Marcin Obałek z Białegostoku wrócił właśnie z niesamowitej wyprawy do Australii. Przejechał kontynent w maluchu. Przywiózł wór opowieści.
Ekipa dziewięciu śmiałków z Czech, Słowacji i Polski. Dwa trabanty, mały fiat i dwa motocykle. Wyruszyli z Perth na południowym zachodzie Australii. Pokonali ponad 6000 kilometrów do Darwin, po drugiej stronie kontynentu. Zajęło im to kilka miesięcy. Właśnie wrócili.
– Co było najbardziej ekscytujące? – Marcin Obałek zastanawia się tylko chwilę. – Jak coś się psuło w samochodach. Odpadało zawieszenie, wypadały jakieś elementy, jak grzęźliśmy kołami w glinie po tak intensywnych opadach deszczu, jakich tubylcy nie widzieli od lat. Marcin Obałek to rodowity Poznaniak, który od kilku lat mieszka w Białymstoku.
Na Podlasie przyjechał za miłością, bo z Białegostoku pochodzi jego żona Monika. Marcin ma na swoim koncie wiele ekstremalnych eskapad w mocno nietypowym środku lokomocji – ciągniku Ursusie. To jego znak rozpoznawczy. Teraz dołączył do czesko-słowackiej ekipy podróżników, która też niejedną drogę w żółtych trabantach i maluchu ma za sobą.
Marcin opowiada, że wspaniałe, choć budzące dreszczyk grozy były przede wszystkim spotkania z australijską przyrodą. – Kąpiele z krokodylami, picie wody z jednej butelki z pająkiem, śmiertelnie jadowite węże na każdym kroku – wylicza.
Magdalena Kuźmiuk (aip), foto Vojtech Duchnoslav