1.5 C
Chicago
piątek, 29 marca, 2024

Piotr Zaremba podsumowuje 2019 r: „Co się udało, a co nie?”

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

Pytam, co się udało w roku 2019, a co zdecydowanie nie. Kto był „naj” i w czym? Dlaczego nie mamy narodowego autorytetu? Podsumowując rok 2019 trafia się od razu na paradoks. Wciąż niezłe wyniki ekonomiczne, stan względnego społecznego bezpieczeństwa. A równocześnie mnóstwo toksyczności psującej nam doszczętnie życie publiczne. Tak wiele, że z trudem tylko zmuszamy się do myśli, że rok następny może być lepszy. Choć przecież może, czemu nie?

 

 

 

 

Dwa zwycięstwa wyborcze Prawa i Sprawiedliwości

Jednak tak, pomimo tego, że zwłaszcza to drugie jest już mocno na wyrost. Że osiągnięte zostało drogą masowego wyborczego przekupstwa, bo inaczej nie da się opisać „piątki Kaczyńskiego”. Jednak utrzymanie steru rządów przez polityków próbujących reprezentować „gorszą część społeczeństwa”, wbrew własnym elitom, wbrew zagranicy, i wbrew wszelkim prognozom ekonomicznym, nie może nie budzić podziwu. Tyle, że w roku 2019 ten obóz popełnił już rekordową liczbę błędów ulegając pokusie superarogancji. A w roku 2020 może stanąć wobec pata odbierającego mu de facto władzę – o ile przegra wybory prezydenckie.

 


 

Zbyt szybki marsz opozycji ku postępowi

 

Można by rzec, że na tle pisowskiego walca cała natura opozycji, zwłaszcza Platformy Obywatelskiej, była jedną wielką wpadką (dobra pointa to absencja opozycyjnych posłów podczas kluczowego głosowania w sprawie sądów). Ale szczególnie należy wyróżnić strategię progresywnych środowisk i mediów, które zwłaszcza w wyborach europejskich postawiły na przedwczesne grzebanie Kościoła, nadzieje związane z filmem braci Sekielskich itp. Tak mocno postawiły, że politycy PO nie umieli się od tego zdystansować i osiągnęli jedno – mobilizację tradycjonalistów. Niektóre kręgi (LGBT) dociągnęły z tą strategią, lub raczej odruchami, aż do kampanii parlamentarnej. Grzebiąc nadzieję na szybkie spełnienie własnych postulatów. A pomijając już doraźne rachuby wyborcze: prawda, Kościół przeżywa dziś w Polsce poważny kryzys. Ale niemądre, agresywne, nie szanujące uczuć wierzących reakcje na to ludzi od chrześcijaństwa odległych tylko utrudniają rozmowę o tym.

 


 

 

Zlekceważenie nauczycieli przez rządzących

 

Do zwykłego bałaganu w szkołach związanego z reformą edukacji, rząd dodał opór wobec żądań płacowych nauczycieli. Upokarzając ich widowiskowo przed wyborami. Ich głosy wyborcze okazały się PiS-owi niepotrzebne. W efekcie po wakacjach szkoła sypie się nadal. Wielu nauczycieli porzuciło zawód, nie ma zajęć pozalekcyjnych. Mamy coraz gorszą edukację, a rządząca prawica strzeliła sobie w stopę. Zmieniła nauczycielskie masy z niechętnie wyczekujących we wrogów. Jak znalazł przed następną kampanią. Szkoła mogła być miejscem kształtowania postaw patriotycznych i propaństwowych w odrobinę konserwatywnym duchu. A tak stanie się polem bitwy szykującym prawicy klęskę. Po to aby można było przekupić doraźnie innych wyborców i pozwolić premierowi popisać się językiem z arsenału Balcerowicza. Najgorsze, że złych konsekwencji tego pozornego sukcesu w obozie rządzącym nikt właściwie nie rozumie.

 

 


 

 

Wybór Mariana Banasia na prezesa Najwyższej Izby Kontroli

 

Cały proces awansowania Mariana Banasia w roku 2019 z wiceministra finansów odpowiedzialnego za policję skarbową, na ministra, potem na prezesa NIK, jest tyleż tajemniczy co zdumiewający. Bo od wielu miesięcy krążyły pogłoski o jego dwuznacznych powiązaniach i kłopotach z oświadczeniami majątkowymi. Poza wszystkim to nie tylko dowód koncertowej nieskuteczności, ale także demoralizacji służb zajmujących się tym. Filozofia prezesa Kaczyńskiego aby nagradzać swoich ludzi za samą wierność i przymykać oczy na grzeszki przyniosła na koniec roku komedię pomyłek. Trzeba było wzywać prominentnego swojego człowieka do dymisji i narażać się na poczucie bezsilności. Od tej pory krucjaty prawicy na rzecz czystości życia publicznego będą kontrowane przez opozycję Banasiem. Możliwe, że on sam przysporzy dawnym kolegom kłopotów jako kontroler. Już zaczął to robić.

 

 


 

Sądownictwo

Można by twierdzić, że bombą z opóźnionym zapłonem jest pozornie zrównoważony budżet, z wieloma wydatkowymi pułapkami. Na razie jednak ożywia on wciąż gospodarkę w obliczu spowolnienia, a rozmaite prognozy wieszczące katastrofę okazywały się przedwczesne. Z pewnością za to wojna wokół sądów nie jest tylko problemem wizerunkowym. Zakwestionowanie mandatu sędziów wskazywanych przez nową Krajową Radę Sądownictwa podważa w praktyce także wydawane przez nich wyroki. Czy opozycja zamierza w przyszłości iść tą drogą podsuwaną dziś przez zbuntowany Sąd Najwyższy? Czy unieważni się tysiące werdyktów dotyczących ludzkich spraw? Z kolei już w roku 2020 rząd Morawieckiego czeka heroiczne zadanie obrony ustawy dyscyplinującej sędziów przed europejskimi instytucjami. A jest to rzecz nie do obrony. Na razie Polacy dostają wielką lekcję braku szacunku dla prawa. Brak pewności niezawodnego systemu sądowego może być nawet barierą w relacjach gospodarczych z innymi krajami.

 


 

Służba zdrowia

 

Kolejki w szpitalach i w przychodniach są coraz dłuższe. Przypadki zgonów na izbach przyjęć – coraz bardziej spektakularne. Pomysłów ozdrowieńczych nie widać żadnych. Polacy dostali pieniądze do ręki, ale w razie kłopotów ze zdrowiem mają sobie radzić sami. Opozycja obiecuje im przyjmowanie do szpitali w ciągu godziny, a czekanie na specjalistę przez miesiąc. I tylko nie mówi, jak to osiągnąć. Rząd także nie mówi, dlaczego lepiej ma być dopiero za wiele lat.

 


 

 

Pracownicze Plany Kapitałowe

Można by powiedzieć, że pewne zmniejszenie społecznych nierówności i poprawa skuteczności systemu fiskalnego. To jednak bardziej produkt lat poprzednich. Wymieniłbym więc Pracownicze Plany Kapitałowe. Przy całej zmasowanej i często uzasadnionej krytyce z prawa i z lewa jest to jakaś próba systemowego załatwienia problemu oszczędności Polaków.


Teatr Telewizji

Inną dobrą rzeczą, jaka zostanie po „dobrej zmianie”, jest bardzo dobry teatr telewizji w skądinąd podporządkowanej celom propagandowym TVP. To wprawdzie dziś potrawa dla smakoszy, niezbyt rozumnie bojkotowana przez liberalną inteligencję. Ale te przedstawienia staną się ważną częścią narodowej kultury. Telewizyjne „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii dalekiego od prawicy Wawrzyńca Kostrzewskiego to dziś poważna oferta rozmowy o Polsce i Polakach. Na razie bez szans na szerszy odzew, ale…

 


 

 

Mateusz Morawiecki

Kilka razy uciekł spod noża przetrzymując kłopoty wizerunkowe i podchody zawistnych kolegów z PiS. Nauczył się poruszać w dworskich układach wokół coraz mniej zdrowego prezesa Jarosława Kaczyńskiego. I z oschłego „bankstera” stał się kochanym bohaterem pisowskiego elektoratu. Niestety osiągnął to kosztem wyrzeczenia się własnego zdania w wielu kwestiach. Dziś zajmuje się przede wszystkim doglądaniem maszynerii wyborczych wydatków i świeceniem oczami za cały obóz wobec zagranicy. Próbuje równoważyć ekonomiczną efektywność i społeczną wrażliwość, co czyni go ulubionym celem ataków lewicy. Nie osiągnął jednak podstawowego celu. Rządowy aparat to wciąż bardziej dojna krowa pisowców niż narzędzie osiągania narodowych celów.

 

 


 

Władysław Kosiniak-Kamysz

 

Zaryzykował samodzielny start w wyborach parlamentarnych wyciągając wnioski ze złych następstw zbyt szerokiej formuły Koalicji Europejskiej. I osiągnął swój cel. PSL przetrwało, stając się partią mniej wiejską, a bardziej centrową. Byłby ciekawą, alternatywną ofertą wobec pisowskiej, gdyby nie ograniczała go wciąż zbyt niszowa partyjna etykieta. Ale ciężko pracuje i wykorzystuje każdy moment żeby o sobie przypomnieć.


 

Adrian Zandberg

 

Jednym sejmowym przemówieniem w debacie nad expose premiera uczynił program lewicy zrozumiałym i atrakcyjnym. A siebie samego zmienił z niszowego intelektualisty w gracza pierwszej ligi. Ogranicza go jednak własny światopoglądowy radykalizm. Taka wojująca lewica główną siłą polityczną kraju szybko nie zostanie. Gubią go też gry wewnątrz koalicyjnego lewicowego bloku. Byłby wyrazistym prezydenckim kandydatem, ale chyba jest skazany na ustąpienie komuś innemu.

 


 

 

Grzegorz Schetyna

– nawet jeśli zachowa cudem funkcję przewodniczącego Platformy Obywatelskiej, będzie na nim ciążyło odium trzech wyborczych porażek po kolei. Jest technikiem partyjnej polityki, a nie wizjonerem, nawet nie mistrzem bon motów. Nie z takich opałów już wychodził, ale rok 2019 obnażył wszystkie jego słabości.

Donald Tusk

Odczarowany dwiema kolejnymi kampaniami, w które się angażował i które rozstrzygały się wbrew jego woli. Osobiście wygrany, majątkiem i pozycją, nawet przez zagorzałych wielbicieli jest postrzegany jako człowiek, który zrejterował w najtrudniejszej dla opozycji chwili – nie decydując się na prezydencki start. Podejrzewany o różne sztuczki – raz ma promować Kosiniaka-Kamysza, raz Szymona Hołownię. Ale nie dodaje mu to powagi, a powiększa irytację fanów.

Robert Biedroń

Gwiazda jednego sezonu. Na początku roku twórca samodzielnej prącej do przodu siły politycznej, potencjalny kandydat na prezydenta. Na koniec jeden z liderów wielogłowej lewicy, niespecjalnie ceniony przez kogokolwiek. Jemu osobiście ten rok przyniósł mandat europarlamentarny, więc może wygrał życiową stabilizację. Ani styl w jakim postawił na samodzielność wiosną, ani sposób w jakim się jej wyrzekł jesienią, nie przyniósł mu społecznego szacunku. Tym bardziej „zapomnienie” własnej obietnicy, że porzuci Parlament Europejski dla swojej partii.

Paweł Kukiz

Uratował polityczną głowę startując z list PSL. Ale wiele razy powtarzał, że nie samo zasiadanie w Sejmie go interesuje, a programowa wyrazistość. Roztrwonił pospolite ruszenie, które go otaczało, zgubił większość ludzi i haseł. Okazał się na tyle zręczny, że potrzebny Kosiniak-Kamyszowi. Ale nic więcej.

 


 

 

Nie istnieje osoba, która mogłaby połączyć zwaśnione polityczne plemiona, ani nawet taka, której jedni i drudzy wybaczą – w imię roli jaką odgrywa, Potencjalni kandydaci, choćby noblistka w dziedzinie literatury Olga Tokarczuk, budzą uwielbienie jednych i awersję innych. I co więcej sami wybierają polityczne zaangażowania, nie zawsze najmądrzejsze, ponad rolę promotora jakiejkolwiek wspólnej wartości. Oczywiście poszczególne plemienne bańki mają własne autorytety. Ale można doznać wrażenia, że i one szybciej się zużywają niż utwierdzają. Agnieszka Holland jest wybitną reżyserką filmową. Ale kto jej każe ogłaszać, że założyłaby własny Kościół, gdyby nie była tak zajęta? Arcybiskup Marek Jędraszewski jest uwielbiany przez prawicowców za wyrazisty język, ale co mu kazało zwalniać z pracy w krakowskiej kurii kobiety z dziećmi na utrzymaniu? Wszyscy grają po części znaczonymi kartami. Wszyscy jakby się umówili żeby kompromitować nie tylko przeciwnika, ale i siebie.

 


 

 

Polsat

Na tle mediów „tożsamościowych”, zajętych propagowaniem racji swoich, a bezpardonowym zwalczaniem obcych, ta stacja telewizyjna stała się fenomenem. I mam świadomość, że nie z powodów idealistycznych – właśnie pod koniec roku 2019 ogłoszono decyzję o umorzeniu zaległych podatków konsorcjum Zygmunta Solorza. Ale z targów wynikają czasem rzeczy dobre. Coraz więcej spotykam ludzi, którzy ogłaszają, że przestali oglądać tak TVN jak TVP. Że „Wydarzenia” i Polsat News, dające głos wszystkim, bardziej moderujące debatę niż narzucające własne zdanie, im wystarczy. Że to ucieczka od toksycznego stylu rozmawiania o Polsce. Wielka w tym zasługa zespołu na czele z Dorotą Gawryluk. Kręgi opozycyjne zarzucają im, że się „sprzedali rządzącym”. Prawicowcy udają, że Polsat nie różni się niczym od TVN-u. A oni mają swój język i styl. O to bardzo dziś w Polsce trudno.

 


 

 

 

Jacek Dukaj „Po piśmie

 

Oczywiście rola tradycyjnych mediów zmniejsza się na korzyść chaosu informacyjnego w Internecie. Tym bardziej dotyczy to książek. Ale niektórzy Polacy wciąż jeszcze czytają. W tym roku pomimo Nobla dla Tokarczuk ciężko wskazać przełomowe wydarzenie w dziedzinie beletrystyki. Jest za to esej Jacka Dukaja „Po piśmie”, niełatwy, ale wart poznania, bo snuje niewesołe perspektywy nie tylko przed Polską, ale przed naszą cywilizacją.

Andrzej Nowak „Trudny złoty wiek

Jest też czwarty tom historii Polski prof. Andrzeja Nowaka „Trudny złoty wiek”. Nowak nie tylko barwnie opisuje dzieje Polski, ale próbuje znaleźć dla polskości szerszą, aksjologiczną podstawę. Jest nią umiłowanie wolności. Nawet jeśli nie ze wszystkimi diagnozami profesora się zgadzam, uważam te poszukiwania za ciekawe i cenne. Niestety, z powodu trwałych podziałów obie książki mają szansę wywołać ferment bardziej po stronie konserwatywnej. Istotą życia umysłowego w Polsce stało się bowiem przemilczanie – już nawet nie dzieł, a autorów.

 


 

 

„Boże Ciało”

– Właściwie Jan Komasa, reżyser tego fabularnego obrazu kandydującego do Oskara, mógłby aspirować do roli autorytetu. Niestety jest za młody i jednak zbyt odległy od konserwatywnej strony wszelkich dyskursów w Polsce. Ale nakręcił film, o którym napisałem, że powinien połączyć Polaków. Nie tylko dlatego, że pokazuje z ciekawej, krytycznej, ale nie wrogiej perspektywy polski katolicyzm. A Kościół boryka się u nas z problemem wiarogodności i tożsamości. Komasa kręcąc film absolutnie niepolityczny, podsunął też pewien sposób rozmowy o naszej wspólnocie. Pokazał ciekawie, nieszablonowo polską prowincję. To kreślenie jej karykatur odpycha znaczne grupy Polaków od wielkomiejskich elit. I bardzo delikatnie zaapelował o pojednanie. Mało to czy dużo?

Piotr Zaremba aip
- Advertisement -

Podobne

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520