13.2 C
Chicago
wtorek, 23 kwietnia, 2024

Grali w upale, jedli jaszczurki i… inkasowali 25 tys. dolarów za sezon

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

Malediwy, Wietnam czy Singapur to idealne miejsca na wakacyjny wypoczynek. Jak udowadniają niektórzy polscy piłkarze, wyjazd do egzotycznych zakątków świata może być także całkiem niezłym pomysłem na sportową karierę.
Marzeniem zawodników z rodzimej ligi jest gra w klubach zachodniej Europy. Nie ma się czemu dziwić, skoro zarobki na polskich boiskach są kilkunastokrotnie niższe od tych w Anglii, Niemczech, czy Włoszech. Jednak coraz więcej piłkarzy zauważa, że szansa na rozwój i zarobienie dużych pieniędzy leży także poza Starym Kontynentem. Nazwiska naszych sportowców od lat rozbrzmiewają w najodleglejszych zakątkach Azji czy Afryki. Duża część zawodników, którzy odważyli się udać w stronę peryferii wielkiej piłki, odniosła znaczący sukces i zyskała miano lokalnych gwiazd oraz rzesze oddanych kibiców.

Jednym z pierwszych, którzy postanowili wyruszyć na podbój egzotycznego świata futbolu był Janusz Wójcik. Selekcjoner srebrnej reprezentacji z igrzysk olimpijskich z Barcelony w 1976 r. przybył do Pakistanu (wraz z ówczesną żoną, której ojciec był dyplomatą na tamtejszej placówce), gdzie przez kilka miesięcy strzelał gole dla Rawalpindi. Niespełna dwanaście lat później krótki epizod w południowokoreańskim Youkong Elephants (od 2006 r. klub w związku ze zmianą siedziby występuje jako Jeju United FC) zaliczył, znany m.in. z występów w Legii Warszawa i Widzewie Łódź, Leszek Iwanicki.
Po niezbyt udanej przygodzie z australijską piłką, na początku lat dziewięćdziesiątych w Singapurze zakotwiczył Wojciech Jagoda. Jak przyznaje były piłkarz m.in. Legii Warszawa oferta gry dla Tiong Bahru pojawiła się niespodziewanie (w trakcie podróży z Antypodów do Polski), ale w żadnym wypadku nie żałuje spontanicznej decyzji o dołączeniu do zespołu „Jaguarów”.
– Traktowali mnie tam jak gwiazdę i zapewnili znakomite warunki (dwupiętrowy apartament w luksusowej dzielnicy) – wspomina Jagoda. – Rok w Singapurze był dla mnie niczym wakacje, za które dodatkowo płacili duże pieniądze – dodaje były pomocnik, dziś komentator nc+.
Swego czasu łatwego zadania nie mieli wietnamscy komentatorzy. Za sprawą trenera Jerzego Masztalera (prowadził m.in. Petrochemię Płock) w 2001 r. na Półwysep Indochiński trafiło czterech zawodników – Tomasz Cebula, Andrzej Stretowicz, Mariusz Wysocki oraz Robert Dąbrowski. Dla tego ostatniego, wyjazd do Wietnamu miał wymiar czysto rekreacyjny. Dąbrowski z powodu kontuzji, której doznał w jednym z meczów kontrolnych przed sezonem, nigdy nie zadebiutował w oficjalnych rozgrywkach. Natomiast pozostała trójka radziła sobie całkiem nieźle. Wysocki został nawet okrzyknięty jednym z najlepszych obrońców ligi. Polakowi w wywalczeniu tego tytułu w znaczącym stopniu sprzyjały warunki fizyczne. Były zawodnik m.in. Stomilu Olsztyn ze 194 cm wzrostu niemalże o głowę przewyższał swoich rywali (średnia wzrostu tamtejszych zawodników wynosiła 162 cm).
Największym problemem, z jakim borykali się piłkarze występujący na wietnamskich boiskach była niesprzyjająca pogoda. Polacy narzekali również na lokalną kuchnię, ale grillowane jaszczurki to nic przy panujących przez cały dzień wysokich temperaturach. Nierzadko zdarzało się, że termometry już podczas porannych treningów wskazywały ponad 25 stopni Celsjusza. Swoistą rekompensatą za upalną aurę były zarobki. Za rok gry w Da Nang biało-czerwoni inkasowali 25 tysięcy dolarów, co przy kosztach utrzymania rzędu zaledwie dwustu dolarów miesięcznie, było kwotą dosyć pokaźną.
Innych czterech naszych stranieri w tym samym czasie podbijało boiska ligi indonezyjskiej. Mariusz Mucharski, Maciej Dołęga, Piotr Orliński i Paweł Bocian przez rok bronili barw Persib Maung. Do Indonezji sprowadził ich trener Marek Śledzianowski. Polacy w tym wyspiarskim kraju wielkiej kariery nie zrobili. W zaprezentowaniu pełni możliwości zawodnikom przeszkodził nie tylko niesprzyjający klimat, ale i zatrudniony w klubie szaman. Ten, oprócz odprawiania czarów i odpędzania od piłkarzy złych mocy, brał czynny udział przy ustalaniu taktyki i składów na mecze, w których biało-czerwoni nie byli często uwzględniani.
W osobie trenera Śledzianowskiego lokali działacze pokładali duże nadzieje. Klub pod wodzą Polaka miał zdominować ligę. Tak się jednak nie stało i po roku byłego trenera reprezentacji Polski juniorów (w latach osiemdziesiątych) zwolniono. Nowy szkoleniowiec, Chilijczyk Juan Antonio Paez, postanowił sprowadzić do zespołu swoich rodaków, co skutkowało rychłym zakończeniem współpracy także z polskimi piłkarzami.
Naszych reprezentantów nie zabrakło także w Chinach. Swój epizod w Państwie Środka zaliczyło ośmiu Polaków (m.in. Emmanuel Olisadebe i Krzysztof Mączyński, który jeszcze w zeszłym roku bronił barw Guizhou Renhe). Szlaki kolegom po fachu przetarł Sylwester Czereszewski. Legia Warszawa za roczne (2001) wypożyczenie napastnika otrzymała od Jiangsu Shuntian 100 tys. dolarów. Mimo że poziom ligi chińskiej był wówczas zdecydowanie niższy od polskiej, to jednak przebicie się do pierwszego składu było dużym wyzwaniem. Wszystko przez przepisy, które stanowiły, że w wyjściowej jedenastce mogło jednocześnie przebywać tylko trzech zagranicznych piłkarzy. A tych lokalne kluby sprawdzały na potęgę, szczególnie Brazylijczyków, którzy mieli ogromne kłopoty z aklimatyzacją (w przeciwieństwie do pozostałych obcokrajowców nie mieszkali w hotelach tylko wynajmowanych przez klub apartamentach), a podczas posiłków raczyli się fast foodami.
Tych problemów nie miał Polak, który doskonale dogadywał się z trenerami z Rosji i Serbii. – Byłem pierwszą osobą, która rozumiała wszystkie uwagi trenera. Przez to, że szkoleniowcami byli Europejczycy, nie miałem trudności z dopasowaniem się do ich filozofii gry – wspominał Czereszewski, który rozegrał w sum ie 19 meczów i strzelił 2 gole. Bardziej niż z bilansu bramkowego piłkarz po powrocie do kraju cieszył się jednak ze stanu konta bankowego. – Dzięki pobytowi w Chinach mogłem sobie kupić dom w Polsce. Grając w Legii musiałbym na to pracować przez co najmniej cztery lata – zdradził.
Duże pieniądze miały znaczący wpływ na decyzję Jacka Bąka o przejściu z francuskiego RC Lens do Al-Rajjan SC. W Katarze 96-krotny reprezentant Polski spędził dwa lata (2005-07), a za każdy sezon inkasował ponad milion euro. Polak był czołową postacią swojego zespołu. Wystąpił w 72 spotkaniach i zdobył 3 gole. Jak przekonuje jednak Bąk, wbrew powszechnie panującej opinii gra na Bliskim Wschodzie to niełatwy kawałek chleba. – Mecze odbywały się w późnych godzinach wieczornych, a mimo to temperatura sięgała prawie 40 stopni Celsjusza. Po każdym spotkaniu traciłem na wadzę nawet trzy kilogramy, a ulgi szukałem w klimatyzowanych centrach handlowych – opowiadał były kapitan biało-czerwonych.
O ile w Katarze największym zmartwieniem piłkarzy było palące słońce, to w Iranie dochodzili do tego jeszcze żywiołowi (momentami aż za bardzo) kibice. – Na mecze potrafiło przyjść kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Z trybun często leciały kamienie. Gdy przegraliśmy mecz, lepiej było nie wychodzić na ulice – mówił w jednym z wywiadów Andrzej Bednarz, który w latach 2009-10 występował w lidze irańskiej. W tym czasie reprezentował barwy Zob Ahan Isfahan oraz Saba Kom.
Do niedawna polski wątek w Afryce przejawiał się za sprawą trenerów Henryka Kasperczaka (trenował m.in. reprezentację Mali, Senegalu, a obecnie prowadzi drużynę narodową Tunezji) i Bogusława Baniaka (szkoli juniorską reprezentację Burkina Faso). Od lutego do wymienionego grona dołączył Jacek Magdziński. Piłkarz występujący ostatnio w Promieniu Kowalewo Pomorskie, a wcześniej m.in. w Puszczy Niepołomice i Flocie Świnoujście, podpisał kontrakt z Academiką Petroleos Clube do Lobito.
Magdziński znalazł się w angolskim klubie za sprawą niemieckiego menedżera, który wypatrzył 28-latka na jednym z filmów w internecie. – Poziom w lidze angolskiej, jest podobny do tego w naszej ekstraklasie. Tutaj jednak gra się znacznie bardziej fizycznie i zdecydowanie trudniej jest zdobyć bramkę – mówi polski napastnik. Magdziński w 28 dotychczas rozegranych meczach dla Academiki strzelił 10 goli.
Spośród wielu innych egzotycznych części świata, do których zawitali polscy piłkarze, można wymienić chociażby Filipiny (Ben Starosta – Global FC Manila), Japonię (m.in. Tomasz Frankowski – Nagoya Grampus Eight, Piotr Świerczewski – Gamba Osaka, a obecnie Krzysztof Kamiński – Jubilo Iwata), Malezję (Grzegorz Kowalski – Kelantan, Arkadiusz Żarczyński – Sabah), Tunezję (Robert Stachura – Athletique Bizertin) oraz Arabię Saudyjską (aktualnie grają tam napastnicy Łukasz Gikiewicz – Al-Wehda Club oraz Adrian Mierzejewski – Al-Nassr, do niedawna również Łukasz Szukała – Ittihad FC).
Konkurs na najpiękniejsze miejsce na uprawianie profesjonalnego futbolu bezapelacyjnie wygrał jednak Piotr Kardas. Były napastnik m.in. KS Piaseczno w 2011 r. zdecydował się opuścić Polskę i udać się ponad 7000 km na wschód, by jako pierwszy Europejczyk w historii zdobywał bramki w lidze Malediwów (Club Eagles Male). Urokiem lokalnych plaż Kardas cieszył się jednak zaledwie kilka miesięcy.

 

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520