Brali w dobrej wierze pożyczki, a w efekcie po kilku miesiącach tracili domy. Poszkodowanych jest co najmniej 100 rodzin z Rybnika
100 rodzin z okolic Rybnika straciło domy, działki, mieszkania, gospodarstwa rolne o wartości 23 milionów złotych. Padli ofiarą nieuczciwych biznesmenów, prowadzących firmę udzielającą szybkich pożyczek gotówkowych na wysoki procent. Oskarżeni dostali łącznie 360 zarzutów. – Cały proceder był tak zaplanowany w naszej opinii, by pozbawiać ludzi ich majątku. 16 osobom zamieszanym w proceder postawiliśmy łącznie 360 zarzutów – wyjaśnia prowadzący sprawę prokurator Piotr Żak z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach, gdzie przez cztery ostatnie lata prowadzono gigantyczne śledztwo w tej sprawie. Liczne ekspertyzy, analizy dokumentacji finansowych – to wszystko pozwoliło ustalić mechanizm działania, który dotknął zazwyczaj już zadłużone, starsze osoby z okolic Rybnika. – Oskarżeni przejęli majątek wart 23 miliony złotych, policjanci wyliczyli, że „wyprali” korzyści o wartości 14 milionów złotych. Jako że z tego procederu uczynili stałe źródło dochodu, a wartość nieruchomości jest potężna, grozi im do 15 lat więzienia – wyjaśnia prokurator Żak. Transakcji dokonywano w latach 2005-2009. Firmy działały w Rybniku, Katowicach, Ra-dzionkowie. Oferowały szybkie pożyczki nawet dla zadłużonych. Na okres spłaty od 3 do 6 miesięcy. Odsetki? Olbrzymie. 7 procent w skali miesiąca, co dawało 84 procent w skali roku. Klienci godzili się też na odsetki karne, gdy w terminie nie regulowali należności, 1 procent każdego dnia!
Dom wart 200 tys. zł musieli oddać za 80 tys.
Państwo S. z jednej z podrybnickich wsi pożyczyli w listopadzie 2007 r. 35 tys. złotych. Zastawili dom o wartości ponad 200 tysięcy złotych, ale w dokumentach pożyczkowych z firmą zgodzili się także sprzedać go firmie za… 80 tysięcy w razie, gdyby nie spłacili zobowiązania w terminie. Efekt? 25 lipca 2008 r., 5 miesięcy po terminie spłaty pożyczki, za cenę 82 tys. złotych byli zmuszeni sprzedać firmie dom. A już 28 lipca firma sprzedała go na zewnątrz za 180 tysięcy złotych… Państwo S. byli zmuszeni poszukać nowego lokum… – To było gospodarstwo z domem. Wiele takich pożyczek kończyło się według tego scenariusza. Opornych nachodzili pracownicy, czasami odłączano prąd – wyjaśnia osoba znająca kulisy sprawy. Haczykiem w umowach prócz hipoteki było pełnomocnictwo do sprzedaży nieruchomości za kwotę kilkukrotnie niższą od wartości rynkowej, co dało śledczym powód do przypuszczeń, że w całej „zabawie” chodzi właśnie o przejęcia przedmiotu zabezpieczenia tych pożyczek. A wszystko zaczęło się od jednostkowego takiego przypadku, analizowanego przez policję w 2011 roku, w toku postępowania wyłączono część dokumentacji i szybko okazało się, że poszkodowanych jest całe mnóstwo z lat wcześniejszych…
Nie zdawali sobie sprawy, co podpisują…
Śledczy ustalili, że za każdym razem warunkiem dostania pożyczki było posiadanie nieruchomości. Ta nieruchomość miała ją zabezpieczać. A specyficznym przedmiotem zabezpieczenia oprócz hipoteki nieruchomości było pełnomocnictwo do jej sprzedaży. Po zawarciu umów strony najczęściej udawały się do kancelarii notarialnych, dodatkowy dokument z pełnomocnictwem podpisywano czasem na korytarzu, w ostatniej chwili, a u notariusza były już przygotowane dokumenty. – Pożyczkobiorcy byli cały czas zapewniani, że zabezpieczeniem jest kredyt hipoteczny i nie zwracali uwagi na to pełnomocnictwo. Później tłumaczyli, że nie wiedzieli, co właściwie podpisują. Bardzo często to były osoby starsze, często już zadłużone, nie rozumiejące realiów rynkowych – wyjaśnia prokurator Żak. Co ciekawe, podejrzanej działalności nie przeszkodziła nawet ustawa „antylichwiarska” z lutego 2006 roku. Szybko wymyślili sposób, jak nadal pożyczać i przejmować nieruchomości. Zamiast pożyczek zawierali transakcje upozorowane na sprzedaż weksli. – Wystawiali weksle kapitałowo-odsetkowe. A więc jak pożyczka była na 25 tysięcy, doliczali odsetki i wystawiali pierwszy, na kwotę 35 tysięcy. Ale dodatkowym zabezpieczeniem były tzw. weksle karne albo kaucyjne. Były często o wartości dwukrotności pożyczki, na przykład 50 tysięcy. Wystarczył jeden dzień zwłoki w zapłacie, by je uruchomić. Zdarzało się, że ludzie z dnia na dzień zamiast 25 tysięcy, musieli zwracać 75 tysięcy złotych, a jeszcze tracili domy – wyjaśnia proceder prokurator Żak. Wśród 16 podejrzanych jest także notariusz z Bielska-Białej, który podbijał podejrzane umowy „w celu uzyskania korzyści majątkowych”. Zarówno on, jak i pozostali podejrzani nie przyznali się do winy.
Ludzie odzyskają domy? Trwają procedury
W całej sprawie prokuratura zaangażowała się w proces prawnego unieważniania podejrzanych umów notarialnych. – Chcemy, aby wszystkie docelowo unieważnić. Na tym etapie mamy już 35 pozytywnych decyzji sądowych, które procesowo otwierają drogę do odzyskania nieruchomości – wyjaśnia Żak. Przed byłymi właścicielami jednak długie procesy, bo wiele domów jest już zamieszkanych przez inne, Bogu ducha winne osoby. Według naszych informacji, trzech poszkodowanych wróciło do swoich domów.
Jacek Bombor (aip)