Rosyjskie media nagłaśniają sprawę domniemanego zbombardowania składów z bronią chemiczną przez lotnictwo zachodniej koalicji w prowincji Deir al-Zor w Syrii. Ma to być dowód na to, że to nie syryjskie władze, lecz rebelianci posiadają broń chemiczną.
W wyniku wczorajszego ataku miało zginąć kilkaset osób. Amerykanie zaprzeczają jednak tym informacjom. Także rosyjski resort obrony twierdzi, że nie zna żadnych wiarygodnych doniesień na ten temat.
Rosyjska rządowa agencja prasowa RIA-Nowosti, powołując się na sztab generalny syryjskiej armii, poinformowała, że samoloty międzynarodowej koalicji zbombardowały skład z bronią chemiczną w prowincji Deir al-Zor, należący do terrorystycznej organizacji Państwo Islamskie. „W wyniku działań trujących substancji zginęły setki bojówkarzy i cywilów”- podała rosyjska agencja. Według niej, na miejscu bombardowań miała pojawić się najpierw biała, a potem żółta chmura, co ma świadczyć o pojawieniu się w powietrzu dużej ilości trujących substancji.
A telewizja Rossija stwierdza, że „Waszyngton wpadł w zastawioną pułapkę: świat po amerykańskich bombardowaniach może oskarżyć Stany Zjednoczone o stosowanie broni chemicznej, tak samo bezpodstawnie, jak Waszyngton oskarżył o to Damaszek”. 4 kwietnia w syryjskim mieście Chan Szajchun doszło do ataku chemicznego, w którym zginęło 87 osób. O jego przeprowadzenie Zachód oskarża wojska reżimu prezydenta Syrii Baszara al-Asada.
Dowództwo międzynarodowej koalicji do walki z tak zwanym Państwem Islamskim zaprzeczyło, jakoby przeprowadziło atak na syryjską prowincję Deir al-Zor. „Lotnictwo koalicji nie przeprowadzało żadnych nalotów we wskazanym obszarze. Syryjskie dowództwo celowo posługuje się dezinformacją” – napisał rzecznik koalicji pułkownik John Dorrian w mailu przesłanym agencji Reuters.
Z kolei rzecznik rosyjskiego ministerstwa obrony Igor Konaszenkow powiedział, że rosyjskie wojsko w Syrii wysłało na miejsce zdarzenia drony, któe mają zbadać sytuację.
Włodzimierz Pac, Fot. Dreamstime.com