4.5 C
Chicago
piątek, 29 marca, 2024

Mówiła o nim cała Polska. Trzy sekundy, które zmieniły życie maszynisty

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

O wyczynie Mateusza Szymańskiego, który ostrzegł pasażerów przed wypadkiem, mówiła cała Polska. Teraz on sam opowiada o tym zdarzeniu i początkach pracy jako maszynista.

Emocje po tamtych wydarzeniach już opadły?

Trudno tu mówić o emocjach, bo jednak wypadek był. Dla mnie osobiście to było ważne przeżycie i zrobiłem z tego wypadku rachunek sumienia. A z powodu zainteresowania mediów, to wydarzenie na pewno utkwi mi jeszcze bardziej w pamięci. Wiem już, że nigdy nie można myśleć, że nie da się nic więcej zrobić. Jednak chciałbym teraz w końcu odpocząć, znaleźć trochę czasu dla siebie.

Pańskim wyczynem zainteresowały się najważniejsze media w Polsce i na świecie. Jak wyglądał Pana ostatni tydzień?

Moje życie nie zostało wywrócone do góry nogami. Nawet nie pozwoliłbym sobie dać się zmienić. Odbieram to jako „pięć minut” dla kolei. „Pięć minut”, by przedstawić pracę maszynisty oraz tego, co się czasem dzieje na kolei. Dzięki Bogu nie tak często. To było też „pięć minut”, by porozmawiać o bezpieczeństwie na torach i je promować.

W Pana przypadku to było „pięć minut” sławy czy „pięć minut” udręki medialnej?

Dla mnie to było „pięć minut” pokory i refleksji o wykonywanych czynnościach oraz osobistej pracy.

Jak wypadek wyglądał z Pana perspektywy?

Wszystko trwało bardzo szybko. Czasu było niewiele. Cieszę się, że mogłem w jakiś sposób pomóc ludziom i ochronić siebie. To były 2-3 sekundy. Zdarzenie po zajściu pamiętam bardzo dokładnie. Te trzy sekundy trwały na tyle długo, by zauważyć, co działo się w środku pociągu.

Jaka była Pańska pierwsza myśl, gdy zobaczył Pan stojącą na przejeździe ciężarówkę?

Auto stojące na przejeździe na pewno widział każdy maszynista. Zresztą wszelkie przeszkody na torach podnoszą adrenalinę. To zawsze jest jakaś niepewność, chwila strachu i zawahania. W takiej sytuacji emocje grają dużą rolę. Jednak z drugiej strony mózg przetwarza wszelkie informacje i impulsy błyskawicznie. To był ułamek sekundy. Udało mi się odblokować samego siebie i nie dać się ponieść emocjom.

Pańska reakcja to był impuls?

Hamowanie było impulsem.

A wybiegnięcie z kabiny do pasażerów?

To już był zdecydowanie zdrowy rozsądek. W takich sytuacjach człowiek może się zablokować i usztywnić. Jednak widząc już wcześniej kilkakrotnie zwierzęta na torach, nauczyłem się panować nad emocjami.

Czy do tej pory miał Pan jakieś inne niebezpieczne zdarzenia w pracy?

Na pewno stada zwierząt, które przebiegały przez tory. A poza tym były również kamienie, cegły czy butelki wypełnione piaskiem, które leżały na torach. I zapamiętam też swój pierwszy, na szczęście niegroźny, wypadek kolejowy, z udziałem dużo mniejszego samochodu i z o wiele mniejszą prędkością. To było około półtora roku temu. Wyjechałem ze stacji Gołańcz w kierunku Poznania. Przejechałem dosłownie kilometr. Rozpędziłem pociąg do około 60 kilometrów na godzinę, by wykonać hamowanie kontrolne i sprawdzić hamulce. W tym momencie samochód dostawczy stojący na skrzyżowaniu kolejowo-drogowym nagle ruszył. Na szczęście nikt nie ucierpiał.

Maszyniści są uczeni, jak mają zachowywać się w takich sytuacjach?

Są instrukcje, które o tym mówią. Przede wszystkim trzeba uruchomić nagłe hamowanie i to regulują przepisy. A poza tym trzeba skupić się na minimalizowaniu obrażeń swoich i podróżnych.

Instrukcje a praktyka to dwie różne sprawy…

Dużą rolę odgrywa czas, ale też panika, strach i zablokowanie siebie. To są główne emocje, które przeżywa maszynista w takiej sytuacji. Dlatego też nie zawsze można zadziałać.

Pan nie spanikował?

Nie panikowałem, ale solidnie się wystraszyłem, bo pociąg jechał szybko, a przeszkoda była duża. Nie czułem się jednak zablokowany. Przeczuwałem, że uderzenie będzie dość silne. Biegnąc przez pociąg, zakładałem, że tych uderzeń będzie nawet więcej. Dlatego chciałem poinformować o zagrożeniu jak najwięcej osób.

Z czego wynikał ten brak blokady? Doświadczenie zawodowe pomogło?

Każde doświadczenie życiowe i zawodowe czegoś uczy. Poza tym wielokrotna jazda po danej linii i znajomość zachowań kierowców też odgrywały w tym przypadku dużą rolę. W przeszłości wielokrotnie już pracowałem na tej linii i widziałem kierowców, którzy zachowywali się co najmniej beztrosko.

Jak to się stało, że został Pan maszynistą?

Od dziecka interesowałem się dużymi pojazdami, co na pewno też odegrało jakąś rolę. Jednak możemy też mówić trochę o przypadku, bo straciłem pracę i chciałem znaleźć nową. Taką, która dawałaby mi satysfakcję. Znalazłem ogłoszenie i choć przez dłuższy czas się wahałem, to złożyłem dokumenty. Zostałem przyjęty, przeszedłem długie i trudne szkolenie i tak już zostałem na torach.

Jak wyglądały początki?

Początki to była mozolna nauka. Jest mnóstwo przepisów regulujących ruch kolejowy i trzeba je poznać oraz zrozumieć. To zupełnie inny świat niż ten z ruchem na drodze. Do tego dochodziły różne egzaminy i zaliczenia oraz konieczność wyjeżdżenia wielu godzin. To był trudny okres i nie do końca pewny. Emocje związane z pierwszym prowadzeniem pociągu są ogromne.

Z czego wynikają?

Z odpowiedzialności za zdrowie i życie pasażerów. Do tego dochodzi wartość pojazdu, możliwość różnego rodzaju zdarzeń kolejowych czy warunki atmosferyczne na torach, które mają olbrzymi wpływ na zachowanie się pociągu.

Były chwile, w których myślał Pan o tym, by zrezygnować?

Takich myśli nie miałem. Zawsze czułem trochę obaw, czy sobie poradzę, ale kiedy już mogłem dotknąć pociągu i stał się on namacalny, poczułem wielkie zadowolenie. Powoli wchodziłem w to życie kolejowe. A kiedy mogłem już poprowadzić pociąg, wiedziałem, że ta praca mnie wciągnęła. Trzeba jednak pamiętać, że zawsze może dojść do jakichś nieprzewidywalnych zdarzeń. I to właśnie nieprzewidywalność jest głównym problemem. Niektórych to wkręca, a niektórych przeraża. Mnie z początku przerażała.

Pamięta Pan pierwszą podróż pociągiem jako maszynista?

Tego się nie zapomina i na pewno pamięta to każdy maszynista. Wyruszyłem porannym pociągiem z Poznania do Wolsztyna, pojazdem produkcji PESA Bydgoszcz. Przejechałem wtedy około 80 kilometrów w półtorej godziny. To były wielkie emocje, ale i obawa. Druga jazda też nie jest zbyt łatwa. Żeby nie czuć już strachu, trzeba objechać dość dużo pociągów.

A czuje się Pan bohaterem?

Nie. Jestem tylko maszynistą Kolei Wielkopolskich i czuję się tym maszynistą. Jestem dumny z tego munduru i nic poza tym. A ta sława rozdmuchana przez media umożliwia mi rozmowę o bezpieczeństwie na torach. Mam nadzieję, że będzie mi dane promować bezpieczeństwo i przedstawiać rzeczywistą pracę maszynistów.

Jest mało znana w Polsce.

Ta praca jest trochę niedoceniana i zapomniana. Czujemy się potrzebni, ale nie zawsze ludzie wiedzą, że w kabinie siedzi nie tylko człowiek, ale też ich opiekun.

TS/Norbert Kowalski (aip)

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520