Od południowych i zachodnich rubieży Londynu, aż po kanał La Manche. Na trasach, którymi dojeżdża codziennie pól miliona ludzi rozpoczął się kolejny, drugi w tym miesiacu, trzydniowy strajk kolejarzy. Kolejne w styczniu.
Zrezygnowana dyrekcja kolei Southern apeluje do podróżnych, aby pozostali w domach. Ich firma stała się symbolem wszystkiego co najgorsze w brytyjskiej tradycji kolei: niesolidności, niepunktualności, lekceważenia pasażerów i fatalnych stosunków pracy.
Od ponad roku trwa spór o plan zredukowania roli konduktorów. Związek zawodowy strajkuje – jak twierdzi – dla dobra pasażerów. Ale dzień strajkowy niewiele różni się od powszedniego. Linie Southern są na dnie tabel terminowych i zrealizowanych połączeń, zwolnień chorobowych, nieobecności i strajków.
Pasazerowie żalą się na szokujący koszt takiej niekompetencji – płacą nieraz po kilka tysięcy funtów rocznie za serwis, który gwarantuje im spóźnienia. Pasażerowie skarżą się na długie oczekiwanie, na tłok w pociągach, na komplikacje w pracy, są doniesienia o zwolnieniach z pracy wsród dojeżdżających, o przerwach w leczeniu chorych na raka, którzy korzystają ze stołecznych szpitali.
Dziś jednak dzień bez opóźnień – pustki na torach.
Grzegorz Drymer, Londyn, Fot. Dreamstime.com