Ambasador Mosbacher znowu naraziła się prawicowym politykom i publicystom. Tym razem broniąc praw społeczności LGBT. Nie pierwszy i chyba nie ostatni raz, bo Georgette Mosbacher uchodzi za osobę, która mówi to, co myśli, nawet, jeśli nie wszystkim się to podoba.
Barwna, żywiołowa, bezpośrednia – Georgette Mosbacher, ambasador USA w Polsce, spędza sen z powiek politykom Prawa i Sprawiedliwości, ale też wymyka się wszelkim regułom rządzącym światową dyplomacją.
Ostatnio Mosbacher – zawsze wyrazisty makijaż, ułożone włosy i starannie dobrany strój – podpisała się pod listem otwartym pięćdziesięciu ambasadorów i przedstawicieli różnych międzynarodowych organizacji dotyczącym sytuacji społeczności LGBT w Polsce.
„Oddajemy hołd ciężkiej pracy osób LGBTI i innych społeczności w Polsce i na świecie, a także pracy wszystkich tych, którzy dążą do zapewnienia praw człowieka osobom LGBTI i innym osobom należącym do społeczności stojących w obliczu podobnych wyzwań oraz zakończenia dyskryminacji w zwłaszcza ze względu na orientację seksualną lub tożsamość płciową. Prawa człowieka są uniwersalne i wszyscy, w tym osoby LGBTI, mają prawo w pełni z nich korzystać” – to fragment dokumentu.
Joachim Brudziński, wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości, natychmiast zareagował na Twitterze: „Czekamy na Pani głos w obronie ludzi pracujących w chrześcijańskich poradniach rodzinnych zmuszanych do oddawania sierot do adopcji parom homoseksualnym. Czekamy na głos oburzenia za odmowę obsługi w restauracjach prowadzonych przez aktywistów LGBT+etc. ludziom z krzyżem na piersi.” (pisownia oryginalna – red.)
Do listu ambasadorów, w podobnym tonie, odniósł się też premier Morawiecki i minister Ziobro. – Myślę, że takie zaangażowanie części korpusu dyplomatycznego powtarza się tutaj co roku, natomiast to, co ciekawe, te kwestie nie są intensywnie podnoszone w relacjach między korpusem dyplomatycznym a MSZ – stwierdził z kolei szef MSZ Zbigniew Rau w Programie Pierwszym Polskiego Radia. – Trudno się nie zgodzić, co do tego, że stoimy na gruncie obrony praw człowieka i uniwersalnych wartości. Przecież to gwarantuje nasza konstytucja, ale także i praktyka polityczna. Trudno więcej o tym mówić – dodał.
Ambasador Mosbacher chyba specjalnie nie przejęła się tymi uwagami, bo we wtorek powtórzyła w rozmowie z Marcinem Makowskim z WP Wiadomości: – Zacznę od podkreślenia jednej, fundamentalnej sprawy: Stany Zjednoczone wierzą w równość wszystkich ludzi. W pełni rozumiem i szanuję fakt, że Polska jest krajem katolickim – nikt nie chce tego podważać. (…) Niemniej musicie wiedzieć, że w kwestii LGBT jesteście po złej stronie historii. Mówię o postępie, który się dokonuje bez względu na wszystko. Używanie tego typu retoryki wobec mniejszości seksualnych jedynie wyobcowuje Polskę, przekładając się też na konkretne decyzje biznesowe.
Dalej ambasador opowiada o branży filmowej i technologicznej, tłumaczy, że przedsiębiorcy „nie chcą jechać i inwestować tam, gdzie ich pracownicy nie są szanowani i nie mają praw, które akceptuje większość świata Zachodu”. – Dochodzą do mnie głosy zaniepokojonych przedsiębiorców, ale co warto dodać: podobnie dzieje się również w Ameryce. Hollywood i sektor IT nie chcą współpracować ze stanami, które uchwalają prawa sprzeczne z wartościami branży – mówi Georgette Mosbacher w rozmowie Wirtualną Polską.
Tym razem do akcji ruszyli nie politycy, a prawicowi publicyści, a im wolno więcej niż tym pierwszym. Wojciech Wybranowski napisał na Twitterze, że „odkąd sięga pamięcią, Stany Zjednoczone nie miały w Polsce gorszego, bardziej infantylnego ambasadora niż Pani Ambasador”. W usuniętym wpisie napisał też, że jego zdaniem „powinna jednak opuścić Polskę”.
Z kolei Paweł Lisicki, redaktor naczelny „Do Rzeczy”, w swoim eseju określił Georgette Mosbacher mianem „persona non grata”, jej wypowiedzi uznał za „głupie, podłe i prymitywne”, a do tego świadczące o tym, że USA zachowuje się nie jak sprzymierzeniec Polski, a jej kolonizator.
Witold Gadowski, dziennikarz, publicysta, pisarz i poeta, poszedł jeszcze dalej, stwierdził, że „babsku ewidentnie zaszkodziły hialuryny”. „Czy wobec skandalicznych wyczynów pani Mosbacher nasze MSZ – po raz kolejny – odważnie… nabierze wody w usta? Czy to różni się od stosunków Poniatowskiego z „niewyżytą Niemrą”? Ile razy pozwolicie jeszcze na upokarzanie Polaków?” – dopytywał.
To nie pierwszy głos ambasador Mosbacher komentujący sytuację społeczną i polityczną w Polsce. Wcześniej stanęła w obronie wolności mediów, przestrzegając PiS przed wprowadzeniem tak zwanej dekoncentracji mediów, która, jej zdaniem, w praktyce będzie cenzurą i ograniczy zaufanie inwestorów międzynarodowych do spółek zlokalizowanych w Polsce. Pani ambasador skrytykowała też nagonkę mediów publicznych na komercyjną TVN. – Wielokrotnie powtarzałem i powtórzę raz jeszcze: pani Georgette Mosbacher przekracza swoje kompetencje, a konkretnie łamie 41 punkt konwencji wiedeńskiej, który zabrania dyplomatom ingerowania w procesy wewnętrzne państwa, w którym urzędują – mówi mi Witold Waszczykowski, były szef MSZ.
Konwencja wiedeńska, rzeczywiście, mówi o prawie dyplomatycznym i ma charakter powszechny, to znaczy – obowiązuje wszystkie kraje, ale też jest kodyfikacją istniejącego od stuleci zwyczajowego prawa dyplomatycznego. Dokument określa wiele kompetencji ambasadora, takich jak reprezentowanie swojego państwa, zapoznawanie się z sytuacją w kraju urzędowania, prowadzenie rokowań, nadzór nad całym personelem dyplomatycznym i konsularnym. Ambasador jest zobowiązany do przestrzegania prawa państwa, w którym pełni swoją misję, choć w przypadku jego naruszenia nie grozi mu zwykła odpowiedzialność, bo korzysta z immunitetu. Może być uznany za persona non grata i tym samym wydalony, co zdarza się jednak bardzo rzadko. Oprócz konwencji istnieje także tak zwany protokół dyplomatyczny, czyli coś w rodzaju zasad dobrego zachowania. Należy go przestrzegać, ale nie ma on charakteru obowiązującego prawa. Pewne ekstrawagancje w zachowaniu ambasadora mogą być zgodne z prawem, ale nie z protokołem.
Włodzimierz Cimoszewicz, były premier i były szef MSZ, tłumaczy, że w dyplomacji amerykańskiej są dwie kategorie ambasadorów. Jedni, to profesjonalni dyplomaci, drudzy – osoby spoza służby państwowej, których prezydent powołuje na takie stanowisko z różnych względów. Czasem ze względu na osobistą znajomość, czasem ze względu na popularność takiej osoby. W ostatnich latach w Warszawie, jak zauważa Włodzimierz Cimoszewicz, byli zawodowcy: Stephen Mull, Lee Feinstein, Christopher Robert Hill, Daniel Fried (dwaj ostatni wybitni) i „amatorzy”: Nicholas Andrew Rey, Victor Asie, czy Georgette Mosbacher właśnie.
– Od tych ostatnich nie oczekuje się jakichś nadzwyczajnych umiejętności i wiedzy, ale liczą się ich kontakty i wpływy w Białym Domu. Obecna ambasador ma, jak sądzę, silną pozycję jako wieloletnia znajoma Donalda Trumpa i szczodra sponsorka Partii Republikańskiej. Jej zachowanie odbiega od pewnego wzorca powściągliwości, konserwatywnego ubioru i załatwiania spraw zakulisowo, ale też w dyplomacji amerykańskiej nie jest wyjątkiem – mówi Włodzimierz Cimoszewicz. – Jedną z głównych ról ambasadora jest reprezentowanie swojego państwa, jego interesów i obywateli. Jak te role odgrywa, to już inna sprawa. Spore znaczenie dla tej oceny ma też charakter stosunków między jego, czy jej krajem i krajem akredytacji. Między przyjaciółmi można więcej, między rywalami mniej. To, że pani Mosbacher głośno i jednoznacznie wypowiada się w takich sprawach jak wolność mediów, czy prawa osób z grupy LGBT mnie nie razi, zwłaszcza, że ona ma racje. Domyślam się, że politycy PiS-u bywają poirytowani, bo połajanki są bolesne, a oni muszą miarkować ton swoich reakcji. Prawdą jednak jest, że zawodowy dyplomata raczej robiłby to inaczej, bardziej dyskretnie, co nie oznacza, że mniej stanowczo. Wręcz odwrotnie, w rozmowie w cztery oczy można bardzo jasno określić konsekwencje nieakceptowanej polityki, czy decyzji miejscowych władz – dodaje były premier.
Paweł Kowal, były sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, wzrusza tylko ramionami.
– Mamy XXI wiek, głowy państw ogłaszają swoje decyzje na Twitterze, więc Georgette Mosbacher gra w konwencji, w której gra cały świat. Czy to jest działanie standardowe? Nie. Czy jakoś szczególnie oryginalne? Nie – tak mówi.
Swoją drogą, sama Georgette Mosbacher może uchodzić za osobę pewną siebie i nie stroniącą od mocnych, kontrowersyjnych wypowiedzi, a przy tym twardą i zdecydowaną. Swoim życiorysem mogłaby spokojnie obdzielić przynajmniej kilka osób.
„Gdybym była stara, gruba i brzydka nikt by się mną nie zainteresował i nie byłabym w stanie zbudować imperium” – powiedziała kiedyś, ale też pozycję społeczną i zawodową ma za oceanem mocną.
Urodziła się 16 stycznia 1947 w Highland, jako Georgette Paulsin. Po śmierci ojca, który zginął w wypadku samochodowym, siedmioletnia Georgette musiała pomagać mamie, babci i prababci w opiece nad trójką młodszego rodzeństwa. Pracując skończyła ogólniak i studia licencjackie na Uniwersytecie Indiany w Bloomington. Po dyplomie, w 1970 roku przeniosła się do Chicago, gdzie zaczęła pracę w małej agencji reklamowej.
Wyszła mąż za Roberta Muira, potem za prezesa Faberge and Brut Productions, George’a Barriego. Z każdym rozwodem, jej stan jej konta wyglądał coraz lepiej.
W 1987 roku kupiła przedsiębiorstwo kosmetyczne La Praire, z którego uczyniła imperium, cztery lata później odsprzedała je z zyskiem niemieckiemu Beiersdorfowi. Założyła firmę consultingową Georgette Mosbacher Enterprises. Od 2000 roku przez 15 lat była też prezesem Borghese – włoskiego producenta kosmetyków. Od 1985 była żoną Roberta Mosbachera, prezesa Mosbacher Energy i późniejszego sekretarza stanu w gabinecie George’a H.W. Busha. Tak weszła do wielkiej polityki.
„Centrum dowodzenia stał się jej 500-metrowy apartament przy Piątej Alei, urządzony w podobnym stylu jak nowojorskie apartamenty obecnego prezydenta w Trump Tower. Tam poznawała ze sobą republikańskich polityków ze śmietanką biznesu. I wkrótce została potentatką fundraisingu. O takich ludziach mówi się w Stanach „kingmaker” – człowiek, który namaszcza króla.
Bo kampanii wyborczej bez pieniędzy wygrać się nie da. Robert odszedł z ministerstwa w 1993 roku, ich małżeństwo rozpadło się pięć lat później, ale siła Georgette tylko rosła. Została szefową komisji finansowej Narodowego Komitetu Republikanów, czyli partyjnej egzekutywy i sekretarzem Stowarzyszenia Republikańskich Gubernatorów, zresztą jako pierwsza kobieta w historii” – pisał Radosław Korzycki w OKO.press.
Z Robertem Mosbacherem też się rozstała, ale w polityce jest do dziś. Zasiadała we władzach Partii Republikańskiej, odpowiadając za finanse. Była pierwszą kobietą przewodzącą stowarzyszeniu republikańskich gubernatorów. Stała za prawyborczymi kampaniami – Johna McCaina i Mitta Romney’a oraz ubiegającego się o reelekcję prezydenta Busha juniora. W 1986 roku poznała Donalda Trumpa i wygląda na to, że darzy go sympatią.
– Donald nigdy nie udawał kogoś, kim nie jest. To człowiek bezpretensjonalny. Nie zobaczysz go na premierze w operze albo w Carnegie Hall. Jego nie obchodzi, co myśli o nim nowojorska socjeta – powiedziała dziennikarzom „Financial Times”.
Kiedy podczas kampanii prezydenckiej w 2016 wyciekły taśmy, na których Donald Trump w niezbyt wybredny sposób wypowiada się o kobietach, stanęła w jego obronie, twierdziła, że „jest porządnym człowiekiem”. „Zachowanie Donalda Trumpa polega na tym, że robi to, co powinno zostać zrobione. To powinno być nowym standardem. Myślę, że to czas, by zerwać ze standardowym protokołem i skupić się na tym, co służy naszemu krajowi. Powinniśmy przedefiniować to, co uznajemy za „prezydenckie” i oceniać to po twardych rezultatach” – pisała z kolei w 2017 roku w „Washington Times”.
Wspiera Republikanów nie tylko słowem, według serwisu Center for Responsive Politics Mosbacher przez wszystkie lata przeznaczyła na kandydatów Partii Republikańskiej ponad pół miliona dolarów dotacji.
Jej biznesowo-towarzyski talent dostrzegł nawet Barack Obama i w 2016 powołał ją do Komisji Doradców ds. Dyplomacji. Georgette Mosbacher stoi też na czele Rady Doradców Green Beret Foundation, fundacji opiekującej się żołnierzami i weteranami sił specjalnych wojsk lądowych USA.
Z dziennikarką Diane Harris napisała książkę „It Takes Money, Honey” („Trzeba forsy, kochanie”), to swoisty poradnik dla kobiet, w którym wskazuje, jak uzyskać finansową niezależność. W „Kobiecej sile”, która ukazała się w 1993 roku opowiada z kolei o „dziewczynie z klasy pracującej z Indiany, która doszła do stanowiska prezesa i przetrwała wyniszczające małżeństwo”, czyli o sobie samej. Tłumaczy innym paniom, jak osiągnąć sukces nie rezygnując z kobiecości. Sama lubi powtarzać, że „nie urodziła się ruda, ale urodziła się, by być rudą.”
Widać, że wygląd ma dla niej duże znaczenie, o czym otwarcie opowiada. – Moje brwi są tak blade, że co dwa lata muszę udać się do salonu, by na nowo je wytatuować – stwierdziła swego czasu. Jak donoszą media „zawsze mówi, to co myśli, nawet, jeśli nie wszystkim się to podoba”.
Dzisiaj 73-letnia dziś Georgette Mosbacher jest singielką, ma suczkę rasy cavalier king charles spaniel. „Moja Guinevre jest uosobieniem przyjaźni i miłości. Nasze zwierzaki sprawiają, że jesteśmy lepszymi ludźmi” – napisała w lutym na Twitterze z okazji obchodzonego w USA Narodowego Dnia Zwierząt Domowych.
Georgette Mosbacher, wbrew temu co myślą, czy piszą niektórzy, wielokrotnie bardzo ciepło wypowiadała się o Polsce i Polakach. W wywiadzie dla „Super Expressu” tłumaczyła, że przyczyną sympatii Donalda Trumpa do Polski i Polaków jest wspólna historia.
– Polacy byli z nami w czasie naszej wojny o niepodległość. Polacy i Amerykanie podzielają te same wartości. Pan prezydent był w Polsce, a tylko w tym roku wiceprezydent Mike Pence był tu dwa razy. Także jeśli spojrzymy na relacje prezydenta Donalda Trumpa z prezydentem Andrzejem Dudą, to widać, że naprawdę bardzo się lubią – mówiła. I dalej: – Historia pokazuje, że zawsze tu byliśmy. Zawsze wywiązywaliśmy się z naszych zobowiązań w NATO. Mogę zapewnić, że Stany Zjednoczone Ameryki przykładają ogromną wagę do Polski i jej wolności. Popieramy NATO, popieramy artykuł 5., popieramy Polaków.
Wydaje się jednak, że trudno w kwestia, w których nie zgadza się z polskim rządem, oczekiwać od Georgette Mosbacher dyplomatycznej poprawności, bo ona po prostu nie leży w jej naturze.
Red. Dorota Kowalska PolskaPress AIP/ foto Aneta Żurek PolskaPress