Co najmniej 34 ciała znaleziono w sobotę na ulicach Bujumbury, stolicy Burundi w Afryce Wschodniej, po najkrwawszej nocy, do jakiej w ostatnim czasie doszło w tym kraju. Dzień wcześniej w antyrządowych zamieszkach zginęło blisko 90 osób.
Większość znalezionych zwłok to młodzi mężczyźni, którzy najprawdopodobniej zostali zastrzeleni. Niektórzy z nich mają związane z tyłu ręce. Ciała znaleziono w kilku częściach Bujumbury – najwięcej z nich w dzielnicy Nyakabiga, w której protesty przeciwko władzom Burundi były najsilniejsze. Łącznie znaleziono ponad 34 ciał. Jak zaznacza BBC, w państwie dochodziło już do podobnych sytuacji, ale nigdy aż na tak ogromną skalę.
Większość mieszkańców miasta od początku twierdziło, że masakry dokonały siły rządowe w odwecie za zamieszki, do których doszło w piątek. Uzbrojeni przeciwnicy prezydenta Pierra Nkurunzizy zaatakowali kilka obiektów rządowych, w: Ngagarze, Musadze i Mujejuru. Łącznie w starciach z żołnierzami i policją zginęło co najmniej 87 osób, w tym ośmiu wojskowych. Niektórzy Burundyjczycy mówią, że byli świadkami, jak żołnierze w piątek w nocy przeszukiwali dom po domu w poszukiwaniu napastników, a następnie ich rozstrzelali. Potwierdził to rzecznik miejscowej policji – informuje Reuters.
Protesty przeciwko prezydentowi Pierrowi Nkurunzizie rozpoczeły się w kwietniu, kiedy polityk ogłosił, że będzie ubiegał się o trzecią kadencję, mimo że było to sprzeczne z konstytucją. Miesiąc później podczas zagranicznej wizyty prezydenta, w kraju doszło do zamachu stanu, a tymczasowym przywódcą ogłosił się generał Godefroid Niyombare. Pucz upadł jednak kilka dni później. Od kwietnia w Burundi zginęło ponad 240 osób, a 200 tys. uciekło do sąsiednich krajów.
Ostatnie wydarzenia obudziły niepokoje, że w Burundi na nowo ożyje konflikt pomiędzy grupami etnicznymi Hutu i Tutsi. W 1994 r. doszło do ludobójstwa Tutsi. Prezydent Burundi jest przedstawicielem Hutu i brał udział w wojnie domowej.
Aleksandra Gersz AIP