go cały czas pompowali. Na koniec mi jeszcze lekarz wyszedł inny i mówi, że za późno go przywieźliście. Jak za późno? Jak mieliście dopiero o 8:00 rano operację robić. To policjant mi mówi – niech go pan nie słucha w ogóle – opowiada Damian Jacyno. Rodzice wezwali wcześniej policję, bo jak mówią, nie podobał im się ekarz. – Wydawało mi się, że jest wczorajszy. Jak zobaczyłam jak wolno się porusza, jak mówi, czy on nie był pijany? Policja przyjechała. Miał 0.0 promila, ale sami poszli. Ktoś miał z nimi pójść, czy rzeczywiście ten wynik taki – mówią rodzice. Rodzice obwiniają szpital i lekarzy o opieszałość, o to, że nie od razu wzięli dziecko na blok operacyjny.

 

W Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 3 w Rybniku ubolewają nad tym, co się stało, ale nie zgadzają się z opinią rodziców.

 

– Dziecko otrzymało wszystko to, co my mogliśmy tu w szpitalu uczynić. Było przyjęte na SOR we wczesnych godzinach, nad ranem w sobotę. A ponieważ było chyba jedynym pacjentem, więc tak naprawdę od razu personel się nim zajął bez żadnej zwłoki, czy oczekiwania – mówi Michał Sieroń, rzecznik WSS nr 3 w Rybniku. – Na SORze pierwsza diagnostyka zakwalifikowała dziecko do pobytu w szpitalu na oddziale chirurgii dziecięcej. Tam przeprowadzono kolejną diagnostykę i po tej diagnostyce dziecko zostało zakwalifikowane do operacji w trybie pilnym, to znaczy zaraz po przygotowaniu do tej operacji, miało ją mieć przeprowadzoną – dodaje. – Wszystkie te czynności odbywały się zgodnie z procedurami. Każdy pacjent, który do nas przychodzi jest w ten sposób diagnozowany, tak udziela się mu pomocy. Najpierw trzeba mu postawić diagnozę, zobaczyć co ma być zrobione. Jeśli jest operacja, to jest przygotowywana, to też trwa chwilę. To nie jest tak że osobę z ulicy można wziąć na stół i zoperować. Trzeba pacjenta i personel przygotować – mówi Sieroń.

 

Jaki był stan dziecka, gdy zostało przyjęte do szpitala?

 

– Rodzice przywieźli to dziecko nie w pozycji leżącej, tylko tak jak się trzyma dziecko zazwyczaj na ramieniu. Czyli dziecko było na tyle silne, że było w stanie utrzymać tę pozycję pionową. Późnej w trakcie niektórych czynności medycznych dziecko stało. Na tej podstawie można wnieść, że stan dziecka nie był bardzo ciężki, żeby nie umiał utrzymać pozycji pionowej. Co do jego stanu klinicznego, można powiedzieć tak, że na pewno było dzieckiem cierpiącym – mówi Wojciech Kreis, zastępca dyrektora ds. medycznych w WSS nr 3 w Rybniku. – Ta ocena lekarza na izbie przyjęć była taka, że dziecko wymaga dalszego leczenia na oddziale chirurgii i podąjł tą decyzję po przeprowadzeniu niezbędnych badań na poziomie oddziału ratunkowego, czyli wykonał lewatywę, wykonał zdjęcie przeglądowe jamy brzusznej, zostały wykonane badania laboratoryjne i następnie w drodze na oddział chirurgii dziecięcej, który znajduje się na 8 piętrze dziecko miało wykonane badanie USG jamy brzusznej. Te wszystkie procedury trwają – zauważa dyrektor.

 

Stan nie wymagał tego, żeby operacja była natychmiast? – dopytujemy

 

– Ona była na już. Można zadać pytanie, czy człowieka, który zgłasza się z drogi, mówi, że boli go brzuch można od razu kłaść na łóżko. I potem spotkać się z zarzutem, że operacja była robiona niepotrzebnie. Odpowiedzialność lekarzy jest taka duża, każde działanie i zbyt wczesne i zbyt późne może być karane. Zawsze jest ta zasada potwierdzenia pewnego rozpoznania, które jest podejrzeniem w momencie gdy taka osoba zgłasza się na izbę przyjęć. Takie procedury obowiązują na całym świecie nie ma takiej możliwości, żeby podejmować operację w trybie natychmiastowym, gdy nie ma takiego stanu bezpośredniego zagrożenia życia, zatrzymania krążenia. Tylko w takich sytuacjach można się decydować na coś takiego. Nie mieliśmy do czynienia z takim stanem, żeby to dziecko sprawiało wrażenie bardzo chorego. Sam wywiad był bardzo krótki zgłoszenie pierwszych objawów miało miejsce gdzieś koło 1 w nocy. Rodzice o 3 w nocy zdecydowali się przybyć do szpitala – mówi Kreis.

 

Tłumaczy, że lekarz, który był na oddziale pracuje w szpitalu 30 lat.

 

To nie był ordynator, bo takie informacje gdzieś tam się pojawiły. To było nad ranem w sobotę, z piątku na sobotę. Lekarzem dyżurnym był lekarz, który pracuje w szpitalu 30 lat. Ordynator oddziału w soboty i niedziele jeśli jest to wówczas gdy pełni funkcje normalnego lekarza dyżurnego. Tego dnia nie było go na oddziale. Był za to szef dyżuru, w jednej osobie prowadzący specjalista chirurgii dziecięcej, prowadzący nadzór nad pacjentami na tym oddziale. Drugi lekarz znajdował na szpitalnym oddziale ratunkwowym, gdzie była wstępna diagnostyka i jest jeszcze lekarz pod telefonem wzywany w specjalnych sytuacjach. Jak taki zabieg był zaplanowany, podejrzewam , że był już powiadomiony. Nie wiemy jaka jest przyczyna zgonu będzie ustalona – mówi dyrektor.

 

Szpital wyraża głęboki żal

 

– Wyrażamy bardzo głęboki żal z powodu śmierci dziecka i będziemy dokładać wszelkich starać, by przyczyna śmierci tego dziecka została dobrze określona. Rodzina może być pewna, że ze strony szpitala będzie udzielona wszelka pomoc. Jeśli zdaniem rodziny zachowanie personelu było nieodpowiednie to również wyrażamy głębokie ubolewanie, ale chcemy podkreślić, że szpital jest cały czas poddawany w tym zakresie procesom szkoleniowym i wiemy jak w takich sytuacjach się zachować. Taka wstrząsająca sytuacja jak śmierć dziecka na oddziale chirurgii dziecięcej budzi zawsze wiele emocji, także wśród personelu. Wiemy, że personel płakał. Pielęgniarki były bardzo wzruszone tą sytuacją , była to wstrząsająca sytuacja – mówi dyrektor Kreis.

 

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520