15.4 C
Chicago
wtorek, 16 kwietnia, 2024

Tragedia w Będzelinie pod Koluszkami. Pijany kierowca potracił córkę i zabił jej koleżankę [REPORTAŻ]

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

W małym Będzelinie koło Koluszek wszyscy dobrze znali dziewczynkę, która w niedzielę zginęła pod kołami auta. Znają też kierowcę, który ją śmiertelnie potrącił. Przed nią było całe życie. Miała dopiero 10 lat…

Kinga wróciła z wakacji. W niedzielę z rodzicami i starszą siostrą przyjechała do dziadków, którzy mają działkę w Będzelinie koło Koluszek. Kinga miała tam koleżankę Milenę. Razem postanowiły pojeździć na rolkach. Dochodziła godz. 18, gdy w dziewczynki wjechał pijany ojciec Mileny.

Kinga chciała jeszcze pojeździć z Milenką na rolkach

 

Mieszkańcy Będzelina do dziś nie mogą otrząsnąć się po niedzielnej tragedii. To niewielka wioska. Każdy zna każdego. Wiele osób jest ze sobą spokrewnionych. Wszyscy dobrze znają Annę i Janusza, dziadków Kingi, a także Andrzeja, ojca Mileny, sprawcę tragedii. – Tak się cieszyliśmy, że położyli nam w piątek nowy asfalt – mówi starszy mężczyzna prowadzący asfaltową drogą rower. – A już w niedzielę został splamiony krwią… Nie myślałem, że czegoś takiego dożyję! Anna i Janusz mają w Będzelinie działkę. Stąd pochodzą, choć mają też mieszkanie w Łodzi. Wnuczki były ich wielką radością. Kinga miała 10 lat. – Wspaniała dziewczynka – zapewniają sąsiedzi Anny i Janusza. – Często przyjeżdżała do dziadków. Grzeczna, uśmiechnięta. Bardzo mądra i ostrożna. Chyba w tamtym roku zaprzyjaźniła się z Mileną, córką tego Andrzeja. Wiele czasu spędzały razem. Ta Milenka to też fajna dziewczynka. Była rok młodsza od Kingi, ale szybko znalazły wspólny język. Kinga wróciła z wakacji. Była w górach. W niedzielę pojechała z rodzicami na działkę do dziadków. Rodzice z siostrą wrócili do domu, a Kinga została. Chciała pojeździć z Milenką na rolkach. Jeszcze w niedzielę dziadkowie mieli ją odwieźć do Łodzi. – Gdyby pojechała godzinę wcześniej, to pewnie by żyła – mówią w Będzelinie. Maja to rówieśnica Kingi. Mówi, że ją bardzo dobrze znała, były dalekimi kuzynkami. – Bardzo lubiłam Kingę – zapewnia Maja. – Czasem się bawiłyśmy. Chodziłyśmy na pole. Siadałyśmy, puszczałyśmy muzykę, rozmawiałyśmy. Jeździłam też z nią i Mileną na rolkach. W niedzielę przyjechała do mnie koleżanka. Widziałyśmy Kingę i Milenę, jak jeździły na rolkach. Wiem, że one lubiły sobie odpocząć i usiąść na brzegu drogi. Pan Władysław urodził się i wychował w Będzelinie. Zna tu wszystkich. Jeździ na wózku inwalidzkim. W niedzielę odwiedził Janusza i Annę, dziadków Kingi. Mieszka po sąsiedzku. – Były też dziewczynki, Kinga i Milena – wspomina. – Zjadły obiad. Pobawiły się na huśtawce. Potem poszły pojeździć na rolkach. Po nowym asfalcie. Za godzinę dziadkowie mieli zabrać Kingę do domu do Łodzi… Pan Władysław siedział z dziadkami Kingi, gdy nagle rozległ się wielki huk. Przez chwilę nie wiedzieli, co się stało. – Janusz wybiegł na ulicę, po chwili przybiegł po żonę – wspomina pan Władysław. – Pewnie już czuł, co się stało. To było kilkadziesiąt metrów od ich domu.

Słychać było szloch, krzyki

 

Huk usłyszeli też inni mieszkańcy wsi. Pospieszyli z pomocą. Na miejscu zobaczyli zalaną krwią Kingę i kucającą w rowie zakrwawioną Milenę. Zadzwoniono po pogotowie. Jednym z pierwszych na miejscu był sołtys Będzelina Sławomir Klimek. Gdy tylko zobaczył Kingę, od razu wiedział, że nie jest dobrze. Leżała w nienaturalnej pozycji. Miała zakrwawioną głowę, nie dawała oznak życia. Zaczął ją reanimować. Robił to do przybycia śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Ratownicy przejęli od niego akcję reanimacyjną. – Reanimowali ją chyba z godzinę – wspominają w Będzelinie. – Na miejscu byli jej dziadkowie, rodzice. Mieli nadzieję, że dziewczynkę da się uratować. Słychać było szloch, krzyki.

Niedaleko rannych dziewczynek stał zielony opel astra. Wysiadł, a w zasadzie wyczołgał się z niego 44-letni Andrzej Ch., ojciec Milenki. Chwiejnym krokiem, trochę na czworakach, poszedł w stronę domu. Od miejsca wypadku dzieliło go 200 metrów. – Niektórzy mówią, że nie mógł iść, bo taki był pijany i że uciekł – zauważa pan Władysław. – Był pijany, ale nie widziałem, by szedł na czworakach. Nie można też powiedzieć, że uciekał. On poszedł do domu. Usiadł na wersalce i czekał na policję. W Będzelinie twierdzą, że jego ucieczka nie miałaby żadnego sensu, bo wszyscy we wsi dobrze go znali i wiedzieli, kto spowodował tragiczny wypadek. – On był tak pijany, że nawet nie wiedział, co wokół niego się dzieje – twierdził jeden ze świadków wypadku. – Pewnie nawet nie zauważył, że potrącił córkę. Na miejscu wypadku pojawiła się szybko żona Andrzeja Ch. Podbiegła do córki. – Milenka siedziała w kucki w rowie koło jezdni – wspomina pan Władysław. – Z ust leciała jej krew. Trzymała się za klatkę piersiową. Mówiła, że ją bardzo boli. Mama podeszła do córki. Milenka wstała. I razem odeszły do domu. O ile wiem, to dopiero z domu Milenkę zabrało pogotowie. Skarżyła się na ból w klatce piersiowej, straciła zęby. Pani Danuta mieszka niemal przy miejscu tragedii. Jej mąż pobiegł tam jako jeden z pierwszych. – Ja nie mogłam tam iść, kilka lat temu straciłam w wypadku syna – mówi. – Miał 28 lat. Wiem, co czują rodzice Kingi… W Będzelinie zastanawiają się też, czy można było uniknąć tej tragedii. Niektóre media twierdzą, że mieszkańcy wsi widzieli nie raz Andrzeja za kierownicą i nic nie robili, choć wiedzieli, że nie ma prawa jazdy. – To przesada – uważa jedna z mieszkanek wsi. – Wiedziałam, że nie ma prawa jazdy. Zielonym oplem jeździła zazwyczaj jego żona. Ja jego za kierownicą nigdy nie widziałem. Są jednak i tacy, którzy mówią, że Andrzej nie raz pijany po okolicy jeździł autem. Jak ustaliła policja, nigdy nie miał prawa jazdy. – Mnie bardzo żal Kingi, bo jej życia nikt nie przywróci – twierdzi pani Maria. – Stała się straszna tragedia, o której nie zapomnimy nigdy. Ale tego Andrzeja też mi żal, to bardzo dobry chłopak. Coś takiego go trafiło! Wcześnie umarł mu ojciec. Matka sama wychowywała jego i rodzeństwo. Pani Maria dzień przed tragedią, w nocy z soboty na niedzielę, miała straszny sen. Od razu wiedziała, że nic dobrego to nie wróży. – Na pogrzeb mi się śniło! – przekonuje pani Maria. – I sen się spełnił. Jednak nie przypuszczałam, że to będzie pogrzeb Kingi. Znałam ją bardzo dobrze. To takie zdolne, mądre dziecko. Jeszcze w niedzielę ją żywą widziałam. Byli u mnie jej rodzice, dziadkowie, ale jeszcze przed tragedią.

Lubił wypić, ale pijakiem nie był

 

Andrzeja Ch. też wszyscy znają. Mieszka z rodziną tuż przy lesie w ładnym piętrowym, murowanym domu z zadbanym ogródkiem. Pracował w firmie budowlanej. Był też miejscową „złotą rączką”. – Lubił wypić, ale pijakiem nie był – twierdzi pan Władysław. Inni mieszkańcy wsi mówią, że jego największą słabością był właśnie alkohol. – Czasem nie miał umiaru i tak musiało się to skończyć – dodają. Jednak większość mieszkańców Będzelina podkreśla, że był porządnym, bardzo pracowitym i uczynnym człowiekiem. – Sam utrzymywał żonę i trójkę dzieci – mówią. – Był jedynym żywicielem. Jak oni teraz będą żyć? Andrzej Ch,. oprócz Mileny ma jeszcze dwoje dzieci – córkę i syna. – Ta druga córka jest niepełnosprawna, chyba chodzi do specjalnej szkoły – tłumaczą sąsiedzi. Policjanci nie mieli problemu z zatrzymaniem Andrzeja Ch. Czekał na nich w domu. Miał 2,8 prom. alkoholu w organizmie. Trzeba było czekać dzień, by można było go przesłuchać. Opowiadał potem policjantom, że w okolicy, niedaleko miejsca wypadku wykonywał prace budowlane. Po ich zakończeniu razem z kolegami postanowili to uczcić. Wypili w trójkę dwa litry wódki i po cztery piwa na głowę. W takim stanie Andrzej Ch. usiadł za kierownicą. – Usłyszał zarzuty dotyczące spowodowania w stanie nietrzeźwości wypadku ze skutkiem śmiertelnym, połączonego z ucieczką z miejsca zdarzenia – informuje Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.

12 lat za śmierć człowieka

 

Do podobnych tragedii dochodzi co jakiś czas. Pięć lat temu kierowca mercedesa potrącił w centrum Łodzi, przy ul. Rewolucji 24-letnią kobietę, która prowadziła wózek z dzieckiem. Matka zginęła, jej dziecko zostało ranne, na szczęście przeżyło. Kierowca uciekł. Gdy go zatrzymano, miał ponad promil alkoholu we krwi. W 2013 r. doszło też do kolejnej tragedii z udziałem pijanego kierowcy. 33-letni Kamil Z., u zbiegu ul. 6 sierpnia i Żeromskiego w Łodzi śmiertelnie potrącił 10-letniego chłopca i 63-letnią kobietę. Miał we krwi 2 promile. Nie posiadał prawa jazdy. Sąd skazał go na 12 lat więzienia – najwyższy wymiar kary, jaki grozi za takie przestępstwo. Andrzejowi Ch. też grozi 12 lat. Sąd Rejonowy w Brzezinach podjął decyzję o jego aresztowaniu na trzy miesiące. – I chłop zmarnował życie sobie, swojej rodzinie i rodzinie Kingi – mówi mieszkanka Będzelina. – Nie wiem, jak tu pokaże się ludziom na oczy, gdy wyjdzie z więzienia. Czy wybaczą mu rodzice i dziadkowie Kingi? Zrobił też wielką krzywdę swojej rodzinie. Czy Milena mu to wybaczy, gdy dorośnie? Milenę zawieziono do Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, choć jeszcze nie wiadomo, czy we wrześniu z innymi koleżankami zasiądzie w ławkach szkoły w Będzelinie. Kinga już nie usłyszy szkolnego dzwonka.

 

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520