2.4 C
Chicago
czwartek, 28 marca, 2024

Strażacy z Zielonej Góry wśród najlepszych na świecie

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

Już w piątek, 27 stycznia, kpt. Krzysztof Gołucki, st. asp. Adam Domański i mł. ogn. Grzegorz Dyczko, strażacy z zespołu nr 1 w Zielonej Górze, wezmą udział w finale konkursu na najbardziej spektakularną akcję na świecie.

W niemieckim Ulm ogłoszony zostanie jego zwycięzca. Do finału specjalna komisja zakwalifikowała 10 akcji. Nagrodą jest dwutygodniowy pobyt w Nowym Jorku. Organizatorem konkursu i głównym sponsorem wyjazdu jest firma Magirus, producent drabin strażackich. Rozmawialiśmy z nimi w przeddzień wyjazdu.

Być strażakiem to w dzisiejszych czasach prestiż? Kapitan Krzysztof Gołucki: Nasza praca jest głównie poddawana ocenie przez społeczeństwo. My wykonujemy ją od wielu lat i dla nas jest to już norma. Osoba postronna, która obserwuje nasze działania, najczęściej mówi, że jest to praca wymagająca odwagi, poświęcenia i dużej sprawności fizycznej. Dlatego dla takiej osoby jest to na pewno zawód prestiżowy. St. asp. Adam Domański: Rankingi zaufania chyba odpowiadają na to pytanie najlepiej. Skoro jesteśmy liderami tej klasyfikacji, to musi coś znaczyć. K.G: W Stanach Zjednoczonych po wydarzeniach z 11 września strażacy stali się bardzo szanowaną grupą, momentami społeczeństwo postrzega ich jak „Bogów”. Te pamiętne wydarzenia pokazały jak wiele ludzie w tym zawodzie poświęcają służbie innym. Przy akcjach lokalnych nie jest to aż tak widoczne.

Czy dochodzi sytuacji, w trakcie których spotykacie się z wrogością, niechęcią ze strony osób, którym chcecie udzielić pomocy? A.D: Ludzie odbierają nas raczej pozytywnie. Raz miałem przypadek, gdy ludzie niezbyt chętnie chcieli z nami współpracować. Dostaliśmy wezwanie do wypadku drogowego i okazało się, że kierowca jest pod wpływem alkoholu i nie chciał mieć kontaktu z nikim. Oczywiście dlatego, aby jego nietrzeźwość nie wyszła na jaw. Mł. ogn. Grzegorz Dyczko: Są to sporadyczne przypadki, w którym powodem jakiejś niechęci jest alkohol lub inne środki odurzające. K.G: Bywa tak, że gdy pali się mieszkanie i trzeba ewakuować ludzi z sąsiednich mieszkań, oni zadają pytania: czemu, a dlaczego, a kto mi każe? Pamiętam ewakuację starszego mężczyznę, który nie chciał wyjść. Gdy ochłonął i przemyślał sprawę, to podszedł do naszego auta i podziękował za uratowanie życia. G.D: Ludzie często nie zdają sobie sprawy z zagrożenia.

Za chwilę, wyjeżdżacie na gale, gdzie zostaną ogłoszone wyniki ważnego dla was konkursu. Jak postrzegacie taką formę nagrodzenia waszych wielu lat służby? K.G: Bierzemy udział w tym konkursie z powodu konkretnej akcji, która została zgłoszona i którą komisja wybrała do pierwszej dziesiątki na świecie. Żeby tak się stało, zdarzenie musi się czymś wyróżniać na tle innych. To musiał być zespół wydarzeń, dzięki którym ta akcja się powiodła. Często w ścisłym finale są duże i bardzo spektakularne akcje, nasza jest raczej lokalna. Wyróżnia się tym, że doprowadziła do „zazębienia” się współpracy wielu osób w danym momencie i ułożyła się tak, że uratowaliśmy tych ludzi. Czy jest ukoronowaniem pracy? Wiem jedno, że jest to pierwsza dziesiątka świata i nadal jest mi ciężko mi w to uwierzyć.

Czy pamiętacie przebieg tych lipcowych wydarzeń? A.D: Zgłoszenie wpłynęło parę minut przed 22. 00. Paliło się mieszkanie na ulicy Ogrodowej, na balkonie stała kobieta z odciętą możliwością ewakuacji. Tak się złożyło, że to my pierwsi wjechaliśmy z drabiną na podwórze. W związku z tym mieliśmy dużo miejsca, aby rozstawić sprzęt i wybrać dogodną pozycję. Każdy wie, jak wygląda obecna sytuacja na osiedlowych parkingach. Wielkie ukłony w kierunku kierowcy, ponieważ to był wielki „majstersztyk” to co zrobił na miejscu. No a później, nie zastanawiając się długo, weszliśmy z Grzegorzem do kosza i „zdjęliśmy” tę kobietę.

 Gdy występuje zagrożenie życia ludzkiego, czy jest czas na zastanowienie się, czy jednak trzeba działać intuicyjnie, często ryzykując? K.G: Każdy ratownik na świecie jest do tego przygotowany, wie, że czasem będzie musiał podjąć ryzyko. Przyjmując taką rolę społeczną zdajemy sobie sprawę z tego, że często będziemy narażali swoje życie. Nie mówię, że trzeba poświęcać się całkowicie. Najważniejsze to umiejętna ocena. Wiadomo, że nie skoczymy do płonącego mieszkania, bo zginiemy, ale zawsze robimy wszystko i do końca, aby uratować kogoś, kto tam jest.

Czy doszło kiedyś do sytuacji, gdy po powrocie z akcji ktoś z was powiedział sobie „nie to nie dla mnie”? K.G: Nie G.D: Ja myślę, że gdy wracamy z akcji, jesteśmy emocjonalnie podbudowani. Staramy się pomóc w miarę możliwości, a po powrocie dokonać analizy, aby z każdym kolejnym wezwaniem udoskonalać nasze działanie. Największe piętno na młodych pracownikach odciskają wypadki komunikacyjne. Oczywiście dlatego, że ich skutki często są bardzo tragiczne. Jeśli poradzi sobie psychicznie z tym, później nie powinno być problemu.

W tej konkretnej akcji udało się uratować kobietę uwięzioną na balkonie, ale nie zawsze kończy się to tak szczęśliwie… A.D: Często dzieje się tak w przypadku wcześniej wspomnianych wypadków komunikacyjnych. Zdarza nam się dojechać w chwili, gdy poszkodowany, jeszcze żyje, ale w trakcie wyjmowania z auta, dosłownie w naszych rękach, umiera. Zdarzało nam się widzieć, jak osoba odchodzi… Mimo to trzeba grać „twardziela” od początku do końca, chociażby na miejscu zdarzenia. Ten obraz jednak pozostaje w pamięci do końca życia. G.D: Później można popłakać w poduszkę.

Czy strażacy często korzystają z pomocy psychologa? K.G: Tak korzystają, jest możliwość, aby po akcji w trakcie której nastąpiły traumatyczne skutki danej akcji. Było sporo ofiar. Można do psychologa zadzwonić. On kolejnego dnia przyjedzie, zacznie z nami terapie. Są również przypadki, gdy strażacy, chodzą do terapeuty indywidualnie.

Chciałbym zapytać jeszcze o incydent, gdy z wojskowej ciężarówki armii USA wysypały się pociski. Jak wyglądało to zdarzenie? G.D: Nasze działania polegały głównie na zabezpieczeniu miejsca zdarzenia, a w dalszej fazie na oświetleniu terenu akcji. K.G: Zgłoszenie było niekompletne, wiedzieliśmy jedynie, że jest to wypadek. Gdy zbliżaliśmy się do miejsca, zaczęło „spływać” do nas coraz więcej szczegółów. W pierwszej fazie okazało się, że mamy dwóch rannych żołnierzy. Musieliśmy się nimi zająć, byliśmy tam jako pierwsi. Już na miejscu okazało się, że są to materiały wybuchowe. Szybko musieliśmy podjąć decyzje o wyznaczeniu „bezpiecznej strefy”. Auta stojące w korku musieliśmy stale wycofywać. Oddalaliśmy się od tych pocisków, ponieważ było realne zagrożenie wybuchu. Jeden z ładunków uszkodził się w trakcie wypadku i to potęgowało owe zagrożenie. Po zaopatrzeniu żołnierzy i przekazaniu ich ratownikom skoncentrowaliśmy się na zabezpieczeniu terenu. Dalszym działaniem zajęła się żandarmeria wojskowa. Była to zdecydowanie nietypowa akcja i ja po raz pierwszy brałem w takiej udział.

 

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520