9.4 C
Chicago
czwartek, 18 kwietnia, 2024

Nieformalny szczyt Unii Europejskiej. Polska walczy na nim o jak najlepszy budżet

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

Szczyt Unii Europejskiej, choć nieformalny, wyznaczy rytm pracy Unii na najbliższe dwa lata. Polska walczy na nim o jak najlepszy budżet.

Ale jak dokładnie miałoby to wyglądać? Nie ma zapisów traktatowych, na których można się oprzeć – mówi nasz rozmówca z polskiego rządu, pytany o to, czy mogą pojawić się zapisy dotyczące powiązania wypłat pieniędzy z następnego funduszu UE z przestrzeganiem zasad praworządności. W piątek odbędzie się nieformalny szczyt UE w gronie przywódców 27 państw – bez Wielkiej Brytanii. Wprawdzie Londyn pozostanie w strukturach Unii do marca 2019 r. (a później jeszcze dwuletni okres przejściowy), ale dyskusja w piątek będzie poświęcona Wspólnocie po 2020 r. To Brytyjczyków nie dotyczy, więc nie dostali zaproszenia. Ale ponieważ nie ma możliwości organizacji szczytów bez zaproszenia wszystkich formalnych członków UE, stąd formuła szczytu nieformalnego, czyli takiego, na którym trwa tylko dyskusja, nie zakończona oficjalnymi wnioskami, konkluzjami, czy decyzjami. Ale niska formalnie ranga spotkania nie sprawia, że jest ona mało istotne. Wręcz przeciwnie, dojdzie na nim do poważnej dyskusji o tym, jaka ma być UE po brexicie. Główne pola dyskusji: podział pieniędzy i dystrybucja władzy. Jak układają się europejskie napięcia w tych kwestiach?

 

Kwestia, która zawsze rozpala UE do białości, także w Polsce trafia na czołówki gazet: siedmioletni budżet. Piątkowy szczyt będzie pierwszym poważnym akordem w rozmowach o nim. Bez liczb, bez konkretów, bo na te za wcześnie. Bardziej precyzyjnie rozmowy zaczną się po maju, gdy Komisja Europejska przedstawi pierwszy projekt podziału unijnych pieniędzy po 2020 r. (póki co nikt nie pisze otwarcie, że będzie chodziło o lata 2021-2028, co sugeruje, że także kwestia utrzymania siedmioletnich budżetów jest pod znakiem zapytania, na stole leży też projekt skrócenia perspektyw finansowych do lat pięciu). Ale choć liczb jeszcze nie znamy, to wiadomo, co jest głównym problemem: niższe dochody związane z wyższymi wydatkami. Pieniędzy będzie mniej, bo zabraknie składek ze strony Wielkiej Brytanii, obecnego płatnika netto. Jednocześnie Bruksela chce realizować nowe cele, znaleźć fundusze na cele związane m.in. z migracją, czy wspólną polityką obronną. Skoro wydatki większe, a pieniędzy mniej, to trzeba będzie ciąć.

 

Jako że Polska w obecnej siedmiolatce otrzymała najwięcej, to grozi nam, że w kolejnym budżecie straty będziemy mieli największe. Na to jeszcze nakładają się kwestie związane z konfliktem między Polską i Komisją Europejską, które zaowocowały uruchomieniem art. 7. Ze strony KE ciągle pojawiają się groźby, by powiązać wypłaty z budżetu Unii z przestrzeganiem praworządności. Jednak strona polska uważa, że to strachy na Lachy. I argumentuje, że nie ma żadnych przepisów pozwalających na takie działania. O ile procedura uruchomienia art. 7 jest powiązana z Traktatem Lizbońskim, to już możliwość karania cięciami budżetowymi w żaden sposób nie jest ujęta w unijnych regulacjach – tłumaczy osoba z polskiego rządu. I dodaje, że jest szansa na to, by przekonać inne kraje do tego, żeby zwiększyć wpłaty do unijnej kasy. Polska proponuje, by składka wynosiła 1,2 proc. PKB każdego kraju członkowskiego (teraz jest ok. 1 proc.). Podobno sporo krajów UE popiera ten pomysł, może on się znaleźć (jako jeden ze scenariuszy) w projekcie budżetu przedstawionym przez KE w maju.

 

I kwestia dystrybucji władzy. Niedawno Jean-Claude Juncker rzucił pomysł, by uporządkować system „dwóch prezydentów”, którzy stoją na czele Unii (chodzi o szefów Komisji i Rady) – według niego wystarczy jeden. Wprawdzie trudno się spodziewać, by ta koncepcja znalazła szersze poparcie (wymagałoby to otwarcia traktatów, czego nikt nie chce), ale i tak sporów o to, jak ma wyglądać układ władzy w Brukseli nie zabraknie. W przyszłym roku zostaną wybrani nowi przewodniczący KE i Rady. Piątkowy szczyt będzie pierwszą przymiarką do tego, kto te stanowiska może zająć. Chodzi przede wszystkim o następcę Junckera. Jego wybór był „spięty” z wyborami do europarlamentu – partia europejska, która je wygrała (w 2014 r. była to EPP), zyskała prawo do obsadzenia stanowiska szefa KE. Ale powtórki tego schematu w przyszłym roku nie chce Emmanuel Macron. Z prostej przyczyny – jego partia nie należy do żadnej europejskiej rodziny politycznej. Jego weto może otworzyć kwestię podziału stanowisk – a wtedy UE zacznie dzielić jeszcze jeden spór. Jakby teraz było ich mało.

 

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520