12.9 C
Chicago
piątek, 19 kwietnia, 2024

Polka z Rzymu prosi: „Polacy, uczcie się na błędach Włochów”

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

We Włoszech wojsko na ulicach. Wielka Brytania zamyka szkoły. W Katalonii do sklepu wpuszcza się tylko po trzy osoby. I wszędzie ludzie wykupują papier toaletowy. Sprawdziliśmy, jak za granicą wygląda walka z „koroną”.

Skontaktowaliśmy się z kilkoma Polakami, którzy na stałe lub czasowo mieszkają za granicą. Opowiedzieli nam jak tam wygląda walka z koronawirusem i jak dziś żyje się we Włoszech, Francji, Niemczech czy USA.

 

Pani Joanna mieszka w Wersalu, jakieś 30 km od Paryża. Jak mówi, wszystkie szkoły w kraju są pozamykane. – Podobnie sklepy, mogą być otwarte tylko te z żywnością. No i apteki. Restauracje i bary również zostały zmuszone do zawieszenia działalności. Ci, którzy mogą, pracują z domu – relacjonuje i dodaje, że wytyczne rządu są jasne: wszyscy mają zostać w domach. – Na razie mówi się o dwóch tygodniach. Jeśli już musimy wyjść, trzeba wypełnić specjalny dokument. Zaświadczenie jest dostępne w internecie. Należy je wydrukować, wpisać datę, nazwisko i wybrać powód wyjścia spośród pięć możliwych, jak m.in. praca, lekarz, zakupy. W razie kontroli trzeba pokazać policji albo żandarmerii. Za brak grozi kara – 135 euro. Tylko w środę policja wystawiła 4095 mandatów – opowiada Joanna.

 

Sytuacja jest trudna, bo brakuje maseczek ochronnych i żeli dezynfekcyjnych. Szpitale zaczynają pękać w szwach. Ale pani Joanna mówi też o pozytywach: Grupa LVMH produkuje w fabrykach Dior i Givenchy żel antybakteryjny, który bezpłatnie przekazują szpitalom. Mieszkańcy Paryża proponują bezpłatne noclegi w mieście dla pracowników tamtejszych szpitali, którzy na co dzień dojeżdżają do pracy. Dzieci lekarzy, pielęgniarek i innych przedstawicieli służby zdrowia mają zapewnioną opiekę – wylicza kobieta. Do niektórych Francuzów nie dotarło jeszcze co się dzieje i jak poważna jest sytuacja. Inni reagują z przesadą, wykupując niemal wszystko ze sklepów. – Wielu ludzi nie może też zrozumieć, dlaczego postanowiono przeprowadzić wybory samorządowe w ostatnią niedzielę, narażając ludzi na dodatkowe ryzyko. Zwłaszcza, że druga tura została odwołana – relacjonuje Polka.

 

Pani Vanessa z Paryża ocenia, że Francuzi za nic mają sobie zakazy. – Cały czas trwają protesty uliczne. Wśród moich znajomych są głosy, że życie powinno toczyć się normalnie. Kiedy prezydent Francji mówił w telewizji o sytuacji, to mówił o toczonej wojnie. Zmroziło mnie to, ale w końcu zrozumiałam, że Francuzów trzeba jakoś przestraszyć, żeby zaczęli działać rozsądnie – opowiada. Sama nadal pracuje w biurze „kojarzącym ze sobą biznes”. Ale ma możliwość pracy w domu. – Często korzystam. Zdarza się, że do pracy przychodzę tylko rano, na dwie godziny i wracam do domu. Jeśli chodzi o sklepy, to zależy to od dzielnicy Paryża. Są takie, gdzie pozamykane są niemal wszystkie, ale są i sklepy, w których niczego nie brakuje, a ich właściciele niczego się nie boją – dodaje.

 

Niemcy. Bywa różnie

 

Tutaj sytuacja zmienia się z dnia na dzień, a co więcej – jak mówią nasi rozmówcy – każdy z landów w zwalczaniu kornawirusa działa na własną rękę. Na przykład do niedawna w Bawarii niemal wszystkim dopisywały humory. Jeszcze w miniony weekend sporo osób było w parkach, ogródkach piwnych i kawiarniach, które jednak dzisiaj są już zamknięte. Restauracje czynne tylko do godziny 15. Wiele osób przeszło na pracę w domach, siedzą w zamknięciu, nie kontaktują się ze sobą. – A papieru toaletowego już nie ma od zeszłej soboty – mówi Magda, 30-letnia lublinianka mieszkająca w Monachium. Pan Jarosław z kolei przebywa w okolicach Magdeburga.

 

Kilka dni temu raportował nam: – W Niemczech w niektórych miejscach, czyli zakładach, fabrykach, nic się nie robi, aby uchronić pracowników i klientów. Są tylko kartki na drzwiach, żeby się nie witać przez podanie ręki i tyle. Nie ma środków do dezynfekcji rąk – mówił skrótowo. W Berlinie, z tego co słyszmy, jest nerwówka i wielkie oczekiwanie na rozwój sytuacji: – Bardzo dobry pomysł to testowanie każdego. Każdy może zostać szybko przebadany na obecność „korony”. Mam znajomego Brytyjczyka, który w ten sposób trafił do szpitala na szybkie leczenie. Po prostu test wykazał zagrożenie i niemal od razu się nim zajęto. Inny kolega skarżył się na przeziębienie, potem na duszności i od miesiąca jest w szpitalu – mówi Patryk na stażu w jednej z niemieckich firm: – Generalnie Berlin się uspokoił. Jest mniejszy ruch na ulicach, kawiarnie pozamykane. Widzę też, że Niemcy dobrze oceniają działania swojego rządu. Nie zgłaszają jakichś pretensji – dodaje. [polecane]19912429;1;[/polecane]

 

Włochy jako ostrzeżenie

 

Pochodząca z Opola Lubelskiego pani Iwona mieszka w Rzymie. W mailu sprzed kilku dni opisuje sytuację i ostrzega: – Zwracam się do wszystkich mieszkańców województwa lubelskiego i ogólnie Polski. Czytam rożne artykuły o koronawirusie w Polsce. Koronawirus to nie grypa! Koronawirus to coś więcej niż grypa – alarmuje. Kobieta radzi, żeby nie popełniać błędu Włochów i zamykać szkoły, przedszkola, centra kultury. – Dwa tygodnie temu we Włoszech wiele osób żartowało, śmiało się jak któryś z lekarzy próbował tłumaczyć, co może się stać. A jednak stało się – opisuje i dodaje: – Jestem po przeszczepie i leczę się w Szpitalu Spallanzani w Rzymie, sławnym szpitalu, który jako pierwszy przyjął dwóch turystów chińskich z koronawirusem. Byłam w ubiegłą sobotę na badaniach i widziałam co się tam dzieje poza oddziałami infekcyjnymi.

 

Włochy są dziś czerwoną strefą, w której władze starają się walczyć z ”koroną”, ale nie jest to łatwe. – Jestem w najbardziej zagrożonym regionie, ok. 25 km od Bergamo, gdzie jest największe ognisko wirusa. W dodatku jestem w grupie ryzyka – przyznaje pani Barbara i opowiada: – Zaczęło się od pięciu osób i liczba chorych momentalnie rosła. W tym momencie w całym kraju umiera nawet 250 osób w ciągu doby. Jak tylko w Calolziocorte wykryto wirusa, władze momentalnie zamknęły miasto, a wszyscy mieszkańcy mieli za darmo pobierane wymazy. Przyzwyczajeni do swobody Włosi nie wiedzą, jak przestawić się na nowy tryb życia, na ulicach jest wojsko i nie można wyjść z domu. – Aby wyjść do pracy lub po zakupy potrzebne są specjalne przepustki, osoby mają sprawdzane dokumenty. Będę dumna z Polski, jeśli zrobi to samo. Nie chciałabym, żeby to doszło do Polski w takim stopniu co u nas. Władze i lekarze bazują na doświadczeniach chińskich. Jedyny błąd jaki Włochy popełniły, to brak rygoru wobec młodych – ocenia pani Barbara.

 

Włosi jakoś próbują sobie radzić w tak prozaicznych sprawach jak zakupy. Osobom starszym dowożone jest jedzenie. Innym pomagają sąsiedzi, albo dostarczają sklepy. Płatność tylko przez internet albo kartą. – Staram się z mężem raz na tydzień wyjść do sklepu po zakupy, tylko w obrębie miasta. Mamy wydrukowane pozwolenie. W sklepie odległość od kasy to 1,5 m. Trzeba mieć rękawiczki jednorazowe i maseczkę. Pracownicy wpuszczają po kilka osób, sami są również zabezpieczeni – dodaje kobieta. Inna Polka mieszkająca w tej okolicy chciała wrócić do ojczyzny, ale wszystkie samoloty zostały uziemione. – W aptekach, bankach są specjalne przezroczyste ekrany ochronne. Wchodzi się pojedynczo do okienka. Na bieżąco przeprowadzana jest dezynfekcja poręczy, blatów. Również w pociągach i autobusach specjalna ekipa w stroju ochronnym pryska siedzenia i poręcze substancją dezynfekującą. Sąsiedzi integrują się przez wspólne śpiewanie na balkonach lub odmawiają wspólnie różaniec – opisuje rzeczywistość. [polecane]19911285;1;[/polecane]

 

USA. Limit kupna jajek

 

W amerykańskim Rochester niedaleko Detroit nie potwierdzono dotąd żadnego przypadku koronawirusa, ale do okolicznych miejscowości wirus dotarł. – Sama nie wiem, czy ludzie bardziej boją się samego wirusa czy tego, jakie uboczne skutki on przyniesie – mówi Katarzyna, mieszkanka tego amerykańskiego miasta. – Wiele osób martwi się o pracę. Np. w środę zamknięto Ford Motor Company, firmę produkującą samochody. Mam znajomą rodzinę, gdzie ojciec wrócił z Włoch i nie może pracować. Jego wynagrodzenie zależy od wyniku, więc nie zarabia. I tak będzie przez najbliższe tygodnie. Jego żona nie pracuje. Gdyby nie mieli oszczędności, nie mieliby z czego żyć – opowiada. Pani Katarzyna pracuje w szkole, ale te są pozamykane. Mimo wszystko dostaje pensję. Jej mąż prowadzący hotel boi się o zarobki. – Sezon zaczyna się w połowie maja, zobaczymy, czy w ogóle będą goście – mówi kobieta.

 

Szkoły zamknięte są na razie do 16 kwietnia, ale pewnie ten czas będzie przedłużony. Dzieci siedzą w domach, mogą bawić się na dworze, ale w małych grupach. – Moje córki Tia i Zoe w wakacje miały lecieć z nauczycielem na 20 dni do Europy jako uczestniczki specjalnego rządowego programu. Przygotowywały się do tego 1,5 roku, więc bardzo przeżywają, że nie pojadą. Wyjazd co prawda nie został jeszcze odwołany, ale nie wiadomo, czy dojdzie do skutku – opowiada Katarzyna. Anna Zięba-Dakiyai mieszka w USA od 11 lat. – W stanie Maryland, gdzie mieszkam, szkoły i przedszkola są zamknięte do 27 marca. W związku z tym przerwa wielkanocna jest odwołana. Szkoły nadal rozdają śniadanie, obiad i kolację dla potrzebujących dzieci w wieku 2 – 18 lat w określonych lokalizacjach. Miejsca publiczne jak kasyna, kina, bary, restauracje, czy kawiarnie są zamknięte, ale nadal można zamówić tzw. take out. Wszystkie sporty również odwołane i siłownie zamknięte. Place zabaw są ogólnie puste – relacjonuje i dodaje, że w sklepach jest limit na kupno jajek.

 

Wielka Brytania, wielki błąd

 

– To co wyprawiają Anglicy, to jest szaleństwo. Uznali, że nie będą niczego ograniczać, nie będą specjalnie walczyć z wirusem. Dopiero kilka dni temu zmienili taktykę – mówi Paweł Polak, od siedmiu lat w UK. – Informacje czerpię z polskich mediów i wiem jak wirus jest groźny. Anglicy przez długi czas się nim nie zajmowali, a moi znajomi mówili wręcz, że „korona” to problem Unii Europejskiej, a nie ich. I że dobrze, że wyszli z UE. Takich głupot nigdy jeszcze tu nie słyszałem – opowiada. Mężczyzna nigdy na dobre nie polubił i nie zrozumiał brytyjskiej mentalności, ale jak mówi ostatni brak reakcji go bardzo zaskoczył. – Anglicy zawsze do obowiązku podchodzili na luzie. Ale teraz przeginają. Ja już od dwóch tygodni nie posyłam dzieci do szkoły i musiałem się z tego tłumaczyć u dyrektora. A oni dziś, mimo zaostrzenia sytuacji, nadal śmieją się z zagrożenia – ocenia.

 

Ale pani Michalina z północnej Anglii ma inne spostrzeżenia. – Ulice pustoszeją, ruch samochodowy jest mały. Przed biurowcami, gdzie zwykle parkuje wiele aut, teraz jest dużo miejsca. W piątek zostaną zamknięte szkoły i powiem, że trochę mi ulżyło, że ktoś sytuację potraktował poważnie – mówi kobieta, ale dodaje: – Moim zdaniem to za mało. Potrzebne są jeszcze mocniejsze działania. Niektóre firmy zalecają telepracę. Ja pracuję w sekretariacie i muszę przychodzić, ale w poniedziałek mamy duże zebranie i liczę, że jakoś uda nam się zmienić system pracy – opowiada pani Michalina.

 

Katalonia. Głośne „dziękuję”

 

Pani Agnieszka od 13 lat mieszka w Barcelonie, a ta właśnie przestała przypominać miasto, jakim było. – Ulice opustoszały. To naprawdę szokujące, a pamiętając jakie są tego przyczyny – przerażające. Miejsca, które zazwyczaj są zatłoczone, bo ludzie idą do pracy, na spotkanie czy po prostu zwiedzają miasto, świecą pustakami. Na ulicy widzi się jedną, dwie osoby i te też starają się omijać się w jak największej odległości. Nikt nie siedzi na kawie czy piwie przy kawiarnianym stoliku stojącym na ulicy, bo… stolików nie ma. Wszystkie bary, restauracje są zamknięte – opowiada kobieta. Od tygodnia pozamykane są szkoły, centra handlowe. – Pracuję w restauracji, która tak jak pozostałe tego typu miejsca jest zamknięta. Od kilku dni siedzę w domu – mówi pani Agnieszka.

 

Markety spożywcze bardzo rygorystycznie przestrzegają ograniczeń dotyczących liczby kupujących. Jednocześnie w sklepie mogą przebywać trzy takie osoby. Pozostali czekają na zewnątrz. W pierwszych dniach po zamknięciu szkół wszyscy rzucili się do sklepów po zakupy.

 

– Rośnie poczcie strachu. Informacje o setkach przypadków nowych zachorowań w Katalonii przerażają. Ale jednocześnie mieszkańcy stają się wpierać siebie nawzajem na tyle ile potrafią, np. oferując robienie zakupów. Codziennie też wyrażane jest podziękowanie dla lekarzy i służb medycznych walczących z wirusem. Jest to robione w specyficzny sposób. O godzinie 21 barcelończycy wychodzą na balkony z garnkami, pokrywkami, metalowymi przedmiotami. Uderzając w nie wywołują olbrzymi hałas. Te hasła do swoiste „dziękuję” dla lekarzy – mówi pani Agnieszka. Każdy z kim rozmawialiśmy mówi jasno, że w pierwszej kolejności ze sklepów znika – tak jak w Polsce – papier toaletowy.

 

aip

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520