14.4 C
Chicago
środa, 17 kwietnia, 2024

Muniek Staszczyk: Nie ulegam tej paranoi, że jak wygra PiS, to będzie taliban

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

Czy każdy musi myśleć o Polsce 24 godziny na dobę? Ja nie myślę. Kocham Polskę, ale muszę o tym mówić na forum publicznym? Muszę walczyć? Ludzi tak ponosi ta polityka, że puszczają im zwieracze – mówi Muniek Staszczyk w rozmowie z Anitą Czupryn. Już w piątek w „Polsce” Muniek Staszczyk o najnowszej płycie, o tym co zamyka w swoim życiu i czy zagrałby koncert dla Pawła Kukiza. Oto fragment rozmowy.

Kiedy spotkaliśmy się trzy lata temu, płytą „Old is Gold” żegnałeś się z młodością, otwierając drzwi dojrzałości. Dziś płytą „19822015” zamykasz kolejny etap swojego życia i życia T.Love Alternative.
T.Love Alternative jest matecznikiem, źródłem zjawiska, którym później stało się T.Love. To bazowy, stary skład, który od czasu do czasu się spotykał, istniał jako podstawa składu warszawsko-częstochowskiego. Od końca lat 90. spotykaliśmy się hobbystycznie. Albo ktoś nas zaprosił na festiwal, albo spowodowane to było śmiercią kolegów – odszedł jeden z pierwszych saksofonistów Henio Wasążnik, odszedł „Słoń” – perkusista. Dwa lata temu zmarł nasz gitarzysta Rafał Włoczewski. Odszedł nagle. To była trzecia śmierć i była dla mnie bodźcem. Po pogrzebie poszliśmy na herbatę do pubu „Lolek” na Pola Mokotowskie. Powiedziałem: „Panowie, może należałoby ten rozdział T.Love Alternative elegancko zakończyć?”. Usłyszałem: „Właściwie masz rację, ale na zakończenie wypadałoby jeszcze coś fajnego razem zrobić”.
I zrobiliście. Krążek „19822015” ukazał się zarówno na CD, jak i DVD i zawiera rejestrację ubiegłorocznego koncertu w ramach Cieszanów Rock Festiwal oraz dwa premierowe kawałki: „Dzielnicę cudów” oraz „Ultra”. Kiedy usłyszałam „Dzielnicę cudów”, pomyślałam sobie: „Kurcze, Muniek jest sentymentalny”!
Zwykle uważałem, że dosyć tych wspominek. Ale ten jeden utwór, nie funeralny, tylko pożegnalny, który wybraliśmy na wiodącego singla, powstał dlatego, że chciałem powspominać. Oczywiście w internecie przeczytałem: „Stary trep, starzeje się, już tylko wspomina”. Ale mnie to nie przeszkadza.
Nie Ty pierwszy i pewnie nie ostatni. Była „Autobiografia”, „Jolka, Jolka”, czy w końcu „Chomiczówka”. W każdym z tych utworów czuje się chęć powrotu do czasów, których już nie będzie, a których młodzi nie znają. Nie wiedzą, co to jest saturator, nigdy nie jedli lodów Calipso.
Celowo użyłem słów, które dziś są kompletnie nieczytelne. No, ale jeśli stary skład kończy swój etap, to taka piosenka pasuje, nie? Nie chciałem nagrywać całej płyty w stylu „Gdzie się podziały tamte prywatki”. Nic nie mam do tej piosenki, mówię o klimacie nostalgii, której nie chciałem prowokować. Chciałem napisać o swoim podwórku. Ja takie miałem w Częstochowie, ktoś inny w Warszawie, ktoś w innym mieście pił wodę z saturatora, z sokiem czy bez. To było zamknięcie chłopackiej historii. Doszedłem do wniosku, że to szaleństwo, jakie miał w sobie T.Love Alternative, choć nie był to zespół regularny, należy bez złości, bez kwasów zamknąć. Część chłopaków to nie są zawodowi muzycy.
Jeden jest dyrektorem zespołu szkół w Częstochowie, drugi malarzem.
Mój przyjaciel ze szkolnej ławy Darek Zając jest dyrektorem szkoły średniej, a Janek Knorowski jest profesorem na warszawskiej ASP. No, trzeba było znaleźć fajny moment, aby się pożegnać.
Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść?
Właśnie. Zwykle rozwiązywaniom zespołów towarzyszy albo kwas, albo gra pod publiczkę w stylu: „Może za pięć lat znowu razem zagramy”. A ja chciałem, abyśmy wszyscy mieli pamiątkę, zwłaszcza, że ten zespół nigdy nie miał skręconego dobrze fajnego koncertu, z dobrym światłem, dźwiękiem, z dobrym zagraniem. I wszyscy się zgodzili: „Tak, zakończmy to”. Płycie towarzyszyła trasa koncertowa, bardzo udana. Koncerty w małych klubach, ale lepiej mieć małe i pełne i niedosyt, czy to w Krakowie, czy Częstochowie. W Warszawie zagraliśmy na festiwalu Róbrege , zaśpiewał z nami Kazio Staszewski. On zawsze bardzo lubił ten stary T.Love. To też było zamknięcie klamry, bo na Róbrege debiutowaliśmy w Hybrydach w 83.
Ale to ostatni, częstochowski koncert był najbardziej magiczny, jak czytam komentarze w internecie.
W Częstochowie się wszystko zaczęło.
I po 33 latach tam też się zakończyło.
Cieszę się, że mam to za sobą. Co nie znaczy, że T.Love, który dzierży to dziedzictwo starego składu, nie będzie grał. W przyszłym roku planujemy nową płytę.
Czujesz, że po przekroczeniu pięćdziesiątki więcej masz tych zamknięć i pożegnań niż przywitań i nowych rozdziałów?
Tak wypada historycznie, że więcej jest tych zamknięć. Moja pięćdziesiątka zgrała się z trzydziestką zespołu. W tym czasie dużo też robiłem, różne duety, zespół „Shamboo”, ale wygląda na to, że pewne sprawy chcę powyczyszczać. Nie chodzi o rachunki, bo ze swoim rodzinnym miastem Częstochową nie mam żadnych negatywnych rachunków, ale chcę coś zamknąć, aby mogła wyzwolić się nowa energia. Jest tyle nowej muzyki, tylu ciekawych twórczych młodych ludzi. Chciałbym poeksperymentować, wyjść poza swój zespół.
Nowy rozdział to Chiny?
Trudno nazwać to rozdziałem, to była bardziej wycieczka turystyczna, przy okazji muzyczna. Kolega Mietal z trochę dziś zapomnianego zespołu ze Śląska – Negatyw – zapytał, czy nie pojechałbym do Chin. Chętnie bym pojechał. On miał agenta, który wcześniej zrobił Negatywowi małą trasę po Chinach. Mietal powiedział: „Pieniędzy z tego nie będzie, ale będzie darmowy przelot, pociągi, darmowe hotele. A życie tam jest tanie. Wymyśl jakąś nazwę, ja też chcę mieć w CV, że z tobą grałem, będziemy promować w Chinach polską kulturę, polskiego rock and rolla”.
Wymyśliłeś „Warsaw Bombs”.
Nazwa zupełnie jednorazowa. Zaprosiłem do współpracy kolegów, eksgitarzystę ze starego T.Love, obecnego basistę i technicznego, który czasem w zastępstwie gra na bębnach. Wymyśliłem repertuar, klasykę polskiej muzyki podziemnej, alternatywnej, która mnie kształtowała: Klaus Mitffoch, Siekiera, Kryzys, Tilt. Były dwie piosenki T.Love, jedna Negatywu, był też Sex Pistols. Zagraliśmy pięć koncertów w pięciu miastach. Chińczycy są otwarci, chłoną wszystko, ich to ciekawi, lubią czadową muzykę.
I podbiliście Chiny?
No, co ty! Ale media się o tym rozpisywały i od razu komentarze o podbiciu się ukazały. Każde miasto ma 30 mln ludzi, a my graliśmy w małych klubach, największa frekwencja na koncercie to ponad sto osób.
Jeden z polskich zespołów już próbował podbijać Chiny. Discopolowa kapela Bayer Full.
Coś tam osiągnęli, ale o podbijaniu nie ma mowy. To ogromny rynek, ale wszystko jest albo w cyfrze, albo piratka. Sklep płytowy widziałem tylko jeden – w Pekinie. To kraj nie do okiełznania, mieszkają tam prawie dwa miliardy ludzi. Żeby podbić, trzeba by tam mieszkać i śpiewać po chińsku.
Z Bayer Full łączy cię coś jeszcze – Twoje utwory też są grane na weselach.
Tak? Ja tego nie wiem, ale jeżeli tak się dzieje, to fajnie. Piosenka musi zostać w świadomości ludzi. Nie mam nic przeciwko temu. No, ale inną muzykę gra T.Love, a inną Bayer Full. Poznałem kiedyś tego gościa na imprezie, graliśmy ze Szwagierkolaską. Przywitał się. Kulturalny facet.
Ten kulturalny facet, czyli Sławomir Świerzyński, startuje teraz w wyborach do parlamentu z list PSL.
Nie oceniam. Nie żyję tą sytuacją, nie kupuję płyt disco polo, ale jest takie zjawisko w Polsce, które ma prawo bytu i niech sobie będzie. Nie mówię, że jestem od kogoś lepszy. Idę swoją drogą.
Umiałbyś określić w jakim momencie życia jesteś teraz?
Przełomowym. Artystycznie przełomowym. Pewne rzeczy zamykam: dobrze mi z tym.
Czujesz jeszcze to ssanie, tę chęć, aby coś zdobyć?
Nic w kategoriach zdobywania. Chciałbym coś ciekawego nagrać. Jestem w tym biznesie już długo, ale nie wiem, co jeszcze jestem w stanie zrobić z T.Love. Po płycie „Old is Gold”, która była poważnym wypruciem flaków i wyznaczyła wysoki poziom, nie chcemy się ciśnieniowo ścigać. Mam pięćdziesiąt dwa lata i bardziej nie wiem, niż wiem, i wcale mi nie przeszkadza to, że nie wiem. Nie mam specjalnych planów, nie mam ani nad sobą, ani pod sobą żadnej wytwórni płytowej, zrobimy, co chcemy. Jestem na etapie, w którym nie czeka się na olśnienia, ale na mega artystyczną podróż. Ekscytują mnie takie rzeczy jak duet, w jakim zaśpiewałem ze Stasią Celińską.
Zrobiliście teledysk do piosenki „Wielka słota”.
Jestem dumny z tej piosenki. Może komuś pomoże? Opowiada o pewnym problemie, o miłości, o okaleczeniu się wzajemnym.
Ty śpiewasz: „Picie wódy to nie jest fajna rzecz, sam o tym dobrze wiem”, a Stanisława Celińska: „Życie to suka, czasami się można pochlastać”. Nadal siedzi w Tobie pijak?
Całe życie jestem blisko różnych tego typu rzeczy. Alkohol w rock and rollu jest mocno obecny. Ale tu nie chodzi nawet o moje prywatne życie. Chciałem napisać tekst o tym, ile szkód potrafi wyrządzić ludziom nałóg, na przykład w relacji rodzinnej, ale jakie to piękne jest się pojednać. Jeśli pewnych wrzodów się nie zaleczy, to ludzie często żyją z otwartymi ranami. Wiem, Stasia swoje przeszła, ja nie przeszedłem tyle co ona. Ale pomyślałem, że jeśli mamy stworzyć duet, to zróbmy taki, żeby poruszył. Stasia na początku powiedziała, że ta piosenka jest dla niej za mocna, że w nią uderzyła. Przekonałem, że to piosenka o przebaczeniu, o miłości.
Gdybyś miał dziś walczyć, to o co?
Ależ ja wcale nie chcę walczyć. Nie wierzę w rewolucję. Rewolucja z reguły pożera swoje dzieci. Ale zawsze jest o co walczyć, kiedy ktoś chce ci coś zabrać. Nie jestem jednak nastawiony konfrontacyjnie, tylko kontemplacyjnie. Może nie mam w sobie tego głodu, żeby jeszcze coś udowadniać? Może to źle?
„Wieczny chłopiec” – często tak Cię określano. Tkwi w Tobie jeszcze ta chłopięcość?
Jakoś tkwi. Na scenie wychodzi ta energia. Lat nie oszukasz, biologii też nie oszukasz, ale mentalnie, kiedy wychodzę i śpiewam stare kawałki, to nie czuję wielkiego dysonansu. Nie czuję, że mając 52 lata, robię jakieś głupoty. Chłopięcość zawarta w starych piosenkach dziś dalej się sprawdza, to nadal działa. Zresztą ta granica między niedojrzałością a dorosłością jest bardzo płynna. Nawet nie wiem, czy ona istnieje. To się miesza. Jesteś dorosły, wiesz wszystko, wszystko masz poukładane, ale czasem górę bierze element dziecka w tobie, świra, wariata. Człowiek nie jest jednolitym portretem.
„Jestem bardziej skomplikowany”, jak śpiewasz w utworze „Ultra”.
Każdy jest. Ta piosenka to komentarz do sytuacji mediów, opcji politycznych. Przykład: tak zwany żółty pasek na ekranie telewizora. W ostatnią sobotę oglądałem telewizję, ogromna tragedia w Turcji, wybucha bomba, ginie sto osób, a u nas, w momencie, kiedy politycy rozdają kiełbasę wyborczą, ta wiadomość spada na trzeci plan. Bo ważniejsze jest, że Ewa Kopacz czy Beata Szydło sprzedają siebie, walczą o swoje pierdolone punkciki. Bo jest PO i PiS, i to jest wielka rzecz. A mnie obchodzi więcej niż PO i PiS.
Jeżdżąc z koncertami, widzisz Polskę w ruinie, czy Polskę w odbudowie?
W progresie. Widać to w obliczach zmieniających się miast i miasteczek, choć przy tych pieniądzach, jakie dostaliśmy, trudno, żeby tego progresu nie było. Oczywiście, to wszystko mogłoby się dziać szybciej, może zbyt wiele rzeczy, firm, zostało wyprzedanych, ale nie jestem ekonomistą. Nie należę też do pesymistów i wyrażenie „Polska w ruinie” to nadużycie. Z drugiej strony, przy istniejącym stanie edukacyjnym ludzie mają problem z pracą. Smutne jest, że muszą wyjeżdżać do tego Londynu czy Skandynawii, a my tam jeździmy dla nich grać. Nie chcę jednak, aby ta rozmowa skręcała w stronę polityki.
Zwykle mówiłeś, że polityka jest dla Ciebie nudna, bo nic się nie zmienia. Ale chyba teraz jakąś zmianę zauważasz – jest nowy prezydent, a Twój kolega Paweł Kukiz walczy o głosy wyborców.
Pawła znam od wielu lat, znam jego charakter, jak go widzę w TV, to wiem, że się mentalnie nie zmienił. Zawsze miał w sobie trybuna ludowego i charakter rewolucjonisty. I on w tym jest szczery. Ale musi widzieć, że w otoczeniu każdego człowieka, który zbierze jakąś liczbę głosów, grupuje się ekipka, która ma swoje interesy. Nie może być to czyste, bo taka jest polityka. To, co Kukiz zrobił dobrego, to ją przewietrzył. Wszedł nowy prezydent i moim zdaniem, dobrze, że wszedł. Na razie trudno go oceniać, ale zmiana na tym stanowisku była dobra. Przeciwnicy mówią, że to prezydent marionetka, ja bym jeszcze zaczekał z taką oceną. Jak Duda wszedł, wyjechałem do Chin, teraz skończyłem koncertować i zaczynam śledzić media. Jakie będą zmiany, okaże się po wyborach. Te dwie główne siły napędzające się wzajemnie w tym swoim dziwnym związku, toksycznym to oczywiście, że jest nuda. Polityka mnie nie zajmuje.
Ale interesuje cię, kto wygra te wybory?
Niespecjalnie. Nie ulegam tej paranoi, że jak wygra PiS, to będzie taliban, czy coś w tym stylu. Ani tej, że jak wygra PO, to zapanuje wieczna szczęśliwość.
Zagrałbyś koncert dla Pawła Kukiza, gdyby Cię o to poprosił?
Znam go od 1984 r. i gdyby mnie poprosił prywatnie, to pewnie bym się zastanowił. Tak po kumpelsku, gdyby to była fajna impreza, to jako gość mógłbym wystąpić. Tylko, że on dzisiaj nie jest tylko muzykiem. Zagrać dla Kukiza jako polityka? Nie sądzę. Nie gram dla żadnego polityka. Zawsze patrzę z boku. Nie wynika to ze strachu ani kalkulacji. Nie będę się nikomu podlizywał. Widzę, jak ludzi strasznie emocjonuje i dzieli polityka. Jak mało mają Polacy poczucia humoru, jeśli o to chodzi. Chociaż kochają głupkowate kabarety, kiedy przypierdala się rządowi albo ktoś pierdnął kapustą. Mam trochę inne poczucie humoru. Ale widzę, jak mało mamy dystansu, jak strasznie mocno się zacietrzewiają faceci, którzy kiedyś grali w jednej kapeli, i nie widzą, jak bardzo temat wydemonizowanego Jarka Kaczyńskiego i nowoczesnej Ewy Kopacz jest śmieszny. Kiedy mówię: „A ten Kaczyński to może wcale nie jest taki zły”, słyszę: „O ty, chuju jebany, ty pisiorze pierdolony”. Kiedy mówię: „Ten Tusk to może trochę taki miglanc, ale nie do końca”, odzywają się głosy: „Obciągaczu PO!” A gdzie jest, pytam, środek? Czy każdy musi myśleć o Polsce 24 godz. na dobę? Ja nie myślę. Kocham Polskę, ale muszę o tym mówić na forum publicznym? Muszę walczyć? Ludzi tak ponosi ta polityka, że puszczają im zwieracze. Jakikolwiek dystans znika zupełnie. Podsumowując: wybór Pawła szanuję i z muzykiem Kukizem mogę grać. Z politykiem – chyba raczej nie.
Jest ktoś, kogo się radzisz, komu ufasz, kogo najchętniej słuchasz?
Mojej żonie Marcie ufam, przyjaźnimy się. Mamie ufam, z nią częściej niż z tatą rozmawiam, gdy się zdarzy większy problem. W sprawach zawodowych – mimo że jestem liderem – słucham chłopaków z zespołu. W ogóle słucham starszych. Bardzo sobie ceniłem rozmowy ze śp. Markiem Nowakowskim, wielkim pisarzem Warszawy, który zmarł w zeszłym roku. Grałem na jego pogrzebie. Kolegowałem się z Markiem. Powtarzał mi: „Uważaj z tymi konfiturkami! Nie licz na czasowe konfiturki za to, że komuś zatańczysz. Bądź sobą, idź swoją drogą, choćbyś nawet miał na tym stracić”. Bardzo go szanowałem. Ludzie w moim wieku – niemłodzi, ale jeszcze nie starzy – widzę, jak większość tych, których znam, głupieje. Radykalizują się. W mojej generacji coraz więcej spotykam agresji i chęci udowodnienia, kto ma większego penisa. O Marku Nowakowskim mogę powiedzieć, że spotkałem mistrza.
O tych mistrzów chciałam jeszcze zapytać, o bohaterów Twojego życia. Kogo jeszcze byś wymienił?
Bohaterowie mojego życia to wielki kosmos ludzi, często bezimiennych, których spotkałem, dzięki którym powstały nasze piosenki. Myślę, że dlatego ludzie je lubią, bo jest w nich dużo życia.
Jest ktoś, na kim miałbyś ochotę się zemścić?
Nie noszę w sobie takich emocji. Jestem chrześcijaninem. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Każda złość, nawet mała, każdy niezaleczony wrzód, jaki w sobie ściskasz, zatruwa cię, zabija. Nie potrafię się mścić. Czymś fantastycznym i oczyszczającym jest wybaczenie. Wybaczam. Nie ma nic lepszego od pojednania. Tylko nie traktuj mnie jak księdza, który ci nawija.
Nie traktuję. Kiedy się ostatnio modliłeś?
Po powrocie z Chin. Miałem za co dziękować, podróż była szczęśliwa, szczęśliwie wróciliśmy. Zawsze się modlę przed podróżą i po niej.
Masz taki moment w swoim życiu, do którego wróciłbyś najchętniej?
To moment, jaki przypadł na lata 90. Dzieci były już odchowane, ale jeszcze nie takie duże, kiedy zaczęliśmy jeździć za własne pieniądze za granicę. Do Włoch, do Chorwacji. Byliśmy zaprzyjaźnieni z różnymi rodzinami, które też miały dzieci, wybieraliśmy się w podróż kilkoma samochodami. Nie ma nic fajniejszego, niż oglądanie dorastania swoich dzieci. Dziś mój syn ma 25 lat, córka 23. Przyznaję, ten ich pierwszy okres życia, ten najcięższy, trochę zaniedbałem. Ciężar spadł na Martę, ja troszkę poszedłem wtedy w tango. Lata 90. to też świetny okres w branży, świetnie się sprzedawały płyty, ale nie za tym tęsknię. To był świetny czas, byłem po trzydziestce i miałem z dziećmi zajebisty kontakt. Do dziś ten kontakt mam świetny, ale to już inne emocje. Tamtego czasu mi brakuje, ale nie jestem idiotą i nie myślę, że tak miałoby trwać wiecznie.
Emerytura – myślisz o niej?
Coraz częściej spotykam się ze śmiercią, młodsi ode mnie żegnają się z tym światem. Nie planuję odtąd dotąd, ale pracę chciałbym traktować już bardziej odświętnie. Nie sądzę, aby gen muzyki, jaki jest we mnie, przestał być, że przestałbym nagrywać. To jest moja droga. Ale złapałaś mnie w momencie, kiedy jestem mega przepracowany, na szczęście ostatnie trzy miesiące tego roku nie będą już wyglądać tak wariacko. Pogramy parę koncertów, w przyszłym roku chcę nagrać nową płytę i lekko oddalić się od tego tygla. Nie mam temperamentu ogrodnika, który lubi patrzeć w niebo, chociaż jak rozmawiałem z Andrzejem Stasiukiem, to mówił, że też mu się tak wydawało. I od tylu lat mieszka poza miastem, tym się też żywią jego książki. Ja nie sądzę, bym zmienił moje miejskie środowisko. Ono daje mi impuls. Ale nie wiem, czy nadal chcę być tym liderem, tym pierwszym wołem, który ciągnie i tą krową z wielkimi cycami, z której wszyscy piją mleko. Może czasem ta krowa powinna powiedzieć: „Stop! Nie ma mleka”.
Zawód rockandrollowca to najseksowniejszy zawód na świecie?
Dziś mnóstwo poradników i programów udziela dokładnych wskazówek, jak nim być, jak osiągnąć sukces. Liczą się zewnętrzne atrybuty: ubierzesz skórę, wypniesz dupę, nałożysz kowbojki. Muzycy mojej generacji, urodzeni w latach 60., żyli w czasach nie tak zautomatyzowanych jak dzisiaj, kiedy ludzi przygotowuje się do kariery. Jest przepis na to, jak zrobić hit, jak zrobić skandal. To smutne. Każdy chce być na szczycie jak najszybciej, co to, kurwa, jest? No i wokół tego wszystkiego kręci się pieniądz. Pierwsze pieniądze, jakie mi zapłacili, za które mogłem kupić sobie coś konkretnego jak samochód, zarobiłem w 1992 r. A grałem od 1982. Dziś istotne jest coś innego. Gdy na naszym fanpage’u napiszemy, że jest nowy utwór T.Lowe Alternative, że pożegnalna trasa, to będzie tych lajków ze sto, przyjdą ci ludzie na koncert. Ale gdy dwa lata temu kolega opublikował zdjęcie, jak byłem prywatnie w USA i na którym stoję z worami brudów, które przyszedłem uprać do pralni na Brooklynie, to lajków było ze cztery tysiące. Co tam utwór. Muniek w pralni na Brooklynie! Świat żywi się rzeczami, które mnie w ogóle nie śmieszą.
Zastanawiałeś się nad tym, jak chciałbyś odejść?
Nie jestem w stanie tego zaplanować. Nie mam na to wpływu, nie ja o tym decyduję. Spodobało mi się to, co B.B. King powiedział raz na koncercie: „Chciałbym, żeby mój grób był czysty”.

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520