5.4 C
Chicago
piątek, 19 kwietnia, 2024

Polityka – imperium wódki

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

Lepiej być znanym pijakiem, niż anonimowym alkoholikiem – to jedno z prześmiewczych powiedzeń kursujących w naszym kraju, gdzie picie to niemal sport narodowy.

Jest jednak taka kategoria ludzi, która wolałaby pozostać w ukryciu, kiedy jest na bakier z trzeźwością. To politycy. Zdarza się, że zostają przyłapani w stanie wskazującym na spożycie. Prywatnie – bez znaczenia. Publicznie i za kierownicą – niedopuszczalne. Lista tych drugich przyłapanych jest długa i zawiera osoby ze wszystkich opcji politycznych. Oto przegląd kompromitujących, żałosnych, groźnych, ale też zabawnych sytuacji, których głównymi bohaterami stały się skądinąd nieprzeciętne osoby.

Żeby nie było, że to my, Polacy, jesteśmy tacy najgorsi, na początek słynna scenka z gigantem międzynarodowej polityki: „Panie premierze, jest pan pijany. Bardzo pijany” – powiedziała do Winstona Churchila Lady Nancy Astor. – „Lady Astor, pani jest brzydka. Bardzo brzydka. A ja jutro będę trzeźwy” – odpowiedział jej mocno trunkowy premier Wielkiej Brytanii, który ocalił Anglię przed agresją paskudnego abstynenta z Niemiec. Nawet szacowna Lady Astor nie mogła w jakikolwiek sposób dotykać tego, co dla Churchila było świętością od bardzo wielu lat – przywiązania do alkoholu. W 1899 roku, kiedy Churchil jako reporter „The Morning Post” wybierał się do Afryki Południowej, by relacjonować wojnę Burów, zabrał ze sobą pokaźny barek: 36 butelek wina, 18 butelek scotcha i 6 butelek brandy… Nie przesadzajmy, druga wojna Burów trwała trzy lata. W czasie służby w wojsku w Indiach w celach dezynfekcyjnych pił wodę zmieszaną z whisky. Alkohol towarzyszył mu ciągle aż do śmierci w 1965 roku. Tylko raz rozstał się z mocnymi trunkami – nie pił przez rok, żeby wygrać zakład. Ukuł powiedzenie na swój użytek: „Wziąłem z alkoholu więcej, niż on ze mnie”. Historycy twierdzą, że whisky nigdy nie miała wpływu na jego decyzje czy zachowanie. A niemal nigdy nie widziano go bez szklaneczki w dłoni. Kiedy się zestarzał, zwolnił tempo. Lubił wówczas szampana zmieszanego z brandy, scotchem lub drinkami highball. Ale co wolno wojewodzie…
Standardy zachowań obowiązują polityków w sposób szczególny
Na marginesie – w tym roku Ogólnopolski Dzień Trzeźwości przypada na 10 kwietnia, a tego samego dnia obchodzony jest Dzień Służby Zdrowia. Według ministerstwa zdrowia w Polsce żyje około 600-700 tys. alkoholików – 2 proc. społeczeństwa. Tych jednak, którzy nadużywają, a alkoholikami nie są, jest znacznie więcej. To aż 12 proc. Polaków. Dawniej, w latach 50-tych alkoholu nadużywało około 1,5 mln osób, w następnym dziesięcioleciu od 2 do 3 mln, w kolejnej dekadzie już około 5 mln, zaś w latach 80-tych ponad 5 mln osób. Swoistym wyróżnikiem tamtych czasów był zwiększony odsetek kobiet wśród osób nadużywających alkoholu.
Taka jest proweniencja naszych reprezentantów wybranych w demokratycznych wyborach do sejmu i samorządów, ale od reprezentantów wymaga się więcej niż od przeciętnego Kowalskiego. To oni rządzą naszymi pieniędzmi z podatków, więc wypadałoby, żeby to były decyzje trzeźwe, rozsądne, podejmowane przez ludzi godnych zaufania… A ludzie, jak to ludzie: raz mądrzy, raz głupi, raz dorośli, a raz jak dzieci.

Weźmy takiego byłego przewodniczącego Rady Powiatu Lubelskiego Sławomira Zygę (PSL). W 2013 roku wielokrotnie był bohaterem medialnych doniesień. Prokuratura postawiła mu m.in. zarzut jazdy rowerem po alkoholu. Śledczy umorzyli jednak postępowanie, bo nagranie z monitoringu nie potwierdziło, że jechał pijany. Wybronił się też w radzie dzięki wstawiennictwu kolegów z PSL – tak sugerowali przeciwnicy polityczni przewodniczącego. W wyborach samorządowych w 2014 roku nie startował. Sprawa skończona, do jego jazdy rowerem jako osoby prywatnej nikt nic nie ma – no, chyba że policja.
Pijacy z immunitetem
Lekarze twierdzą, że alkohol działa właściwie na cały organizm. Atakuje niemal wszystkie układy narządów wewnętrznych, siejąc spustoszenie w mózgu, żołądku, wątrobie, sercu, naczyniach krwionośnych. Bardzo mocno wpływa np. na mózg. Jego niektóre części lub poszczególne komórki po prostu przestają działać… Pełna zgoda, gdy się na niektórych patrzy.
Swego czasu niemal 80 proc. posłów przyznało w ankiecie jednej z gazet, że są w Sejmie politycy, którzy mają problemy z alkoholem. Pytanie drugie: piją w pracy? 50 procent pytanych posłów twierdziło, że tak, a w hotelu sejmowym organizuje się imprezy, w trakcie których alkohol leje się strumieniami. Polska polityka robiona jest w oparach alkoholu.
Bełkotliwa mowa, chwiejny krok. Tak zachowywała się w Sejmie Elżbieta Kruk. – Czy jest pani pijana? – pytali dziennikarze. – W związku z tym, że co? Że miałam urodziny dwa dni temu? – próbowała odpowiedzieć posłanka. Około godziny 10.30 dziennikarze poczuli alkohol od pani poseł idącej korytarzem. Na pytanie, czy jest w stuprocentowej formie, odparła: Czy ja nie jestem w stuprocentowej formie? Czy jestem w stanie wskazującym? Proszę mnie zbadać alkomatem i będzie miała pani odpowiedź, a jak nie, to spotkamy się w sądzie. Dziennikarze nie ustępowali: Jest pani pijana? – Potrafię pracować dobrze, potrafię coś tam, coś tam – zapewniała Kruk. Partyjni koledzy z PIS zaprowadzili posłankę do kawiarni. Spędziła tam trzy godziny przy kawie. Potem opuściła budynek przy ul. Wiejskiej. Nie zdecydowała się dmuchnąć w przygotowany alkomat.
Nieco podobnie zachowywał się w Sejmie były jego marszałek – wówczas z PiS – Ludwik Dorn, który miał problemy z mową, koordynacją i koncentracją. Nienaturalnie też się uśmiechał i gibał. Po głosowaniach postanowił jak najszybciej opuścić Wiejską. Stoczył jeszcze bój z założeniem płaszcza, szalika i czapki. Na koniec przedarł się przez tłum dziennikarzy, wyrwał kabel z jednej z kamer i opuścił parlament.
Poseł Jan Maria Jackowski wyszedł na mównicę sejmową zdecydowanie nie będąc w szczytowej formie. Postanowił nakłonić wysoką izbę m.in. do „skutecznego egzekwowania oglądasów”. Chociaż alkohol mocno nadwyrężył karierę tego konserwatywnego polityka, to jej nie złamał, bo do Senatu wystawił go PiS.
Praca posła jest wyczerpująca. Były wiceminister zdrowia Krzysztof Wieczorek (PO) padł niczym kłoda na podłodze w hotelu sejmowym i nie zdradzał oznak życia. Senator Bogdan Pęk (PIS) też dał się sfotografować, kiedy leżał sztywny w poprzek korytarza w hotelu sejmowym. Nic z tego nie pamiętał.
A pod Sejmem: Ja jeeestem pooosłem. Pooosłem peeeseeel – bełkotał pijany w sztok poseł ludowców Andrzej Pałys, który o 11 przed południem podpierał ścianę hotelu sejmowego. Potem wsiadł do samochodu – tyle że nie do swojego – i nie dawał się z niego wygonić.
Dziś już wiemy, że wśród polskich polityków grasuje choroba filipińska. Wiemy nie od byle kogo, tylko od prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego. Był pierwszą zdiagnozowaną ofiarą wirusa filipińskiego, ale przecież ta straszna choroba grasowała nierozpoznana od dawna w polskiej polityce. W przypadku byłego prezydenta choroba nawracała. Okazało się też, że to przypadłość zakaźna, która atakuje zwłaszcza tam, gdzie pojawia się dobre towarzystwo i alkohol.
Takich wybryków było oczywiście w Sejmie więcej, ale jeszcze w latach 90. między politykami panowała zmowa milczenia. „Wódka jest ponadpartyjna” – mawiał Leszek Miller. Poza tym nie było tabloidów i telewizji informacyjnych, spadła też tolerancja opinii publicznej, a co za tym idzie partii na alkohol. Były europoseł z PO Jacek Protasiewicz zawalczył w pijanym odruchu na lotnisku we Frankfurcie nad Menem z faszystowskimi Niemcami i już nie jest w PO i europarlamencie. Przemysław Wipler (KORWiN) pobił się z policjantką i… przegrał. Spędził noc w izbie wytrzeźwień, a w ubiegłym roku przegrał przed sądem. I zapanowała na scenie politycznej nuda. W tej sytuacji sięgnijmy wstecz.
„Historia pijaństwa w czasach PRL”
Tak brzmi tytuł obszernej pracy historyka Krzysztofa Kosińskiego o czasach, kiedy Polska Rzeczpospolita Ludowa była nazywana „najweselszym barakiem w obozie” (tzw. państw socjalistycznych) – po części także dlatego, że na poziom rozrywkowy mieszkańców naszego baraku wpływała okazała konsumpcja alkoholu, ale oczywiście nazwa dotyczy przede wszystkim tego, że Polacy potrafili na wielu płaszczyznach przeciwstawiać się radzieckiemu reżimowi i smucie. Mieli więcej swobód, a w NRD, w Czechosłowacji i na Węgrzech był wyższy poziom życia.
W PRL polityką alkoholową kierował Państwowy Monopol Spirytusowy. Była to prężna instytucja działająca na podstawie dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z 1944 roku, która z upływem czasu okazała się być bardzo dochodowym przedsiębiorstwem państwowym. Budżet państwa zasilany był z zysków Państwowego Monopolu Spirytusowego, które dominowały wśród najważniejszych pozycji przychodów. Przez lata oscylowały one poniżej 9 proc., natomiast w szczytowym momencie dochodziły nawet do 15 proc. Na znaczne profity – prócz innych czynników – wpływały takie przyczyny jak braki na rynku wielu dóbr konsumpcyjnych. Alkohol stanowił „specyficzny bezpiecznik antyinflacyjny”, w skutek czego wydatki na napoje wysokoprocentowe przewyższały te ponoszone chociażby na mięso, przetwory lub odzież. Doprowadziło to do sytuacji, że w skali roku na zakup napojów wyskokowych przeznaczono przeciętnie jedną miesięczną pensję. Nie sposób pominąć również tego, że codziennie do izby wytrzeźwień trafiało w Polsce ponad 800 osób… I smieszno, i straszno.
Ale nawet tu, w dziedzinie, na której państwo mogło zarobić, zaznaczały się braki – zgodnie z powiedzeniem, że gdyby Saharę oddać komunistom, to by piasku zabrakło. Spragnieni napitku ludzie stali w kolejkach do sklepu monopolowego, pili samogon i wynalazki – jeśli ktoś wie, co to za płyny, dobrze, bo aż strach napisać. Tymczasem pijaństwo ludzi władzy było znacznie łatwiejsze – mieli nawet swoje sklepy. Mogli pić na umór i żadna gazeta, ani żadne inne medium nie odważyłyby się wspomnieć o partyjnych pijakach. Mieli – kurna – lepiej niż politycy teraz. Ryzykowali co najwyżej zgrzyt w wizerunku socjalistycznej obyczajowości, na którą wielki wpływ mieli radzieccy decydenci. Ci to dopiero pili.

Imperium wódki
Pierwsze pokolenie sowieckich przywódców, w szczególności Lenin i Trocki, samo praktycznie nie piło, uważając picie wódki za nie do pogodzenia z komunistyczną moralnością. Jednak komuniści, którzy niemal całkowicie wykorzenili w kraju własność państwową i religię, okazali się zupełnie bezradni w konfrontacji z wódką. Do końca wojny domowej robotniczym i chłopskim masom gardła nie wysychały nawet w czasach największego głodu komunizmu wojennego. Wojskowi grabili magazyny spirytusu. Ludność cywilna pędziła samogon w rozmiarach przemysłowych. Niebawem i nieugięci bolszewicy poszli na kompromis. Stopniowo alkoholowy żywioł ogarnął nie tylko społeczne doły, ale i partyjną elitę. Stalin, który abstynenta Lenina zamienił u steru państwa, zaczął urządzać na Kremlu pijackie orgie. Wielki Kontynuator przykładał wagę do tego, by jego doradcy pili do upadłego i dawali poznać swoje najskrytsze myśli. Mocna pozycja Chruszczowa u Stalina wynikała podobno z tego, że Ukrainiec najlepiej tańczył na stole.
Pili wszyscy. Na swoich państwowych daczach partyjna nomenklatura, demonstrując w ten sposób poparcie dla panującego ustroju. Piła w swoich kuchniach liberalna inteligencja, wyrażając protest przeciw systemowi. Piły w miejscach pracy miliony pracowników, demonstrując swoim pijaństwem całkowitą obojętność wobec sowieckiego systemu. Wódka w ten sposób okazywała się najważniejszym składnikiem zabezpieczającym społeczny konsensus i stabilność reżimu. Aż przyszedł człowiek, który to wszystko rozwalił.
Gorbaczowowska przebudowa zaczęła się od zdecydowanego wystąpienia władzy przeciw podstawom zgody narodowej. 17 maja 1985 roku wyszła uchwała KC KPZR „O środkach przezwyciężenia pijaństwa i alkoholizmu”, której skutkiem były ograniczenia w dystrybucji wódki, zmniejszenie liczby sklepów sprzedających alkohole, walka z pijaństwem w przemyśle, oraz intensywna, choć i bezsensowna kampania prasowa. W ciągu dwu lat produkcja wina i wódki zmniejszyła się dwukrotnie. To poderwało prestiż przebudowy i jej lidera na długo przed początkiem ekonomicznych trudności i narodowych konfliktów. Michaił Gorbaczow otrzymał pogardliwe przezwisko – „mineralny sekretarz” (nie genieralnyj sekretar, a minieralnyj) oznaczające początek końca jego popularności. Partia, która zamachnęła się na wódkę, nie mogła już utrzymać reform pod kontrolą. W 1991 roku Związek Sowiecki upadł, a na czele Rosji stanął prezydent Jelcyn, słynący ze swojego nieobojętnego stosunku do alkoholu. I świat wrócił w Rosji do normy.
W końcu lat dziewięćdziesiątych rosyjskie społeczeństwo miało już dość słynnego pijaństwa Jelcyna, które w początkach jego władzy będące symbolem zbratania z prostym ludem zaczęło budzić ogólne rozdrażnienie. Jedną z pierwszych publicznych demonstracji Putina była odmowa wypicia na pamiątkę żołnierzy poległych w wojnie czeczeńskiej. Wzniósł patetyczny toast, a później stanowczym ruchem odstawił kieliszek ze słowami: „Obowiązkowo za nich wypijemy. Ale pić będziemy później”. No to teraz mamy kolejnego abstynenta u władzy i zobaczymy, jak na tym wszyscy wyjdziemy.
Inni też za kołnierz nie wylewają
Stop! To się przecież przydarzyło kanclerz RFN Angeli Merkel, chociaż to nie ona była główną bohaterką wydarzenia, a jedynie jego niewinną ofiarą. Kilka lat temu podczas tradycyjnej politycznej środy popielcowej chrześcijańskich demokratów z CDU w Demmin w Mecklemburgii, kiedy przywódcy partii zasiadają do stołów i bratają się z partyjnym ludem, a między nimi krążą kelnerzy z piwem, jeden z nich tak nieszczęśliwie przechylił tacę, że pięć piw wylało się pani kanclerz za kołnierz. Wszyscy rzucili się z serwetami i próbowali oczyścić Angelę z zalania, a ona nawet nie przerwała konwersacji, wzdrygając się tylko lekko. Trening, klasa, znakomite opanowanie.
Generalnie Niemcy piją dużo, a ich politycy też. Chyba by jednak nie zrozumieli naszego powiedzenia „pijany jak messerschmidt”, bo oni i my to jednak inne szkoły pijackie. Ale też mają swoich reprezentantów, których stać na wiele. Taki na przykład polityk bawarskiej CSU Otto Wiesheu. W 1983 roku jako sekretarz generalny partii spowodował po pijaku ciężki wypadek ze skutkiem śmiertelnym. Ustąpił z funkcji, a 10 lat później został… ministrem komunikacji w Bawarii. Bawaria to zresztą kraina specjalna – w piątek wieczorem wzrasta tam poziom ostrożności kierowców na drogach, bo wszyscy wiedzą, że inni też są po piwkach i lepiej uważać.
Mają też Niemcy polityka, który ciężko zalany przemawiał w Bundestagu. Zarzucił słuchaczom, że mają ograniczoną percepcję… TymDetlef Kleinert z FDP uzyskał status posła kultowego. Nie poniósł żadnych konsekwencji.
A Czesi – ich prezydent Milosz Zeman był pijany podczas uroczystości państwowych i co gorsza także w kościele.
Taki supersmart prezydent Francji Nicolas Sarkozy wystąpił przed dziennikarzami w stanie wskazującym na spożycie i na wstępie przeprosił ich, że się spóźnił, ale jest usprawiedliwiony, bo miał spotkanie z ekipą Putina.
Kiedy rozgorzała walka o posady w Komisji Europejskiej, wobec niechcianego przez Brytyjczyków faworyta do fotela szefa komisji, byłego premiera Luksemburga Jeana-Claude’a Junckera, toczyła się prawdziwa wojna podjazdowa. Wyciągany był m.in. argument zamiłowania polityka do napojów wyskokowych. Juncker szefem KE został i potem na szczycie w Rydze pokazał, że Brytyjczycy mieli rację – polityk chwiał się i bełkotliwie gadał bzdury. Na audiencji u papieża zasnął wyraźnie zmęczony… Czyżby to był jeden z powodów Brexitu?
W Ameryce natomiast wszystko miało być inaczej. Zwycięstwo w I wojnie światowej spowodowało, że społeczeństwo amerykańskie ogarnął niekłamany entuzjazm. Amerykanie nadmiernie uwierzyli we własne możliwości zmiany natury ludzkiej i wprowadzili całkowity zakaz spożywania i produkcji alkoholu – prohibicję. „Szlachetny Eksperyment” okazał się katastrofą. W bardzo krótkim czasie rozwinął się nielegalny rynek sprzedaży alkoholi, kontrolowany przez rodziny mafijne. Krótka historia pijanych polityków amerykańskich to m.in.: ciężkim pijakiem był ósmy prezydent USA Martin Van Buren, Richard Nixon snuł się po pijaku po Białym Domu, a John F. Kennedy, którego rodzinna fortuna wzięła się z przemytu alkoholu za czasów prohibicji, urozmaicał sobie wódę innymi używkami. Jeden pijak, antykomunista, dziwkarz i kierowca na dwóch gazach senator Charlie Wilson doczekał się nawet filmu o sobie z Tomem Hanksem w roli głównej. Bo potrafił w międzyczasie z całych sił walczyć o uzbrojenie i wsparcie dla afgańskich mudżahedinów. Także dzięki jego staraniom ZSRR przestała się opłacać wojna w Afganistanie. Pijak, ale pan, pan, pan tarrarra…

Wojciech Rogacin, Fot. Archiwum

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520