W łódzkim akademiku w tajemniczych okolicznościach stracił życie 22-letni student. Hindus z kanadyjskim paszportem
Manpreet Singh Kanhayia, Hindus z pochodzenia, po skończeniu szkoły w Ontario w Kanadzie chciał studiować stomatologię. – Zdecydował się kontynuować studia na Uniwersytecie Łódzkim – poinformowała nas Teresa Piechota z Kanady, była nauczycielka Manpreeta. 22-latek przyleciał do Polski z rodzicami 24 września. Rodzice przylecieli, aby pomóc synowi w znalezieniu mieszkania.
Z dotychczasowych ustaleń wynika, że we wtorek, 29 września, student z Kanady wprowadził się do nowo zbudowanego akademika przy ul. Wigury 15 w Łodzi – mówi asp. sztab. Radosław Gwis z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. Około godz. 16 rodzice pożegnali się z synem i rozpoczęli podróż z powrotem do Kanady. Wtedy, zgodnie z zapisem monitoringu akademika, mężczyzna postanowił wyjść. Prawdopodobnie postanowił poznać Łódź, gdyż nie miał tu znajomych ani przyjaciół. – Nie wiadomo, czy z kimś się spotkał, ani gdzie był – mówi Radosław Gwis.
-Wszystkie możliwe hipotezy są sprawdzane. Do akademika Manpreet wrócił wieczorem. Wszedł do swojego pokoju i wysłał do ojca wiadomość SMS. – Ojciec mężczyzny twierdzi, że syn wysłał wiadomość, że skończył ćwiczenia i hinduskie medytacje (student był sikhem) i kładzie się spać – poinformowała nas Teresa Piechota. Mężczyzna jednak nie poszedł spać. Około godz. 2 w nocy z 29 na 30 września wpadł w szał. Wybiegł na korytarz, zdarł z siebie ubrania i głośno krzyczał w niezrozumiały dla innych studentów sposób. Gdy inni mieszkańcy próbowali uciszyć i uspokoić Kanadyjczyka, wbiegł do swojego pokoju i zabarykadował się. Chwilę później wyskoczył z okna swojego pokoju na czwartym piętrze.
– Wstępne ustalenia mówią, że bezpośrednio przed upadkiem znajdował się sam w zamkniętym pokoju, do którego nie można było się dostać z zewnątrz. Ta wersja jest jeszcze weryfikowana – mówi Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi. Do ciężko rannego mężczyzny wezwane zostało pogotowie ratunkowe. W stanie krytycznym został odwieziony do szpitala z obrażeniami wielonarządowymi, typowymi dla upadku ze znacznej wysokości. Niestety, lekarze nie zdołali uratować mu życia. Manpreet Kanhayia zmarł w szpitalu w środę 30 września.
Jego rodzice dowiedzieli się o tragedii dwa dni później. Zaniepokojeni brakiem kontaktu telefonicznego z synem zadzwonili do akadmika. Wtedy od administratora dowiedzieli się o tragedii. Natychmiast rozpoczęli procedurę sprowadzenia ciała syna do Kanady, a jednocześnie zaczęli szukać wyjaśnienia śmierci Manpreeta. Jaswinder Singh, ojciec studenta, nie wierzy w nieszczęśliwy wypadek.
Podejrzewa, że chłopak został zamordowany na tle rasowym. – Autopsja wykazała, że zgon nastąpił w wyniku rozległych obrażeń wewnętrznych. Nie wierzę w to, bo na ciele syna nie widziałem żadnych urazów, ani jakichkolwiek zadrapań czy śladów krwi – twierdzi Jaswinder Kanhayia. Rodzice mówią, że przez kilka dni pobytu z synem w Łodzi, wielokrotnie spotkali się z objawami rasizmu. – Wołali nawet do nas, że „Idzie bin Laden” – opowiadają. W sprawie śmierci Manpreeta Singha Kanhayia toczy się śledztwo. Nie wiadomo, jak szybko i czy w ogóle uda się ustalić, dlaczego młody, pogodny mężczyzna zginął. Nam udało się ustalić tylko tyle, że prawdopodobnie „na mieście” kupił lub dostał środki psychoaktywne, które doprowadziły do późniejszej tragedii.
Jarosław Kosmatka (aip), foto Arch. rodzinne