Nawet media amerykańskie, przyzwyczajone do wszelkich ekstrawagancji i niezwykłych wydarzeń, są zszokowane sprawą sądową, jaka aktualnie rozgrywa się w Virginii.
Młody Polak, pracując na miejscowym basenie, najwyraźniej doznał ataku depresji. I – zachowując się nienormalnie – najwidoczniej usiłował popełnić samobójstwo. I to przez utonięcie na tym samym basenie, na którym był zastępcą menedżera. Gdy jednak wezwana do awantury policja wyciągnęła Mateusza Fijałkowskiego z basenu, ratując mu życie, ten, w dwa lata później zaskarżył swych wybawców o to, że… zbyt późno przyszli mu z pomocą. Sprawa trafiła właśnie do sądu, budząc potężne kontrowersje.
Do zdarzenia doszło dwa lata temu. Fijałkowski (23), tuż po przylocie z Polski, został 26 maja 2o16 przyjęty do pracy w Fairfax (Virginia), do czyszczenia basenu. Pracował w kompleksie mieszkalnym Riverside Apartments. Mimo, że nie umiał pływać i ledwo znał angielski. Przyjechał w ramach letniej wymiany studentów, by nieco dorobić.
Zajmował się też układaniem leżaków i stolików, ogólnym porządkiem na obiekcie, badaniem jakości wody. Wywiązywał się na tyle dobrze z obowiązków, że błyskawicznie awansował na zastępcę kierownika obiektu. Początkowo nic nie zapowiadało dramatu. Polak pracował solidnie, zbierając pochwały.
Załamanie nastąpiło zaledwie w trzeci dzień pracy. Fijałkowski zaczął zachowywać się dziwnie. Zdaniem innych pracowników kompleksu, wdawał się w dyskusje i kłótnie z bywalcami basenu. Zaczął też mówić coś do siebie, po polsku.
W końcu doszło do poważniejszej konfrontacji. Polak zerwał jednej dziewczynie z nadgarstka opaskę, upoważniającą do korzystania z basenu. I stwierdził, że dziewczyna nie może skorzystać z obiektu.
Wybuchła dzika awantura. Obecny na służbie ratownik wezwał policję. Fijałkowski zignorował jednak obecność funkcjonariuszy. I zaczął… bez przerwy gwizdać na swym służbowym gwizdku, wykazując wyraźne objawy braku stabilności emocjonalnej.
Przygotowując się do akcji, która mogła przybrać charakter bezpośredniej konfrontacji, policjanci usunęli wszystkich gości z basenu. Wezwano funkcjonariusza, mówiącego po polsku. Przywieziono także współlokatora – polskiego studenta, który mieszkał z Fijałkowskim. Ten jednak kompletnie zignorował obu mówiących po polsku mężczyzn. I zaczął – jak wynika z raportów policyjnych – głośno krzyczeć po angielsku “Ja tu jestem ratownikiem” i zaczął modlić się po polsku.
Polak dwukrotnie wrzucał swój telefon komórkowy do basenu, w jego najpłytsze miejsce. I za każdym razem wyciągał z wody. Nie wiadomo, co chciał w ten sposób osiągnąć czy zamanifestować. Następnie wspiął się na wieżyczkę ratownika i stamtąd głośno krzyczał oraz gwizdał na swym gwizdku służbowym.
Po jakimś czasie, po raz trzeci wszedł do basenu. wolno schodził na coraz głębszą wodę. A następnie zanurzył się całkowicie ma głębokości ponad 2.5 metra. I złapał za dwa odpływy wody na samym dnie, trzymając się ich kurczowo. Najwyrazniej chciał popełnic samobójstwo.
Cały tekst – w najnowszym, 19. numerze chicagowskiego tygodnika polonijnego “EXPRESS”