10.1 C
Chicago
czwartek, 28 marca, 2024

Dlaczego warto wyciągnąć rękę do zgody? Rozmowa z ks. Krzysztofem Matuszewskim

Popularne

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520

Dlaczego warto wyciągnąć rękę do zgody? Rozmowa z ks. Krzysztofem Matuszewskim, asystentem na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego. 

Dlaczego warto wyciągnąć rękę do zgody?

 

Wigilia, Boże Narodzenie nastrajają do pojednania, przebaczenia… Pojednanie i przebaczenie to trochę dwie różne sprawy, choć bardzo sobie bliskie. Przebaczenie zależy tylko od naszej decyzji i woli, do pojednania już trzeba dwojga. Dwie strony muszą chcieć wyciągnąć rękę do zgody. Czasem pojednanie jest niemożliwe, bo druga strona nie chce żadnej zmiany, albo już nie żyje. Zawsze jednak możemy przebaczyć, i żyjącym, i zmarłym. Przebaczenie jest najpierw świadomą decyzją, w której postanawiamy nie pielęgnować w sobie negatywnych emocji wobec osoby, która nas zraniła.

 

Można by spytać: co będziemy mieć z takiego przebaczenia, jeśli osoba, która nas skrzywdziła nawet nie będzie o tym wiedzieć?

 

Zyskamy rzeczy bezcenne: zdrowie, wolność, wewnętrzny spokój, odczucie ulgi i większy kontakt z otoczeniem, które stanie się dla nas bardziej przyjazne. Poczucie krzywdy, jakie nosimy, ma taką destrukcyjną siłę, że rozlewa się na inne relacje, jakie mamy z ludźmi. Zniekształca też nasze spojrzenie na świat, który jawi się jako zagrażający i stanowi terytorium walki. Nieprzebaczenie w ostatecznym rozrachunku nie niszczy krzywdzącego, ale nas od środka. Niszczą nas wewnętrznie tłumione i zamrożone emocje, takie jak gniew, złość, żal, czasem i nienawiść, pozostające często poza naszą świadomością. Te zakorkowane, jak w butelce emocje, rzutują na nasze relacje z innymi, samymi sobą, a nawet Bogiem. Odkryto, że dla poprawy naszych relacji z samym sobą i innymi ludźmi przebaczenie jest na tyle ważne, że powstała niejako odrębna gałąź psychologii, którą można by nazwać psychologią przebaczania. Jeden z praktycznych postulatów psychologii przebaczania brzmi: zrób coś ze swoim poczuciem krzywdy, nie uciekaj przed nim, nie wypieraj go, bo i tak, bez względu na to, czy jesteś tego świadomy czy nie, niezagojone rany z przeszłości mają wpływ na twoją teraźniejszość. Pielęgnowane w sobie poczucie krzywdy jest – obrazowo mówiąc – jak ropiejąca rana owinięta bandażem i workiem nylonowym. O samoistnym zagojeniu nie ma mowy, bo brakuje dostępu powietrza.

 

Ale jak poznać, że nosimy w sobie poczucie krzywdy, jeśli ksiądz sam mówi, że może to być sprawa zapomniana?

 

Każdy z nas nosi choć odrobinę poczucia krzywdy. Takie najbardziej widoczne i charakterystyczne symptomy to m.in. zaniżone poczucie wartości, nieustanne porównywanie się z innymi, trudności z zaufaniem ludziom, także chorobliwa zazdrość, trudności z przyjmowaniem pochwał, trudności z przyjęciem pomocy z jednoczesnym domaganiem się jej, problemy w sferze seksualnej, a nawet skłonność do chorób o charakterze psychogennym (np. nadciśnienie tętnicze, astma oskrzelowa, itp.) Warto po prostu uczciwie przyjrzeć się sobie i nazwać po imieniu problem. Często łatwiej go odkryć w rozmowie z drugim. Bywa tak, że jak się podejmuje próbę odkrycia zranień we własnej pamięci, to ich od razu nie widać, bo są schowane pod różnymi mechanizmami obronnymi. Problem często wychodzi na wierzch „bokiem”, np. przy okazji rozmowy z drugim lub w sytuacjach, w których uświadamiamy sobie, dlaczego tyle w nas nadmiernej wrażliwości na opinie innych. Wtedy zaczynamy zauważać, że to nie chodzi o tę konkretną sytuację, ale w niej odbija się echo z prze-szłości – tak działa krzywda, która żyje w nas i mówi: „uważaj, kontroluj się, bądź nieufny, bo znowu będzie bolało”. Krzywda sprawia, że zakładamy na siebie pancerz, by nie czuć, ale przez tę skorupę trudniej w ogóle przeżywać życie. Dlatego warto ściągnąć wspomniany nylonowy worek z ropiejącej rany. Wiadomo, że nie będzie to przyjemne odkrycie i może „śmierdzieć”. Ten zabieg bywa bolesny, bo odżywają przykre wspomnienia, wraca żal i gniew, czasem łzy, ale cel jest przepiękny, bo chodzi o wolność. Przebaczenie, oprócz tego, że jest decyzją woli, to jest też drogą do przejścia. Na pierwszym etapie uświadamiam sobie, że faktycznie noszę w sobie krzywdę. To zaskoczenie może uruchomić ogromne pokłady emocji, które były tłumione przez lata. Później przychodzi etap targowania się, w którym mieszają się uczucia gniewu i żalu, a my spieramy się z losem, mówiąc, że gdyby to potoczyło się inaczej, dzisiaj byłbym szczęśliwy i mniej nerwowy. Z czasem uczymy się spojrzeć inaczej na krzywdziciela, pamiętając, że on też jest tylko człowiekiem i może też poranionym, jak w słowach Jezusa na krzyżu: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Kolejnym etapem jest często depresja, ale w znaczeniu doświadczenia smutku, czyli bardzo ważnego uczucia na drodze akceptacji czegoś, co już nie wróci. I wreszcie przychodzi pogodzenie z losem, gdy mówimy sobie: co się stało, to się nie odstanie, a ja żyję dalej, ale już wolna/wolny od złych emocji. Przebaczyć nie oznacza oczywiście zapomnieć czy wyprzeć z pamięci. Uzdrowione poczucie krzywdy sprawia jednak, że wspomnienie bolesnej przeszłości nie wywołuje już we mnie bolesnych emocji, a ja patrzę na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość z nowej perspektywy.

Jak długo taki proces przebaczania może trwać? To zależy od rozmiaru poczucia krzywdy i osobowości skrzywdzonego. Może trwać miesiącami, a może i latami.

I kto, w świetle księdza badań, jest najbardziej zdolny do przebaczenia? Jeżeli chodzi o cechy osobowości to przebaczanie łatwiej przychodzi ekstrawertykom, osobom stabilnym emocjonalnie i ugodowym, czyli chętnym do współpracy. Takie osoby mają w sobie większe pokłady empatii, serdeczności i współczucia, są też bardziej pogodne a to sprzyja, by zadana krzywda nie zalegała w psychice. Religijność też ma związek z przebaczaniem. Osoby wierzące, które żyją duchowością, praktykują medytację, łatwiej radzą sobie z poczuciem krzywdy. Łatwiej też się od niego uwalniają. Można powiedzieć, że szybciej doświadczają łaski, na którą się otwierają. Przebaczenie to nie tylko wysiłek, ale i łaska, czyli kategoria daru. W sztuce przebaczania wielu psychologów, którzy uwzględniają duchowość, mocno akcentuje Boga jako istotny element procesu uzdrowienia z poczucia krzywdy. Boga, który jako pierwszy nam przebaczył, okazując miłosierdzie. Podkreślają też znaczenie medytacji i modlitwy, jako przestrzeni, w której dzięki Bożej obecności uczymy się porządkować swoje wnętrze.

 

Co jest w modlitwie, że przynajmniej od święta staramy się na niej bardziej skupić?

 

Najprościej byłoby powiedzieć, że modlitwa to rozmowa ze Stwórcą, budowanie osobowej więzi z Nim. Przeprowadzono ciekawą serię badań aktywności mózgu na modlitwie. Podczas modlitwy medytacyjnej rzeczywiście uruchamiają się te obszary mózgu, które są odpowiedzialne za budowanie relacji międzyosobowych. Potwierdza to intuicję, że modlitwa jest odbierana przez mózg jako faktyczna rozmowa i budowanie więzi. Badania prowadzone były w różnych grupach. Najciekawsze wyniki dało badanie buddystów i sióstr zakonnych, w tym karmelitanek bosych. U buddystów włączały się płaty ciemieniowe kory mózgowej odpowiedzialne za orientację w przestrzeni. To oznacza, że modlitwa buddysty łączy się z zatarciem granic między „ja” i światem. U karmelitanek bosych podczas modlitwy aktywne były płaty czołowe – odpowiedzialne za wysiłek intelektualny (poznawczy), płaty skroniowe – odpowiedzialne m.in. za relacje oraz układ limbiczny, odpowiadający za świat emocji. Krótko mówiąc, modlitwa u chrześcijan od strony neuronalnej to rozmowa, budowanie relacji z Bogiem, wysiłek intelektualny i czasem trochę uczuć. U buddystów trochę inaczej, co w zasadzie pasuje, bo przeżywają Boga jako bezosobową kosmiczną energię.

JOL (aip)

- Advertisement -

Podobne

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnio dodane

Strony Internetowe / SEO
Realizacja w jeden dzień!
TEL/SMS: +1-773-800-1520