Piotr Koper – jeden ze znalazców – nie chciał komentować zarzutów o rzekomych nielegalnych poszukiwaniach. Eksplorator i przedsiębiorca, uczestnik programów Bogusława Wołoszańskiego Robert Kmieć (generalnie bardzo krytyczny wobec całej historii z pociągiem i jego „georadarowymi zdjęciami”) uważa, że Koper i jego wspólnik mogli szukać bez zezwolenia i policja nic im nie zrobi. Ale prawnik, prezes poznańskiej Fundacji Thesaurus Piotr Lewandowski jest przeciwnego zdania. Pełnomocnik znalazców – mecenas Jarosław Chmielewski – nie wie nic na temat zezwolenia czy też jego braku. Mówi, że prawnicy zostali zaangażowani by pomóc klientom w formalnym zgłoszeniu znaleziska.
Owo zgłoszenie – dokonane w połowie sierpnia w wałbrzyskim magistracie – też budzi wątpliwości. Bo pierwsze informacje o sensacyjnym – jakoby – pancernym pociągu Generalny Konserwator Zabytków miał już w kwietniu. Jak informuje resort kultury już od kwietnia znalazcy próbowali dotrzeć do Generalnego Konserwatora. Do spotkania doszło na przełomie maja i czerwca. Wtedy pokazali mu „georadarowe zdjęcie” jakoby pociągu. Zostali odesłani do jednego z resortowych departamentów a stamtąd do… starosty czyli – w wypadku miasta na prawach powiatu – prezydenta Wałbrzycha. Wydawać by się mogło, że wiarygodne informacje o sensacyjnym odkryciu pociągu pancernego z czasów wojny powinny wywołać reakcję resortu. Bez angażowania starosty. Tym bardziej, że „Ustawa o rzeczach znalezionych” nakazuje staroście by o znalezionym zabytku zawiadomił … służby konserwatorskie. Czyli właśnie resort kultury.
Na początku lipca – już po opisywanych spotkaniach – mecenas Chmielewski (wtedy właśnie zaangażowany) wysłał pismo do Ministerstwa Kultury. Jest w nim mowa o „prawdopodobnie” znalezionym pociągu. Prawnik stwierdza, że to „Rząd dysponuje urządzeniami, które mogą potwierdzić autentyczność znaleziska.” Nie ma mowy o żadnym złocie. Są za to działa samobieżne albo czołgi na platformach doczepionych do pociągu. Prawnik chce pilnego spotkania, zawarcia umowy z resortem. I choć nie jest pewien czy coś w ogóle znaleziono zapowiada oficjalne zgłoszenie, ze szczegółowym opisem pociągu w tym zawartości jego wnętrza.
Resort Kultury nikogo o tej sensacji nie zawiadomił. Do kolejnego spotkania w ministerstwie też nie doszło. W połowie sierpnia do wałbrzyskiego magistratu wpłynęła informacja o znalezisku. Mecenas Chmielewski opisał je troszkę inaczej. Pociąg jest już na pewno a nie „prawdopodobnie”. „Mieści w sobie przedmioty wartościowe, cenne materiały przemysłowe oraz kruszce szlachetne” – czytamy. Choć i w tym piśmie pojawia się słowo „prawdopodobnie”. Ale tylko co do doczepionych do pociągu urządzeń. Mogą to być „na przykład” działa samobieżne. Czołgi? Ich już nie ma. – Pierwsze pismo do Ministerstwa Kultury to pismo informacyjne, jedynie zapowiadające zgłoszenie znaleziska – mówi nam mecenas Jarosław Chmielewski. – To nie jest zgłoszenie.
Przedmiot i szczegóły dotyczące znaleziska zostały szczegółowo opisane w zgłoszeniu z sierpnia. Według niego nie było z Ministerstwa odpowiedzi na jego lipcowe pismo. O wcześniejszych spotkaniach jego klientów z resortem nie wie bo wtedy nie był jeszcze ich pełnomocnikiem. Mówi, że do Ministerstwa Kultury i innych resortów przekazano informację o znalezieniu pociągu. Bo – w myśl prawa – jego właścicielem jest skarb państwa. Natomiast nie jest znany właściciel przedmiotów, które znajdują się wewnątrz pociągu. Dlatego w sierpniu powiadomiono właściwego starostę.
Marcin Rybak 9 (aip), foto Dariusz Gdesz