Opublikowane we wtorek dokumenty, w tym zeznanie ochroniarza, ujawniają szczegóły dotyczące śmierci Chrisa Cornella, słynnego amerykańskiego wokalisty, który 18 maja powiesił się w pokoju hotelu MGM Grand w Detroit.
Z dokumentów wynika, że ochroniarz Martin Kirsten wszedł do pokoju Cornella na polecenie jego małżonki, która poprosiła, by sprawdził, co się dzieje z mężem, „ponieważ [przez telefon] nie brzmiał, jakby wszystko było OK”. Nie mogąc dostać się do pokoju, Kirsten wyważył drzwi kopnięciem. To samo zrobił chwilę później z drzwiami do sypialni.
Po znalezieniu ciała muzyka ochroniarz poluzował gumę do ćwiczeń, którą Cornell miał przewiązaną wokół szyi. Jego zgon stwierdzono ok. godz. 1:30 – godzinę i 15 minut po tym, jak żona po raz pierwszy skontaktowała się z ochroniarzem.
Na policyjnych zdjęciach, także upublicznionych we wtorek, widać m.in. krew na podłodze w łazience, gdzie znaleziono Cornella, oraz wspomnianą gumę. Nie udostępniono fotografii pokazujących ciało 52-latka.
Cornell był najlepiej znany jako wokalista zespołu Soundgarden, poza tym śpiewał m.in. w grupie Audioslave, występował też solowo. Policja uznała jego śmierć za samobójstwo. Testy toksykologiczne wykazały obecność w jego organizmie kilku substancji, w tym mającego działanie przeciwlękowe lorazepamu, ale w raporcie stwierdzono, że nie przyczyniły się one do zgonu.
Małżonka Cornella podkreśla, że muzyk nie chciał umrzeć. – Wiem, że by tego nie zrobił, gdyby trzeźwo myślał – stwierdziła.
(dr)