8.5 C
Chicago
piątek, 19 kwietnia, 2024

Griezmann, czy Ronaldo? Tylko jeden dorówna Platiniemu

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

Francja, czy Portugalia? Griezmann, czy Ronaldo? W niedzielę na Stade de France tylko jeden z nich spełni swoje marzenia i dorówna legendzie.

 

Gdy Michel Platini prowadził w 1984 roku Francję do pierwszego w historii mistrzostwa Europy, Cristiano Ronaldo nie było jeszcze na świecie. Antoine’a Griezmanna pewnie nie było nawet jeszcze w planach, bo urodził się siedem lat później. Żaden nie mógł więc oglądać, jak ich starszy kolega niemal w pojedynkę przesądza o losach turnieju, strzelając dziewięć goli w pięciu meczach. Czegoś takiego nikt przed nim nie dokonał i nikt już tego nie zrobi. Nie tylko dlatego, że inna jest dziś formuła rozgrywania Euro.

W niedzielę na Stade de France Portugalczyk i Francuz będą jednak mieli szansę dorównać Platiniemu. Na razie zrobili to w osiągnięciach strzeleckich, bo bramka zdobyta przez Ronaldo w wygranym 2:0 półfinale z Walią była jego dziewiątym trafieniem w mistrzostwach Europy (w czwartym turnieju). Dwie bramki Griezmanna w wygranym 2:0 półfinale z Niemcami były z kolei jego piątym i szóstym trafieniem podczas Euro 2016.

Ostatnim piłkarzem, któremu udało się dokonać podobnej sztuki był właśnie Platini. Po nim kolejni królowie strzelców kończyli na pięciu, czterech, albo (jak cztery lata temu) zaledwie na trzech golach. – Fajnie jest bić rekordy, ale najważniejsze, że zagramy w finale – bagatelizuje swoje osiągnięcie Ronaldo. Dla niego niedzielny mecz to ostatnia być może okazja na to, żeby wygrać coś znaczącego ze swoją reprezentacją. Ma już 31 lat i na kolejnym Euro prawdopodobnie nie zagra (choć pewnie dotrwa do mistrzostw świata w 2018 r.). Dwa razy był dosłownie o krok. W 2004 roku Portugalczycy przegrali jednak w finale 0:1 z Grecją, co media w całej Europie uznały zgodnie za największą sensację w historii mistrzostw Starego Kontynentu. Cztery lata temu Portugalia przegrała za to w półfinale z Hiszpanią. Co prawda dopiero po serii rzutów karnych, ale Ronaldo i tak był niepocieszony. Tym razem w końcu się udało, w czym duża zasługa nie tylko CR7 (który oprócz trzech bramek ma na koncie trzy asysty), ale również trenera Fernando Santosa, który doprowadzając Portugalię do finału wyrównał z kolei osiągnięcie Luiza Felipe Scolariego z 2004 roku. „I teraz to on funduje grecką tragedię naszym rywalom” – napisał przed półfinałem dziennik „A Bola”. Trafnie, bo Portugalia pod kierunkiem Santosa prezentuje się chwilami bardzo podobnie do prowadzonej przez niego na poprzednim Euro Grecji, z którą awansował wówczas do ćwierćfinału (kosztem Polski i Rosji), choć nie miał w składzie gwiazd na miarę Ronaldo, albo chociaż Naniego, czy Renato Sanchesa. Teraz je ma, ale najważniejsza jest nadal defensywa i dyscyplina taktyczna. I konsekwencja, bo po fazie grupowej mało kto wierzył, że Portugalczyków stać na finał. Po trzech remisach zakończyli rywalizację na trzecim miejscu i awansowali tylko dzięki nowej formule rozgrywania turnieju (do tej pory z grupy wychodziły dwie drużyny). W 1/8 finału Ronaldo i spółka wymęczyli zwycięstwo z Chorwacją, strzelając gola trzy minuty przed końcem dogrywki. W ćwierćfinale z Polską potrzebowali rzutów karnych. Klasę pokazali dopiero w półfinale z Walią. – Nie dbamy o to, czy gramy ładnie, czy nie. W takiej imprezie liczą się zwycięstwa – powtarza za każdym razem Santos, odpierając zarzuty, że jego zespół prezentuje antyfutbol. – Czasem gramy przyjemnie dla oka, a czasem nie. Tym razem wyszedł nam pod tym względem lepszy występ i myślę, że mógł się podobać – dodał po awansie do finału.

Francuzi również rozpędzali się powoli. Zwłaszcza ich najlepszy strzelec, który po meczu otwarcia trafił na pierwszą stronę dziennika „L’Equipe”, jako jego antybohater. W dodatku w pełni zasłużenie, bo przeciwko Rumunii nie pokazał zbyt wiele, zszedł zresztą z boiska w 66. minucie. Kolejne spotkanie (z Albanią) rozpoczął na ławce rezerwowych, co nie przeszkodziło mu zostać jego bohaterem, bo to właśnie Griezmann był autorem pierwszej bramki, która padła w 90. minucie. Klasę pokazał jednak dopiero w fazie pucharowej. Pięć goli, dwie asysty. W wygranym 5:2 ćwierćfinale z Islandią przebudziła się w końcu cała ekipa Trójkolorowych, której – paradoksalnie – pomógł nadmiar żółtych kartek, eliminujący N’Golo Kante. Nie mogąc skorzystać ze swojego najlepszego defensywnego pomocnika, trener Didier Deschamps przemeblował skład z ustawienia 4-3-3, na 4-2-3-1, i ustawił Griezmanna w roli cofniętego napastnika (wcześniej grał na skrzydle). A snajper Atletico Madryt pokazał, że czuje się w tej roli, jak ryba w wodzie. Co ciekawe, Griezmann nie uważa wcale, że to Francja jest faworytem finału (takiego zdania są bukmacherzy). – Szanse obu drużyn wynoszą po 50 procent – twierdzi. Odżegnuje się również od porównań do Platiniego i poniekąd słusznie, bo jego strzeleckie popisy nie będą wiele warte, jeśli Trójkolorowi nie zostaną mistrzami Europy. Dopiero wtedy naprawdę dorówna słynnemu rodakowi… Albo zrobi to Ronaldo.

TS/Hubert Zdankiewicz, Paryż

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520