35 lat temu rosyjski oficer zapobiegł wojnie jądrowej. Stanisław Pietrow nie został za to nagrodzony w swoim kraju. Kilka miesięcy po tym zdarzeniu zmuszono go do odejścia ze służby wojskowej. Jego zasługi doceniono na Zachodzie, przyznając liczne nagrody w tym specjalne wyróżnienie ONZ. Rosyjski oficer mieszkał w podmoskiewskim Friazino. Zmarł w maju ubiegłego roku, w wieku 77 lat. Rosyjskie media niezależne podkreślały, że żył w bardzo skromnych warunkach.
Stanisław Pietrow w nocy z 25 na 26 września 1983 roku pełnił dyżur w radzieckiej Centrali Ostrzegania Przed Atakami Rakietowymi. Kwadrans przed 1.00 w nocy zawyły syreny alarmowe informujące, że Stany Zjednoczone wystrzeliły w kierunku ZSRR pięć rakiet. Prymitywny system komputerowy zinterpretował to jako atak jądrowy na Związek Radziecki. Stanisław Pietrow, który był jednym z twórców systemu wczesnego ostrzegania uznał, że to błąd urządzeń. Tym samym, narażając się Kremlowi uratował świat przed globalnym konfliktem atomowym. Po latach przyznał w jednym z wywiadów, że nigdy się nie czuł bohaterem. „Oceniłem sytuację i doszedłem do wniosku, że maszyny się pomyliły, taki też meldunek przekazałem na Kreml” – opowiadał Pietrow. Dodał także, że nawet, gdyby to on się pomylił, to i tak pięć rakiet nie zniszczyłoby całej Rosji. Kilka dni później okazało się, że system odczytał refleks światła odbitego od obłoków jako start rakiet.
Informacyjna Agencja Radiowa/IAR/Maciej Jastrzębski/Moskwa/as