Jeśli w Biebrzańskim Parku Narodowym nie wystrzela się dzików, które roznoszą wirusa ASF, to hodowla trzody w powiatach położonych wokół niego nie ma sensu – twierdzą rolnicy. Zapowiadają, że nie odpuszczą, będą walczyć o swoje.
To właśnie w sąsiadujących z parkiem gminach stwierdzono ostatnie przypadki afrykańskiego pomoru świń w woj. podlaskim. Najpierw wirus ASF zaatakował gospodarstwo w Klewiance (wcześniej zgłosiło ono, że nie spełnia wymogów bioasekuracji i zrezygnuje z produkcji trzody), w którym utrzymywane były trzy świnie. Wyniki badań z krajowego laboratorium referencyjnego ds. ASF otrzymane 17 sierpnia, potwierdziły obecność wirusa.
– A za parę dni padła kolejna sztuka, tym razem w samym Goniądzu – opowiada Henryk Grabowski, Podlaski Wojewódzki Lekarz Weterynarii. – Wyniki badań również były dodatnie. W gospodarstwie w Goniądzu znajdowało się ponad 420 świń. – Nie mamy pojęcia, jak wirus ASF trafił do naszego gospodarstwa – mówi Dariusz Ciochanowski z Goniądza. – Mieliśmy bardzo dużo zabezpieczeń. Codziennie z żoną rozmawialiśmy wieczorem o tym, co jeszcze możemy zrobić, by się ustrzec wirusa. Wiedzieliśmy, że w okolicy ten wirus jest. Niedaleko nas były trzy ogniska ASF. Dlatego rolnik już wcześniej przeniósł maszyny i ciągniki na inny plac, żeby nie wjeżdżać nimi na podwórko, na którym znajduje się trzoda. Zakupił też pasze od jednej z firm paszowych, by nie skarmiać zebranego w te żniwa ziarna.
– Były płoty, były siatki, kombinezony, niecki dezynfekcyjne przed każdym wejściem – wylicza. – Dbaliśmy o wszystko. Mieliśmy pisemny plan bioasekuracji, żona siedziała nad nim dwa dni. Naprawdę nie wiem co jeszcze można było zrobić, by się ustrzec ASF – zastanawia się rolnik. Henryk Grabowski, Podlaski Wojewódzki Lekarz Weterynarii potwierdza słowa rolnika. – Trudno powiedzieć skąd wziął się wirus ASF w tym gospodarstwie – mówi. – Zasady dotyczące bioasekuracji były w nim zachowane. – Dlatego przekazałem tę sprawę policji. Okoliczni rolnicy boją się o swoje gospodarstwa. Ich zdaniem, wszystkiemu winne są dziki, których – według gospodarzy – najwięcej jest właśnie na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego. Dlatego producenci trzody są bardzo zbulwersowani słysząc, że w innych parkach narodowych (tam, gdzie nie ma ASF) odstrzał będzie prowadzony, a tutaj nie. We wszystkich parkach narodowych łącznie (za wyjątkiem biebrzańskiego i białowieskiego) ma zostać odstrzelonych 7 tys. dzików.
Ministerstwo Środowiska tłumaczy, że w parkach: biebrzańskim i białowieskim liczebność populacji dzików jest na zakładanym poziomie. I nie ma potrzeby wprowadzać dodatkowego odstrzału. Z ostatniego liczenia dzików wynika, że w całym parku jest ich 40. Andrzej Grygoruk, dyrektor Biebrzańskiego Parku Narodowego dodaje, że tu odstrzał jest realizowany systematycznie (w innych parkach tego nie było), dlatego ministerstwo nie widzi potrzeby wprowadzania zmian. W tym roku ma zostać odstrzelonych 140 dzików, na razie myśliwi upolowali 56. Od odstrzelonych dzików pobierane są próby na obecność wirusa afrykańskiego pomoru świń. Według dyrektora BPN, widać, że dzików jest mało. Rolnicy jednak nie kryją oburzenia. – To nieprawda, że na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego jest mało dzików – mówi Zdzisław Radomski ze wsi Świerzbienie (gm. Mońki).
– Tam jest ich bardzo dużo, widać to chociażby po rozmiarze strat wyrządzanych przez te zwierzęta. Zapowiada, że rolnicy będą zabiegać o zmianę decyzji dotyczącej odstrzału. – W ten sposób niszczy się hodowlę trzody w powiecie grajewskim i monieckim – dodaje Dariusz Ciochanowski. – Trzeba, żeby niezależni ludzie weszli na teren parku, żeby odstrzał przeprowadziło np. wojsko, a nie pracownicy parku. My, rolnicy, nie wiemy niczego. Ani tego, jak duża redukcja dzików jest w Biebrzańskim Parku Narodowym, ani czy są one badane pod kątem ASF. A turyści wirusa roznoszą na butach po okolicy.
(AIP)