-1.2 C
Chicago
czwartek, 28 marca, 2024

Dziś urodziny Franciszka Pieczki! Popularny Gustlik kończy 90 lat!

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

Dziś urodziny jednego z najwybitniejszych aktorów w historii polskiego kina. Ślązaka z Godowa, Franciszka Pieczki. Nie chciał być górnikiem jak ojciec i dziadek. Został aktorem, choć tata lał go pasem po gołym tyłku, gdy jako 10-latek wymykał się do kina. Wielki artysta, wielki Ślązak kończy dziś 90 lat.

 

Trudno byłoby zliczyć choćby połowę znakomitych filmowych kreacji, które stworzył. Grał u najwybitniejszych polskich reżyserów – od Wajdy, przez Kieślowskiego, Kolskiego, Hasa, Leszczyńskiego, aż po Kutza. Był czas, gdy popularnością przebijał w Polsce Rolling Stonesów – dzięki „Czterem pancernym” hordy fanów były gotowe stratować się nawzajem, żeby tylko zdobyć jego autograf. Dziś Franciszek Pieczka kończy 90 lat. Z tej okazji przypominamy fragmenty obszernego wywiadu, jakiego udzielił DZ pod koniec ubiegłego roku. Pieczka to rodowity, urodzony w Godowie, Ślązak. Pogmatwanie śląski jest też jego życiorys. Śląski jest też jego charakter, co z dumą podkreśla przy różnych okazjach. Choć zaznacza, że w tym wieku trudno snuć jeszcze jakiekolwiek plany, mamy nadzieję, że jeszcze zobaczymy go w kinie. Taki talent musi żyć wiecznie.

O skomplikowanych rodzinnych losach

Ojciec dużo przeszedł. Nasz rodzinny Godów przed pierwszą wojną był pruski, a za Olzą były już Austro-Węgry. Ojca wcielono do wojska pruskiego. Po tym, jak czterech jego braci zginęło na froncie, dowódcy zlitowali się nad jego matką i puścili go z okopów. Po to, żeby któryś z Pieczków mógł wrócić do domu prowadzić gospodarstwo. Tata był później powstańcem śląskim, z kolei jego brat w tych samych powstaniach brał udział po niemieckiej stronie… Ciężko to wszystko zrozumieć… Na szczęście, w powstaniu nie spotkali się po przeciwnych stronach frontu, ale i takie historie były na Śląsku na porządku dziennym. Ale już w Polsce ojciec przez 6 lat był bezrobotny, utrzymywał nas z pracy na roli, a jego brat wyjechał do Niemiec i tam nieźle mu się wiodło. Ironia losu? Przez lata stryj słał z tych Niemiec paczki, żeby powstaniec śląski, w Polsce, o którą walczył, mógł wyżywić rodzinę. To się po prostu w głowie nie mieści! Dla mnie to do dziś jedna z najlepszych lekcji śląskości.

O wymykaniu się do kina, gdy miał 10 lat

Ojciec nie chciał, żebym do kina chodził, mówił, że to świństwo, deprawacja i bezbożność. Gdy w 1938 roku Polacy wkroczyli na Zaolzie, pomaszerowałem z Godowa do czeskich Petrovic, żeby zobaczyć „Znachora”. Kazimierz Junosza-Stępowski był w tej roli nieprawdopodobny! Ze starszymi kolegami zasuwaliśmy do kina z kilkanaście kilometrów na piechotę. Wróciłem do domu, a ojciec już czekał na mnie z pasem. Lał mnie pasem po gołym tyłku i krzyczał: „Jo ci dom Znachora! Jo ci dom Znachora!”. Gdy już zostałem aktorem, żartowałem z ojcem: „Widzisz, jak to bicie pasem mi było potrzebne”. Później chodziłem też oglądać filmy w Wodzisławiu. I tata dalej był nieprzejednany: „Pierona, żeby tam bomba jaka rypła, żeby to bezbożnictwo rozwaliła!” – mówił. No i przyszły naloty na Wodzisław. Kamienice rozwalone, nawet na kościół spadła bomba, a kino zostało nieruszone. Odpowiadałem ojcu: „Patrz, jaka to niesprawiedliwość ze strony kogoś, kto tym wszystkim kieruje”.

O tym, jak nie został górnikiem

Ojciec polecał mi tę robotę: „Patrz synek, na gowa ci nie kapie, dyszcz nie lyje, pod dachem żeś jest głęboko”. Mówiłem na to: „Wiesz tata, ja to bym nie chciał, żeby było z nami jak w tym powiedzeniu: ojciec muzyk, a syn trąba”. Ale ojciec próbował. Jego kolega załatwił mi pracę na kopalni Barbara-Wyzwolenie w Chorzowie. Zjeżdżałem na dół, ale nie kopałem węgla, tylko przekopy w kamieniu się biło. Wierciliśmy, strzelaliśmy, a jak gruz spadł, to sercówami ładowaliśmy na wózki. Ciężka, fizyczna harówa. O tym, że nie nadaję się do górnictwa, ostatecznie przekonałem się w dniu, w którym rębacz w ostatniej chwili wyciągnął mnie spod walącej się ściany. Płacono nam od metra przekopu, więc nie było czasu na rozmyślanie. W pewnym momencie poślizgnąłem się i upadłem na stalową płytę, na którą leciał odstrzelony kamień. Gdyby przodowy mnie nie zauważył, zginąłbym na miejscu.

O tym, jak został aktorem

Swojemu poloniście oświadczyłem, że będę zdawać na politechnikę, a on na to: „Głupstwo robisz, powinieneś iść do szkoły teatralnej”. Ale ojciec nawet nie chciał o tym słyszeć. Więc zdałem na Politechnikę Śląską, postudiowałem miesiąc elektronikę i stwierdziłem, że polonista miał rację. Szajba mi odbiła, zostawiłem kolegom indeks, powiedziałem: „Mocie pamiątka ode mnie, jadę zdawać do teatralnej”. Wszyscy się w czoło pukali. Przyjechałem z walizeczką do domu. Ojciec już w drzwiach mnie strofował: „No co, pieruna, już cię wyciepli?”. „Nie wyciepli, jo zdoł do teatralnej”. Ojciec zaczął rzucać pieronami i wróżył mi, że będę „Hungerkünstler” – głodującym artystą. A najlepsze w tym wszystkim, że on za młodu sam udzielał się w teatrze amatorskim.

O wielkiej sławie „Czterech pancernych”

Pamiętam nasze pierwsze wielkie spotkanie z fanami „Pancernych” w Łodzi. Mieliśmy przejechać czołgiem ulicą Piotrkowską, ale jak władze zobaczyły te potworne tłumy… Pan sobie wyobrazi pół miliona ludzi przy naszej trasie przejazdu. Tyle się ponoć zebrało! No dobrze, rezygnujemy z czołgu. Więc, co robimy? Wymyślono, że przejedziemy do hali sportowej i tam spotkamy się z naszymi wielbicielami. Ale nie jednym samochodem, bo panowało takie szaleństwo, że gdyby ludzie rzucili się na nas, to pewnie zmiażdżyliby razem z autem. „Każdy pojedzie winnym samochodzie” – wykombinowali organizatorzy. Czemu w jednym? Bo jak tłum rzuci się na jednego, to może reszta dojedzie na miejsce albo przynajmniej wszyscy nie zginą od razu (śmiech). Po prostu niewiarygodne. Zawsze to tak wyglądało: tłum, piski, euforia, kordony milicji… W końcu stało się uciążliwe dla nas wszystkich. Najbardziej osobliwa była nasza popularność w NRD – tam swego czasu to był najpopularniejszy serial telewizyjny wszech czasów. Proszę się zastanowić nad tym fenomenem – pokazujemy Niemców jako przygłupów, lejemy ich w każdym odcinku, a oni to jeszcze puszczają u siebie. Masochizm!

O współpracy z Kutzem

Znaliśmy się i rozumieliśmy na planie wspaniale, bez słów. Miał też do mnie wielkie zaufanie. Bardzo mnie ucieszył propozycją zagrania w„Perle w koronie”. Kazik nas nie oszczędzał: w końcowych scenach strajku na kopalni byliśmy czarni, pył węglowy był dosłownie wszędzie. Kutz miał znakomite pomysły i potrafił je zrealizować, czasem przeforsować. Na przykład „Paciorki jednego różańca” nie były na rękę ówczesnej władzy, bo przecież film upominał się o starą, zabytkową zabudowę Giszowca. Pomógł wojewoda Ziętek i chyba tylko dzięki niemu ten film udało się uratować. „Paciorki jednego różańca” były niezwykłe: główne role grali amatorzy, zresztą grali bardzo dobrze. A sceneria? Wszystko autentyczne: wyburzenia, plac budowy, starzy ludzie wyciągani z tych swoich małych domków, przeprowadzani do bloków. Kutz wiedział, że starych drzew się nie przesadza.

O roli w debiucie Kieślowskiego

„Blizna” to był jego pierwszy film fabularny. Kieślowski przyszedł z dokumentu i był mocno przyzwyczajony do jego formy. Grałem dyrektora, który w jednej ze scen wzywany jest przez egzekutywę partyjną. Co ciekawe, jedną ze swoich pierwszych ról dostał młody Jerzy Stuhr, ale poza nami Kieślowski zaangażował autentycznych politruków z komitetu centralnego. Za stołem politruki, z drugiej strony ja i… Kieślowski każe mi improwizować. Mówię do niego: „Ja nigdy nie byłem dyrektorem. Tamci będą lecieć jakimś żargonem, a ja co?”. Kieślowski: „Improwizuj!”. Odpowiadam więc: „Ty mi to napisz, aja to powiem tak, jakby to była prawda”. Najlepsze było po zdjęciach. Ci partyjniacy zagadują mnie: „Wie pan, panie Franciszku, jak myśmy kogoś wzywali na egzekutywę, a po skończeniu on trafił do właściwych drzwi wyjściowych, to znaczy, że to była zła egzekutywa”. Ja do drzwi trafiłem.

O wzruszeniu na planie „Quo vadis”

Aktorsko to nie było aż tak trudne zadanie. Ale, gdy stojąc na wzgórzach Rzymu czułem, że tam pod kopułą Bazyliki św. Piotra przebywa mój rodak, przy sercu coś piknęło. Musiałem się mocno zebrać w sobie, żeby to wzruszenie nie poczyniło destrukcji w moich poczynaniach aktorskich. Pamiętam scenę w katakumbach, kręciliśmy ją w starej sztolni, z której kiedyś pozyskiwano piaskowiec do budowy Kartaginy. Statystami byli rodowici Tunezyjczycy. Gdy przemawiałem do nich jako święty Piotr, nie rozumieli ani słowa, ale emocje podeszły mi do gardła, oni byli tak zasłuchani, jakby każde słowo rozumieli. Magiczny moment, który pokazuje, jak same emocje właśnie potrafią oddziaływać na odbiorcę.

O tęsknocie za rodzinnym Śląskiem

Jest jej we mnie dużo i to niezależnie od tego, jak długo trwa moja rozłąka. Ato w sumie z pół wieku już. Jestem Ślązakiem, zawsze będę. Nawet gdybym jeszcze i sto lat żył poza Śląskiem, to umrę jako Ślązak. I jestem z tego powodu dumny. Zawsze będę.

Marcin Zasada aip

- Advertisement -

Podobne

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520