Zaczęło się od Marsa z zespołu konnego w Chorzowie. Trafił na przetarg, i nie pozwolono zatrzymać go policjantowi. Pretekstem było, że opiekun mieszkał w bloku, choć znalazł dla niego miejsce w zaprzyjaźnionej stajni.
Na schorowanego konia, który stracił na służbie zdrowie, chętnych brakowało. Już było wiadomo, że jeśli ktoś kupi go za bezcen, to tylko na kabanosy. Ale jego opiekun walczył o niego z całych sił i w końcu udało mu się zatrzymać przyjaciela.
Desperacja chorzowskiego policjanta dała jego szefom do myślenia: los koni na służbie się odmienił. Odtąd zastępca komendanta śląskiej policji sam nadzoruje decyzje o emeryturach koni. Nigdy nie trafią do rzeźnika.
GK (aip)